Dodany: 03.09.2010 19:59|Autor: Nubia

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Ostatni rejs "Fevre Dream"
Martin George R. R.

9 osób poleca ten tekst.

"Ostatni rejs »Fevre Dream«"


George R.R. Martin należy do wąskiego grona pisarzy potrafiących uczynić ze zwyczajnego jedzenia owsianki fascynującą opowieść. Zapewne mógłby tworzyć całe zbiory bestsellerowych opowiadań zawierające takie opowieści jak "Mary myje zęby" czy "John jedzie tramwajem". Mógłby. Jednak czytając powieści Martina otrzymujemy nie tylko wspaniały styl, lecz również wciągającą fabułę.

Kiedy zasiadałam do lektury "Ostatniego rejsu »Fevre Dream«", miałam wobec niego ogromne oczekiwania. Słyszałam wiele rozmów na temat twórczości Martina, prowadzonych z entuzjazmem i błyskami w oczach. Powątpiewałam, musiałam więc zweryfikować tamte "ochy" i "achy". Okazały się jednak całkowicie słuszne.

Po przeczytaniu kilku stron stwierdziłam, że facet całkiem nieźle pisze, po kilku rozdziałach, że to będzie jeden z moich ulubionych autorów. Po skończeniu całości — że "Ostatni rejs »Fevre Dream«" to jedna z najlepszych książek, z jakimi ostatnio się zapoznałam.

Wszystko zaczyna się niemal sielsko. Bankrutujący Abner Marsh, stary kapitan parowców, wchodzi w spółkę z ekscentrycznym Joshuą Yorkiem, człowiekiem o bladej cerze, unikającym światła słonecznego. Dzięki wielkim marzeniom Marsha i nakładom finansowym Yorka powstaje jeden z najwspanialszych i największych parowców pływających po Missisipi — "Fevre Dream". Jednak tak to już jest, że nic, co dobre, nie trwa zbyt długo. Już podczas pierwszego rejsu pasażerów imponującego statku spotykają same kłopoty. Kiedy Marsh zaczyna mieć dosyć dziwnych zachowań swego wspólnika, wychodzi na jaw, że jego towarzysz jest wampirem. Ale nie zwykłym krwiopijcą, lecz istotą pragnącą powstrzymać przelew krwi niewinnych ludzi. Wynalazł on specjalny trunek, pozwalający mu powstrzymać "czerwone pragnienie". Ponadto chce, aby inni "ludzie nocy" także pili ten napój. Nie wszyscy jednak podchodzą do jego pomysłu z entuzjazmem.

"Ostatni rejs…" to, jak mówi sam autor, hybryda horroru i powieści historycznej. Akcja toczy się w drugiej połowie XIX wieku, w czasach niewolnictwa. Następuje tu ciekawa analogia. W okresie, kiedy biali ludzie wykorzystywali czarnoskórych jako sługi, czyniąc ich podludźmi, zwierzętami stworzonymi dla wygody białych, wampiry w podobny sposób myślały o ludziach. Bez skrupułów sprowadzały ich do roli pożywienia. Zresztą najbardziej brutalna scena przedstawia właśnie zabicie przez wampira murzyńskiego niemowlęcia.

Przy wampirzej powieści nie sposób uniknąć porównań do "Miasteczka Salem" Stephana Kinga czy "Kronik wampirów" Anne Rice. "Ostatni rejs…" i "Miasteczko Salem" z pewnością łączą duża dawka grozy i umiejętnie budowane napięcie. Z kolei z "Kronikami wampirów" postać wampira-inteligenta i arystokraty, a także pewien patos. W przeciwieństwie jednak do wulgarnego języka Kinga oraz nadmiernie rozwlekłego i ciężkiego stylu Rice, Martin pisze tak, że jego powieść niemal "sama się czyta".

Jest to też pewne remedium na popularny ostatnimi czasy "Zmierzch". Moim zdaniem, książkę wznowiono w bardzo dobrym momencie. Ratuje wampirzy autorytet grozy i budzi nadzieję, że postać dziecka mroku nie będzie kojarzona wyłącznie z błyszczącą istotą, pakującą nadwrażliwe dziewczyny w toksyczne związki. Co prawda w "Ostatnim rejsie…" pojawia się wątek miłosny, ale jest niewielki i nieznaczący.

Styl Martina jest jego wielkim atutem, który zasługiwałby na osobną rozprawę. Celne spostrzeżenia oraz plastyczne, żywe opisy — choć często bywają długie i szczegółowe — nie nudzą. Są tak dobrze skonstruowane, że obrazy same pojawiają się w głowie, stanowiąc ucztę dla wyobraźni. Bohaterowie są przedstawiani w sposób, jaki najbardziej lubię — kiedy ukazują się po raz pierwszy, zostają scharakteryzowani bardzo szczegółowo, później pewne elementy ich wyglądu pojawiają się ponownie, ale jakby wprowadzone mimochodem. Dzięki temu postacie nie tylko są bardziej realistyczne, ale również łatwiej je sobie wyobrazić, a także zapamiętać i odróżnić w tłumie bohaterów.

Nie jest to powieść wyłącznie o wampirach. Zdaniem Martina, to książka pod pewnymi względami nawet bardziej o parostatkach, gdyż autor tchnął w nią własne zainteresowanie z czasów młodości, kiedy mieszkał nad Missisipi. Fakt — parostatkom poświęcił wiele miejsca. Opisywane są w taki sposób, w jaki amant mógłby mówić o kobiecie. Właściwie nic dziwnego, skoro często patrzymy na nie z perspektywy Abnera Marsha, który nie założył rodziny i właśnie tym pływającym maszynom oddał swe serce. Jak większości kobiet, mnie również nie interesuje taka tematyka, a przy tym mój umysł jest bardzo odporny na techniczny bełkot. Pomimo tego nie nudziłam się przy opisach, a co więcej - prawie rozumiałam uczucia kapitana Marsha, po raz kolejny mając okazję przekonać się o wspaniałości kunsztu pisarskiego Martina.

Wyrażam się o tej powieści w samych superlatywach, bo po prostu inaczej nie potrafię. Jeśli miałabym znaleźć na siłę jakikolwiek minus, to uznałabym, że jedyną wadą jest brak humoru. W tej wielkiej, liczącej niemalże 600 stron powieści nie znalazłam ani jednego żartu. Ale i tę przewinę można usprawiedliwić, bo w końcu sięgając po horror, chcemy się bać, chcemy poczuć dreszcz strachu przebiegający po plecach i nie nastawiamy się na śmiech.

Komu mogłabym polecić tę książkę? Każdemu. Jeśli jest się fanem "Zmierzchu", trzeba ją przeczytać ze względu na obecność wampirów. Z tego samego powodu powinni ją przeczytać miłośnicy niezwykłych stworzeń. Osoby namiętnie pochłaniające grozę także się nie zawiodą. Czytelnikom Martina wystarczy napomknąć, że jest to tom sygnowany jego nazwiskiem. Jeśli nie należy się do żadnej z tych grup, należy przeczytać choćby dla wspaniałego stylu autora. Bo to kawał dobrej literatury jest, ot, co!


[Recenzję zamieściłam również na stronach kawerna.pl i efantastyka.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5900
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: McAgnes 03.09.2010 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: George R.R. Martin należy... | Nubia
Mnie się też podobało. Choć niektóre opisy jakby żywcem wyjęte z Twaina.. :)
Użytkownik: krasnal 03.09.2010 23:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie się też podobało. Ch... | McAgnes
No bo to jest takie właśnie cudne skrzyżowanie Twaina z Rice;)

W recenzji zdziwiła mnie za to "wielkość" powieści - moje wydanie, starsze, ma jedynie 460 stron, więc nie wygląda tak potężnie:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: