O tym, jak Jan Walżą galer unikał
Spróbujmy wyczerpać limit frazesów już na początku. Niekiedy podczas lektury ma się wrażenie obcowania z czymś wielkim i nie tyle w znaczeniu pojemnościowym (choć to też), ile w sensie epickim (nie przepadam za tym określeniem, ale nie chce mi się szukać lepszego), pięknym, rozbudowanym i ponadczasowym. Bez zbędnych ceregieli, od razu informuję zainteresowanych, że "Nędznicy" właśnie w zakresie takich określeń orbitują i bynajmniej się do nich nie ograniczają. Wiem, że recenzje negatywne, ba!, nawet rugające czyta się znacznie lepiej, bo to fajnie krytykować, ale tutaj muszę rozczarować zainteresowanych, a także siebie, bo będą przede wszystkim zachwyty. Hugo się nie szczypał, stworzył obszerne dzieło, poruszające pełny zakres wątków i ideologii, rozstrzelone szeroko historycznie, dotykające żywota dusz licznych głównych bohaterów oraz wtapiające się w tłum celem spenetrowania jego systemu działania i rozumowania. Autor zastosował podejście kompleksowe. Czytamy obszerne fragmenty o społeczeństwie, jego kondycji mentalnościowej, aby po chwili przejść do jednostki wyciągniętej za kołnierz z tego społeczeństwa. Czytamy kwieciście i osobiście przez autora potraktowany opis znanych z podręczników wydarzeń historycznych, ujęty w szerokiej perspektywie, by za kilka stron zbliżyć się momentalnie w kierunku jednego z bohaterów, biorącego w nich udział. Hugo jako narrator zwraca się bezpośrednio do czytelnika, najzwyczajniej w świecie snując opowieść, przypominając mu czasem zdarzenia sprzed kilkuset stron, które wtedy wydawały się bez większego znaczenia. A czytelnik po prostu czerpie przyjemność z czytania. A o czym ta opowieść? Oj, zastanówmy się i spróbujmy powierzchownie wyliczyć.
Hugo umieścił wydarzenia swojej powieści w szerokiej ramie czasowej. Tak samo szerokiej, jak burzliwej, bo to okres dramatycznych przewrotów we Francji, licznych powstań, buntów, rewolucji, roszad na tronie, bitew i przemian politycznych. W ten tygiel historyczny wrzucił swoich bohaterów, nie szczędząc na nich pióra, więc nawet postaci stanowiące krajobraz i tło opisał w zachwycająco dokładny, dogłębny sposób. Opisy postaci momentami onieśmielają, ukazując przewagę słowa pisanego nad jego ekranizacją, bo nie sposób sobie wyobrazić, by ktokolwiek potrafił w taki sposób ukazać mnogość gestów, detali zachowań i myśli. Zresztą nie tylko czynnik ludzki w ten sposób potraktował. Kiedy tylko główny wątek porusza jakiś interesujący, według autora, temat, możemy się spodziewać kilku rozdziałów opisujących zagadnienie, swoistą boczną uliczkę na marginesie, aby po kilkunastu stronach powrócić do momentu, w którym pozostawiliśmy wydarzenia, wkroczyć z powrotem na główną aleję historii. Dzięki takiemu, a nie innemu podejściu możemy zaobserwować rozmach oraz trud włożony przez autora w stworzenie wiarygodnej i bogatej otoczki powieści - historia jednego z paryskich klasztorów to dla Hugo pestka; słowotwórstwo, geneza i terminologia żargonu stosowanego przez ówczesną sferę kryminalną Paryża (dzisiaj ktoś napisałby po prostu "grypsera") to materiał na kilka rozdziałów, budowa i znaczenie dla miasta gęstej sieci ściekowej, określanej przez autora "miastem pod miastem", to także wdzięczny temat na kilkanaście stron. I tak przez całą powieść, upstrzoną gęsto nazwami własnymi, nazwiskami i opiniami własnymi autora.
No i ten Paryż. Miasto, w którym nie miałem okazji nigdy być, ale to wcale mi nie przeszkadzało w nazywaniu go miastem ładnym i z lekka homoseksualnym (żeby być poprawnym językowo i politycznie). Sami Francuzi też jakoś mojego serca nigdy nie zdobyli i kojarzyli się stereotypowo – z beretem na głowie i białą flagą w dłoni. Przynajmniej ich męska część, bo ździebko wstyd napisać, z czym kojarzy mi się część żeńska. Lektura "Nędzników" jakoś drastycznie nie zmieniła moich poglądów, ale po niej nieco przychylniejszym okiem spoglądam na Paryż i jego mieszkańców (znowu – tych męskich). Stolica Francji jest jednym z głównych bohaterów powieści Hugo. Szczegółowe, potraktowane z pietyzmem opisy wydarzeń na ulicach Paryża powodują odruch podświadomej chęci chwycenia za mapę i ulokowania wzrokiem akcji na swoim miejscu. Choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu spodoba się ten rodzaj narracji, bo akcja z tego względu rozwija się wolno, chwilami nawet ślamazarnie, ale na tym właśnie polega celebracja samego czytania – wydarzenia zasadniczo stoją w miejscu, a mimo to czytelnik jest zatopiony w lekturze aż po francuski, ostro zakończony wąsik pod nosem. Dla mnie to spory plus.
Sami bohaterowie powieści – jakkolwiek by patrzeć – romantycznej są wyraźnie sztampowi. Poczciwy staruszek do końca swoich dni zostaje poczciwym staruszkiem. Drobny oszust i cwaniak do końca zostaje oszustem, choć już nie takim drobnym, dorzucając do puli winy nowe wykroczenia. Romantycznie zakochany gołowąs, choćby nie wiem jak dramatycznych przeżyć doświadczył, nie przemieni się w cynicznego amanta. Piękna kobieta musi być naiwna i o dobrym serduszku, a inspektor policji podstępnym, szalenie inteligentnym i bezwzględnym służbistą. Wymieniać mógłbym długo, ale prawdą jest, że podczas lektury tego się nie zauważa i trudno mi to uznać za minus, jednakże czuję się w obowiązku o tym wspomnieć. Po prostu tak miało być w założeniu i Hugo najwyraźniej nawet nie próbował się wysilić, by to zmienić. Natomiast mógłbym go z szacunkiem poklepać po potylicy za jedną postać. Gavroche. Bezdomny chłopak, przebojowy tak samo jak fragmenty z jego udziałem. Zaradny, bezczelny, hałaśliwy "jak mucha w butelce". Kapitalny element.
Kwestia tytułu klaruje się w toku zdarzeń. Nędznikiem jest tutaj zasadniczo każdy. Często materialnym, czasem moralnym, niekiedy doktrynalnym i ideologicznym. Nędza przewija się tutaj, o ironio!, obficie, choć sam autor nie ukrywa, że książka ma w całości optymistyczny wydźwięk, dobro zwycięża zło, mrok przechodzi w światło, a kara dosięga winnego. Mimo to nie potrafię jej nazwać przesłodzoną opowieścią, wszak do tego zabrakło w niej różowego jednorożca. Tymczasem śmiało mogę ją nazwać piękną i zaznaczyć, że ostatnio tak dobrze się czułem przy lekturze "Braci Karamazow" oraz "Lodu" Dukaja. I wcale tutaj nie porównuję tych książek. Porównuję jedynie osobiste odczucie styczności z czymś fantastycznie głębokim i ujmująco rozległym.
Francuska literatura po raz kolejny pokazała, że w wariancie romantycznym trudno jej dorównać. I choć było blisko przekroczenia granicy dobrego smaku w stężeniu miłości, to jednak udało się w samą porę tego uniknąć. Fajnie było, no. Czasem trzeba się odchamić.
[recenzję umieściłem na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.