Dodany: 17.05.2004 14:00|Autor: dorsz

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Modyfikowany węgiel
Morgan Richard

Mieszanka Chandlera i Gibsona. Niemożliwe? A jednak!


Nie wiem, czy Richard Morgan jest wielbicielem filmów Alfreda Hitchcocka, ale na pewno w swojej książce zastosował znaną zasadę wielkiego reżysera, mówiącą, że dobry film zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. „Modyfikowany węgiel” zaczyna się krótkim i bardzo dynamicznym prologiem, w którym efektownie ginie główny bohater i zarazem narrator. W większości powieści takie wydarzenie stanowiłoby raczej okazję do zakończenia akcji niż do jej rozpoczynania, sęk jednak w tym, że w świecie wykreowanym przez Morgana (mniej więcej wiek 26 według naszej rachuby) śmierć przestała być już nieodwracalna. Ludziom wszczepia się w rdzeń kręgowy stosy korowe, które przechowują ich całą osobowość i doświadczenie. Po śmierci wystarczy ten stos wyciągnąć, wsadzić w nowe ciało (czy też, jak to określają oswojeni z tą możliwością ludzie, powłokę), i gotowe. Powłoki mogą być naturalne i już wcześniej używane, lub mogą być sztuczne i projektowane specjalnie do rozmaitych celów, co odpowiednio kosztuje. Oczywiście nadal można zadać Prawdziwą Śmierć, tę nieodwracalną, jeśli mianowicie przy pomocy odpowiedniej broni zniszczy się stos korowy, co nie jest szczególnie trudne. Niektórzy co bogatsi obywatele świata radzą sobie i z tą przykrą ewentualnością, posiadają mianowicie starannie zabezpieczone i aktualizowane kopie swych osobowości oraz klony swych ciał.

Tak na przykład czyni Laurens Bancroft, wpływowy ziemski biznesmen, którego niedawno ktoś zabił, i to zadając mu Prawdziwą Śmierć. Dzięki temu narrator Takeshi Kovacs, były Emisariusz (czyli ktoś w rodzaju komandosa, tylko bardziej) zamiast odbywać karę za napad na rodzimym Świecie Harlana, zostaje po śmierci ściągnięty na Ziemię, upowłokowiony w ciele tamtejszego policjanta, i ma znaleźć zabójcę Bancrofta. Bancroft oczywiście nadal cieszy się życiem i zdrowiem, jako swoja kopia, ale ze zrozumiałych powodów (kopia nie jest aktualizowana na bieżąco, tylko co jakiś czas) nie ma pojęcia, kto mógł go zabić. Tymczasem okazuje się, jak to zwykle bywa, że jego zabójstwo jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, ta zaś skrywa w sobie nieźle skomplikowany labirynt tajemniczych powiązań. Autor ani na chwilę nie pozwala swojemu bohaterowi zwolnić tempa, ani czytelnikom zrobić przerwy na herbatę.

Doskonałe smaczki tej powieści: katolicy, którzy przetrwali jako marginalna sekta na Ziemi, sprzeciwiają się upowłokowianiu, czyli ich zdaniem „zmartwychwstaniu”. Rejestrują się jako wyznawcy tej religii i nie wolno ich ożywiać, mimo że posiadają stosy korowe (bo te wszczepia się obowiązkowo każdemu obywatelowi zaraz po urodzeniu). Jak łatwo zgadnąć, utrudnia to pracę policji, a przy okazji umożliwia pewne nadużycia. Jeśli przypadkowo kogoś się zamordowało, a ma się możliwość sfałszowania danych tej osoby tak, aby wyglądała ona na katolika, to policja musi poprzestać na starodawnych metodach dochodzenia. Kolejna pełna wdzięku scena to wcielenie mężczyzny w ciało kobiety, bardzo ładnie rozegrane, chociaż w samych okolicznościach nie ma niczego ładnego. Zachwycona byłam również scenami erotycznymi, zdecydowanie jedne z najlepszych w fantastyce.

Klimat powieści przypomina mi nieco, jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, powieści Gibsona z bardzo żywą akcją i bohaterem rodem z Chandlera. To zdecydowanie cyberpunk z całym koniecznym sztafażem – mamy oczywiście i wirtual (gdzie można sobie pogadać, i nie tylko pogadać, z nieupowłokowionymi osobowościami) i całą gamę narkotyków o ciekawym działaniu i jeszcze ciekawszych możliwościach zastosowania. Powłoki z kolei miewają wspomaganie neurochemiczne, które daje na przykład większą szybkość i celność w walce. Jedyne niewielkie zastrzeżenie, jakie w trakcie lektury przyszło mi do głowy, to niefrasobliwe pominięcie faktu, że kopia naszej osobowości nie jest już nami, wykorzystanego choćby w „Myśleć jak dinozaury”, a przecież technologia stosowana tutaj przez ludzi przypomina tę stosowaną tam przez dinozaury. Ale w końcu celem Morgana nie były rozważania filozoficzne, tylko dostarczenie czytelnikowi porcji znakomitej rozrywki, a to udało mu się znakomicie. Bardzo ciekawie wyszło mu również zasugerowanie, że feromony i język ciała odgrywają ogromną rolę w naszym stosunku do innych ludzi – ktoś, kogo lubimy będąc w jednym ciele, w innym może się już wydawać całkiem nieinteresujący.

Jak już zauważyłam, nie wiadomo czy autor oglądał z przejęciem filmy Hitchcocka, natomiast podejrzewam, że zna „Matrixa” (a przynajmniej pierwszą część). Chyba nieprzypadkowo Kovacs występuje w pewnym momencie jako Anderson, a osoba, której się tak przedstawia, z rozbawieniem stwierdza „nie wyglądasz na programistę”. Chyba nieprzypadkowo też rozgrywające się w wirtualu sceny walki robią wrażenie, jakby postaci wzorowały się na Trinity i Neo. Czyżbyśmy mieli do czynienia z pierwszymi przejawami „literatury postmatriksowej”?

Książka bardzo starannie wydana (do nieszczęsnej strużki, czyli małej strugi, uparcie pisanej przez ó – to już trzecia z rzędu powieść, która kaleczy moje oczy czymś takim, będę chyba zwyczajnie musiała przywyknąć), okładka dobrze wpasowuje się w klimat całości. Rzecz należy koniecznie przeczytać w jeden długi zimowy wieczór. Trzeba zarezerwować sobie cały wieczór, bo naprawdę trudno się oderwać od tych pięciuset stron wciągającej, dynamicznej akcji. Jestem gotowa się założyć, że wcześniej czy później na jej podstawie nakręcony zostanie film, bo to jest gotowy materiał na scenariusz.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8124
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: jarmonp 03.06.2006 11:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, czy Richard Mor... | dorsz
500 stron w jeden wieczór? Chciałbym tak umieć... Respect...
Użytkownik: verdiana 30.12.2006 13:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, czy Richard Mor... | dorsz
Świetne sf. Ale nie kojarzy mi się ani z Gibsonem, ani z Chandlerem, ani z cyberpunkiem - może dlatego, że tego nie znoszę, a "Modyfikowany węgiel" mnie porwał, więc to byłoby wewnętrznie sprzeczne. :-)

To rzeczywiście powieść na długi wieczór, i może kawałek nocy, bo oderwać się nie sposób, a przy tym rodzi tyle pytań, że rozmyślać można przez następne wieczory. Można spróbować sobie wyobrazić, jak w takiej rzeczywistości wyglądają relacje międzyludzkie. Jak to jest trwać w małżeństwie i kochać przez kilkaset lat? Na ile w takich relacjach znaczenie ma ciało (powłoka), które można dowolnie zmieniać? Na ile ciało wpływa na osobowość? Po czym tak naprawdę rozpoznajemy bliskich, skoro nie po powłoce? Jak ma się zaufanie do innych w tych warunkach? Jak zmienia się stosunek do życia ludzkiego, skoro Prawdziwą Śmierć przeżywają jedynie katolicy? Czym jest samobójstwo, jeśli ma się zapasowy stos korowy? Jak wygląda dzieciństwo w tych warunkach? Czy gry komputerowe typu "zabili go i uciekł" wciąż mają zły wpływ na dzieci, skoro w realu też można zabić, a zabity ożyje po ponownym upowłokowieniu? Itd. itp. I jakie znaczenia ma kara (przechowalnia), skoro człowiek nie ma świadomości odbywania jej i po wyjściu wydaje mu się, że trafił tam wczoraj?

Aż szkoda, że taka dobra powieść została tak karygodnie zaniedbana przez redaktora/korektora. Błędów tam jest mnóstwo, rozmaitych. "Jakiś" zamiast "jakichś", "nie ważne" zamiast "nieważne" itp. To razi koszmarnie, wybija ze skupienia i znacznie obniża jakość książki, nie mówiąc o zaniżaniu bnetkowej oceny.

Użytkownik: Dr Prozac 02.09.2007 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, czy Richard Mor... | dorsz
Książka jest naprawdę świetna. Richard Morgan to mój ulubiony pisarz SF. Nie wiem tylko, na jakiej zasadzie dopatrujesz sie tutaj jakiś zapożyczeń z Matrixa. Dla mnie osobiście to niedorzeczne. Poza tym faktem niezła recenzja.

Pozdrawiam
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: