Morderstwo i suchy lód
„Wiem, że wiele przeszłaś, Nancy, ale grasz ze mną w jakąś dziwną grę i próbujesz wciągnąć w nią policję. To ci się nie uda”[1].
Jak to w kryminałach Erle’a Stanleya Gardnera bywa, tytułowa sprawa z początku wydaje się pozornie prosta. W „Sprawie lodowatych dłoni” jest wręcz błaha. Piękna dziewczyna – przedstawiająca się jako Audrey Bicknell – przychodzi do kancelarii Perry’ego Masona i prosi go o odebranie wygranej po wyścigach konnych. Cóż, to początek kryminalnych perypetii.
Okazuje się, że rzekoma Audrey to Nancy Banks, której brat – Rodney – został oskarżony o defraudację. Nancy zrobi wiele, żeby ocalić brata. I kiedy można odnieść wrażenie, że wszystkie sprawy zostały załatwione, pojawia się trup. Ktoś wpakował kulkę wyjątkowo wrednemu typowi, paserowi i manipulantowi. Główną podejrzaną jest Nancy – to w jej wynajętym domku znaleziono zwłoki, mało tego: próbowała oszukać Perry’ego Masona (jak większość jego klientek). Wkrótce wychodzi na jaw, że ciało Marvina Fremonta było obłożone suchym lodem pochodzącym z Hodowli Pstrągów, dziwacznego, acz dochodowego interesu, w ramach którego wędkarze podbudowują swoje ego, łapiąc oswojone ryby. To właśnie tam Nancy dorabiała sobie jako nie lada przynęta.
Sprawa wydaje się przegrana – ale Perry Mason nie byłby sobą, gdyby nie próbował swoich procesowych sztuczek. To dzięki niemu nadęty prokurator okręgowy Hamilton Burger zostanie skompromitowany w brawurowej akcji z Javisem Glimorem – innym postrachem sal sądowych.
„Sprawa lodowatych dłoni” to bardzo przyzwoity kryminał. Z ciekawą fabułą, wartką akcją i zaskakującym rozwiązaniem. A to wszystko z przebłyskami humoru. Della Street odmawia Perry’emu kolacji przy świecach – steku i pieczonych ziemniaków – ze względu na dietę: „Moja figura nie lubi pieczonych ziemniaków. Dawno zerwała z nimi stosunki dyplomatyczne”[2]. A oto fragment rozmowy telefonicznej Masona z porucznikiem Traggiem:
„– Witam poruczniku – rzekł Mason. – Nie wiedziałem, czy nie pojechał pan do domu.
– Nie wie pan, że my nie mamy domów? – rzekł oschle Tragg”[3].
Lektura w sam raz na jeden wieczór dla miłośników dobrych, dawnych kryminałów.
[1] Erle Stanley Gardner, „Sprawa lodowatych dłoni”, tłum. Robert Lipski, Wydawnictwo Dolnośląskie 2001, s. 81.
[2] Tamże, s. 22.
[3] Tamże, s. 107.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.