Dodany: 28.01.2018 10:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ta straszliwa miłość Niny Antonowny


Dzieciństwo spędzane pod opieką babci i dziadka wspomina się na ogół z nostalgią i wielkim sentymentem. Bo dziadkowie już nie pracują, a jeśli nawet, to i tak jakoś zawsze potrafią znaleźć dla wnuków więcej czasu, niż go mieli dla własnych dzieci, są wobec nich cierpliwsi, bardziej wyrozumiali, mniej rygorystyczni, mają większe doświadczenie w objaśnianiu dziecku świata, choćby to był tylko jego mały kawałek. Czasem na całe lata starcza ciepła zawartego we wspomnieniu pieczenia ciastek albo klejenia choinkowych ozdób z babcią, zbierania grzybów czy gry w szachy z dziadkiem.

Ale bywa też inaczej. Cóż może wspominać taki Sasza Sawieliew, którego matka mieszka z nowym partnerem, a chorowitego chłopczynę zostawiła pod opieką swoich rodziców (zresztą z ich inicjatywy)? Siemion Michajłowicz jest aktorem, co prawda nie dorobił się tytułu zasłużonego artysty ZSRR, ale „ma wysoką emeryturę i jeszcze pracuje”[1], nadal jeździ na koncerty czy gościnne występy; jego żona, Nina Antonowna, zajmuje się domem, specjalnie bogato może w nim nie jest, ale z całą pewnością nie brakuje na życie, a nawet na podarki dla lekarzy i pielęgniarek, wspomagających babkę w walce o zdrowie jedynego wnuka. Walce, dodajmy, cokolwiek przesadnej i wypaczonej, bo zamiast zakazywać dzieciakowi ruchu, przegrzewać go do niemożliwości i karmić nieapetycznymi kombinacjami kilku w kółko tych samych produktów (jej zdaniem najzdrowszych), zamiast go wlec do dziesięciu różnych lekarzy i wymuszać na personelu medycznym ciągłe upuszczanie mu krwi na kolejne badania, mogłaby Nina Antonowna porządnie przewietrzyć i wysprzątać mieszkanie… Ale nie ma czasu, bo „życie dla niego oddaje, żyły sobie ostatnie wypruwa”[2], to samo zresztą wcześniej robiła dla córki – tak skutecznie, że gdyby nie pozostawione u rodziców dziecko, Olga Siemionowna najchętniej nie pokazywałaby się u nich wcale, żeby uniknąć wysłuchiwania od matki: „ciągle się poświęcałam dla innych, miałam nadzieję, że się tym zasłużę!”[3]. Same narzekania może jeszcze byłyby do zniesienia; ale z tej kobiety wręcz kipią podejrzliwość (partner córki? wiadomo, czyha na meldunek w Moskwie; ślusarz z kotłowni? tylko patrzy, żeby się zakraść do mieszkania i zgarnąć pochowane w zakamarkach pieniądze…) i nienawiść – do ojca, że jej zabronił zostać aktorką, do męża, że „w głowie mu były tylko wyjazdy, próby, warcaby”[4], do córki, że nie chce żyć pod jej dyktando, do wszystkich, którym w życiu udało się lepiej – wylewając się w słowach wrednych, obrzydliwych, chamskich, obrażających i raniących każdego, kto pod ręką. Poczciwy Sienieczka, z którym przeżyła czterdzieści lat, jest dla niej „starym śmierdzielem”, „tępakiem”, „wieprzem”, „dziwkarzem”, „pierdzielem”, Ola „łajdaczką”, „kurwą”, „gnidą”, „świnią”, „ścierwem” i „suką”, a Saszeńka – którego, jak twierdzi, kocha nade wszystko, bardziej niż jego własna matka – „kretynem”, „skończonym idiotą”, „gnojem”, „zgniłkiem”, „gadem”, „przeklętym gówniarzem”, „swołoczą”… zresztą równie dobrze można by te obelgi pozamieniać, sens pozostałby ten sam.

Ta kobieta jest skrajnie toksyczna, nie, gorzej, nienormalna! – ma się ochotę zawołać po pierwszych dwóch scenach. W miarę jak opowieść Saszy się rozwija, pojawia się coraz więcej dowodów na to; można jej nawet żałować, kiedy pozna się historię wydarzeń, które na dobre rozchwiały jej równowagę umysłową, ale czy nie bardziej żal Siemiona, który powiada: „dobra żona czy zła (…), jaką Bóg dał, taką mam. (…) męka to, a nie życie, ale wspólne na dwoje i innego nie ma”[5]? I Oli, która – od dzieciństwa terroryzowana i poniżana – jako trzydziestoparolatka wciąż „boi się każdego samodzielnego kroku”[6]? I tego biednego dziecka, któremu według babki „gronkowiec już dawno cały mózg wyżarł”[7] i które jest tak głęboko przekonane, że na nie „już dawno grób czeka”[8], iż marzy o byciu pochowanym pod podłogą w mieszkaniu matki? Dlaczego pod podłogą? Kiedy pozna się motywację, łza gotowa się zakręcić w oku… Otarłszy ją, chciałoby się powiedzieć: „Ach, jak dobrze, że to tylko powieść, że żadne dziecko czegoś takiego nie musi przeżywać!”. Chciałoby się… ale się nie może, bo już wiadomo, że kiedy się ta książka w Rosji ukazała, w dziadku, matce i „wujku Toli” (przyszłym ojczymie Saszy, nazywanym przez babkę „karłem-krwiopijcą”), rozpoznano znanych aktorów, tworzących rzeczywistą rodzinę autora; nie zgadzały się tylko personalia i kilka drobnych szczegółów, niemających znaczenia ani dla fabuły, ani dla realnego życia (a zmarłemu w czasie wojny Aloszce, jedynej istocie ludzkiej, o której Nina Antonowna nigdy nie powiedziała złego słowa, Sanajew nawet nie zmienił imienia)…

Można się spierać, czy takie publiczne pranie rodzinnych brudów jest potrzebne i – jeszcze bardziej – czy etyczne i w dobrym guście. Podejrzewam, że gdybym ja sama była w podobnie katastrofalnej sytuacji, nie starczyłoby mi odwagi na jej opisanie; może po latach, kiedy nie żyłaby już żadna z tkwiących w niej osób, ale i to nie na pewno. Sanajew też zresztą napisał tę książkę po śmierci babki, wydał rok później, akurat po śmierci dziadka, a zadedykował ojczymowi, któremu zapewne – tak, jak to przedstawił w powieści – zawdzięczał wyrwanie się spod toksycznej kurateli. Dla nich trojga – matki, ojczyma i jego samego – musiał ten tekst odegrać istotną rolę psychoterapeutyczną, wyzwolić ich od ciężaru przykrych wspomnień, którymi wcześniej mogli się dzielić tylko ze sobą. Z chorowitego chłopca wyrósł normalny, zdrowy mężczyzna; założył rodzinę, reżyseruje filmy, pisze scenariusze, tłumaczy dialogi. Żyje tak, jak powinien żyć. Więc chyba było warto otrząsnąć się z traumy, nawet ryzykując narażenie się na krytyczne głosy. A pod względem literackim dzieło udało się doskonale – żywe, wyraziste, balansujące na pograniczu tragedii i groteski (zwłaszcza w końcowym monologu babki), nienaganne językowo i stylistycznie.


---
[1] Paweł Sanajew, „Pochowajcie mnie pod podłogą”, przeł. Izabela Korybut-Daszkiewicz, wyd. PIW, 2009, s. 200.
[2] Tamże, s. 152.
[3] Tamże, s. 202.
[4] Tamże, s. 140.
[5] Tamże, s. 147.
[6] Tamże, s. 154.
[7] Tamże, s. 27.
[8] Tamże, s. 62.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1243
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: misiak297 09.02.2018 22:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzieciństwo spędzane pod ... | dot59Opiekun BiblioNETki
To jest literatura! Nie wiem, czy czytałem tak dobrą książkę w tym roku (poza powtórkami).
To jest mistrzostwo w portretowaniu psychologicznym. Świetnie to ujęłaś w tytule recenzji - Nina Antonowna kochała wnuka (tak jak kochała córkę i męża), ale miłością straszną, pełną nienawiści, troski, która była więzieniem dla nich, i dla niej samej. A jednak tak bardzo było mi jej żal... Jak ich wszystkich.

Literacko też jest fantastycznie - te babcine monologi, opowieść małego Saszy, to wszystko zapada w pamięć.

Pozycja obowiązkowa dla miłośników mocnej, dobrej prozy psychologicznej.
Użytkownik: Marylek 10.02.2018 09:13 napisał(a):
Odpowiedź na: To jest literatura! Nie w... | misiak297
Ja po Tobie, na następnym spotkaniu, ok? Tak, wiem, że to jest książka Warwiego :)
Użytkownik: misiak297 10.02.2018 09:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja po Tobie, na następnym... | Marylek
Warto:)
Ginie mysz, ale ten fragment można ominąć.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: