Dodany: 06.08.2018 10:27|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Skąd się biorą Holendrzy
Coates Ben

3 osoby polecają ten tekst.

Wśród polderów, serów i rowerów


Recenzuje: Dorota Tukaj

Są kraje, o których wiemy – albo przynajmniej sądzimy, że wiemy – całkiem sporo. Niemal każdy Europejczyk bez trudu nakreśli obraz stereotypowego Anglika, Francuza, Włocha czy Rosjanina. Ale Holendra? Raczej wysoki i żylasty niż niski i pulchny… raczej blondyn niż brunet… jako środek lokomocji preferuje rower… a co poza tym? Jak mieszka, jak pracuje, jak spędza wolny czas, co najchętniej jada i czym się może pochwalić przed resztą Europy? Wiatrakami? No tak, o wiatrakach słyszeliśmy … i o tulipanach, i o polderach (na coś się lekcje geografii przydały!)… Bardziej rozmiłowani w kulturze mają jeszcze w pamięci płótna genialnych mistrzów pędzla, których ta ziemia wydała nader sporo, bardziej obyci w świecie – „dzielnice czerwonych latarń”, smakoszom kojarzą się z Holandią dwa spośród najpopularniejszych gatunków żółtego sera…

Wcale nie obszerniejszy był stan wiedzy o Holandii młodego Brytyjczyka Bena Coatesa, kiedy na skutek streszczonego w przedmowie zbiegu wydarzeń los zaprowadził go do Rotterdamu. Zaplanowany na chwilę, no, powiedzmy, na kilka dni postój w tym mieście okazał się zarzuceniem kotwicy na lata, być może na zawsze. A skoro los przygotował mu w Holandii dom i pracę, nie było innego wyjścia, niż całym sobą zanurzyć się w tę obcą dotychczas krainę. Jak przyznaje autor w rozdziale poświęconym emigrantom, poszło mu to o wiele łatwiej niż ludziom przybywającym z odleglejszych zakątków świata: nie miał żadnych problemów z porozumiewaniem się, bo praktycznie wszyscy tubylcy biegle znali jego własny język, jego unijny paszport eliminował większość administracyjnych niedogodności, a przebieg dotychczasowej kariery zawodowej gwarantował uzyskanie satysfakcjonującej posady. Nie bez znaczenia było też wsparcie czy to emocjonalne, czy czysto praktyczne, jakie mu zapewniała dziewczyna (a później żona) i jej rodzina. Ale większą część zyskanej wiedzy zawdzięcza jednak własnej pasji poznawczej, skłaniającej go do systematycznego zgłębiania holenderskiej historii i tradycji bez spuszczania oka z przemian dziejących się współcześnie.

Brytyjczycy pisujący na tematy socjologiczno-krajoznawcze wykazują przedziwną skłonność do popisywania się nie dla każdego strawnym, a bywa, że kompletnie niestrawnym, specyficznym dowcipem, w którym lwia część skojarzeń krąży wokół sfery analno-genitalnej (vide cykl „Merde!” Clarke’a czy „Anglicy: Przewodnik podglądacza” Rudda). Coates na szczęście nie stara się dotrzymać w tym względzie kroku swoim rodakom-humorystom i jeśli nawet zdarza mu się tu i ówdzie zażartować, nie przyprawia to czytelnika o niesmak. Nie jest też jego opowieść głównie historią jego własnej adaptacji do obcego środowiska (taką, jak na przykład „Życie po duńsku” Russell), a raczej próbą głębszego wejrzenia w to środowisko, w genezę jego różnych specyficznych cech i właściwości. Dużo miejsca poświęca autor analizom historyczno-politycznym, dzięki którym łatwiej nam zrozumieć relacje holendersko-niemieckie, stosunek Holendrów do religii czy ich postawy wobec emigrantów (ze szczególnym uwzględnieniem przybywających z Afryki i Bliskiego Wschodu). Niektóre partie tekstu mogą się wobec tego wydawać nieco przyciężkie, a już na pewno wymagające zwolnienia tempa czytania i uruchomienia zupełnie innych obszarów szarych komórek od tych, których używamy przy czytaniu opisów krajobrazów i błyskotliwych relacji z imprez kulturalno-rozrywkowych; wyznam jednak, że i tak osobiście przedkładam ten typ narracji nad same tylko powierzchowne obserwacje, choćby były one wsparte gejzerami dowcipu. Oczywiście, nie brakuje tu i ciekawostek socjologicznych: poznamy postać towarzyszącą Sinterklaasowi, czyli tutejszemu Świętemu Mikołajowi, przy rozdawaniu prezentów, dowiemy się, jakie są przyczyny zamiłowania Holendrów do spożywania nabiału i do jazdy na rowerze (jeśli już jesteśmy przy temacie rowerów: korekcie wypsnął się okrutny błąd, na skutek którego zdumiony czytelnik dowiaduje się, że autor zaopatrzył się w „smukłą, białą kolażówkę”*!) , za co można w ich kraju dostać mandat i jak się należy ubrać na rozmowę w sprawie pracy.

Gdybyśmy się nawet do Holandii nie wybierali (czego jednak wcale nie można być pewnym, biorąc pod uwagę to, co się przydarzyło autorowi), zyskane w ten sposób informacje z pewnością nam nie zaszkodzą, podobnie jak w przypadku innych pozycji z tej dobrze obmyślanej krajoznawczej serii. Należy mieć nadzieję, że ukaże się w niej jeszcze sporo interesujących tytułów, dzięki którym świat stanie się nam bliższy.

* Ben Coates, „Skąd się biorą Holendrzy”, przeł. Barbara Gutowska-Nowak, wyd. WUJ 2018, s.14.


Autor: Ben Coates
Tytuł: Skąd się biorą Holendrzy
Tłumacz: Barbara Gutowska-Nowak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2018
Liczba stron: 352

Ocena recenzenta: 5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 576
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Vemona 10.08.2018 15:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzuje: Dorota Tukaj ... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Bardzo mnie Twoja recenzja zachęciła, uświadomiłam sobie, że rzeczywiście o Holandii i Holendrach wiem bardzo niewiele, należy to zmienić.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: