Dodany: 06.03.2018 07:54|Autor: RenKa76

Książka: Peryferyjczyk
Kołodziejczyk Marcin

2 osoby polecają ten tekst.

Gdzie to ja byłem...


Namnożyło nam się ostatnio reportaży na półkach w księgarni, oj namnożyło… Kiedyś był jeden Kapuściński, a potem długo, długo nic. Potem Wojtek Jagielski i długo nic. Aż tu nagle, jak po machnięciu różdżką Pottera, gdzie spojrzysz, tam reportaże. Nic w tym dziwnego – napisać taki tekst bardzo łatwo. To nic innego jak sprawozdanie; było się, widziało, z kimś porozmawiało i voilà: reportaż gotowy. Zasada jest właściwie jedna: nie zmyślamy, opisujemy fakty. Tyle. Pisać można o wszystkim: są reportaże z wojen, z podróży, z jazdy pociągami nawet; są reportaże o ludziach, o miejscach, stylach i sposobach na życie. Reportaż o dożynkach w remizie też może być ciekawy, byleby tylko umieć sklecić sensownie parę zdań i byleby pisać było o czym… I tu dochodzimy do sedna problemu: skoro niby tak łatwo, to nie każdy potrafi. Bo najszybciej można się „wyłożyć” na tym, co łatwe i teoretycznie proste. Czyli: pisać każdy może, ale nie każdy powinien. Marcin Kołodziejczyk i może, i powinien.

Autor „Peryferyjczyka” ukazuje w swojej książce Polskę klasy B. A bywa, że nawet klasy G. Tu nie ma luksusowych samochodów, nikt nie pracuje w korporacji, nie czyta „Vogue'a” ani nie ma markowej torebki za kilka tysięcy. Tu grilluje się kiełbasę i zapija ją najtańszą wódką, śpi się na starym tapczanie, a czasami odbywa się wyrok za kradzież bluzek dziewczęcych. Taka to Polska: siermiężna, pokolorowana zbyt jaskrawą kredką, niekiedy brudna i niedomyta, ale jakże swojska. Czytałam i czasem było mi strasznie, a czasem śmiesznie; czasem lirycznie, a czasem wesoło. Niektóre z tych reportaży to małe perełki humoru – jak ten o satanistach w Kluczborku czy ten o dwóch złodziejach, którzy polegli na rumuńskich lejach. Niektóre są smutne – o Syzyfie opieki społecznej czy o człowieku pchającym dwa wózki. A niektóre i straszne, i śmieszne, i nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe, jak ten o niedoszłym samobójcy, który procesuje się z policją, że go nieumiejętnie ratowała, a on się teraz musi leczyć. Są tu teksty krótkie, są i długie, ale każdy z nich jest pochyleniem się nad człowiekiem, nad jego krzywdą, błędem czy losem. Ludzie, jak to ludzie, bywają różni – widzimy tu więc cwaniaków, recydywistów, życiowych „ślizgaczy”, ale też bezdomnych, ofiary systemu czy historii, a w końcu bożych prostaczków, głuptasków i naiwniaków nie z tej ziemi. A każdy z nich ma do opowiedzenia swoją historię, osobną i jedyną w swoim rodzaju.

Jak już wspomniałam, Kołodziejczyk pisać potrafi. Na krótkiej formie przejechać się nadzwyczaj łatwo. Tutaj teksty przypominają różnokolorowe koraliki, które na podłodze wyglądają jak bezładna mieszanina, ale nawleczone na jeden sznurek zmienią się w hipisowską bransoletkę w barwach tęczy. Każdy z tych reportaży ma swój styl, rytm i język; jedne stylizowane są na dokument prawniczy, inne na suchą notatkę z policyjnego przesłuchania. Dodajmy do tego ironię i lekki humor, a otrzymamy kawałek naprawdę porządnej literatury. To kolejna, po „Duchach Jeremiego”, pozycja wydawnicza Wielkiej Litery, która mnie zachwyciła. Czyta się ją lekko, chociaż tematy często do lekkich nie należą. Marcin Kołodziejczyk swoim „Peryferyjczykiem” potwierdził, że tematy na reportaż czasami po prostu leżą na ulicy, wystarczy patrzeć pod nogi. A że pisze o prowincji, patrzy tym uważniej, bo każdy prowincjusz wie, że tam często można znaleźć istne cuda; trzeba tylko być ostrożnym, żeby się przez nie nie przewrócić, bo to bywa bolesne… Cóż, życie.


[Recenzję opublikowałam również na swoim blogu oraz innych portalach]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 436
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: