7.07.2010 - O Ulissesie iz Bagdadu i nie tylko
W moim odczuciu "Koniec wakacji" to jedna z tych książek, które się trochę zestarzały. A może to moja wina? Nie umiem wbić się w ten klimat, a przede wszystkim nie czuję tego języka. Ciągle coś mi w nim zgrzyta, a najbardziej to, że wydaje mi się jakby bohaterowie rozmawiali ze sobą językiem dorosłych sami będąc jeszcze dziećmi. Właśnie na tym języku osiadło za dużo patyny moim zdaniem. Nie umiem się wyzbyć porównań z takimi klasykami jak Musierowicz czy Siesicka, u których tego nie zaobserwowałem. Inną sprawą jest moja nienawiść do gołębi zestawiona z uwielbieniem, jakie żywi dla nich bohater. Ja nigdy nie zrozumieć jak można trzymać jednego z nich za koszulą (brrrrrr!!!!!) albo dla relaksu siedzieć w ich towarzystwie. Aż mnie dreszcze przechodzą...
W każdym razie zdarzyła mi się ostatnio ciekawa przygoda z "Końcem wakacji". Wracałem z Jaworzna, a to zawsze jest jakieś czterdzieści minut na lekturę. Na kolejnym przystanku do autobusu weszło kilku dryblasów, może niewiele młodszych ode mnie i się złożyło, że obsiadli mnie dokumentnie, więc czułem się jakbym jechał z eskortą. Chłopcy zaczęli wymieniać się planami na wieczór, mówić o swoich przepełnionych pęcherzach i dogryzać sobie. Nagle jeden z nich zapytał:
- Co pan czyta? Mogę zobaczyć? - a gdy podałem mu książkę zaśmiał się. - "Koniec wakacji"? Pan powinien przeczytać chyba "Początek wakacji"! No chyba że na koniec wakacji przeczyta pan "Początek..."
Nie mogłem się nie roześmiać. Dryblas oddał mi książkę, ale ja już nie mogłem się skupić na lekturze - bo szanowni dryblasowie zaczęli się wymieniać wrażeniami z lektury "tego jak mu tam Hemingwaya, co tak fajnie pisał". I zastanawiali się jaki był tytuł tej książki z tą rybą co to rybakowi coś ją zżera. Aż mnie korciło, żeby warknąć "Stary człowiek i morze", ale się powstrzymałem. A "Koniec wakacji" przeczytam - ale może faktycznie na koniec wakacji.
Jednak ostatnio czytatka Paren przypomniała mi o istnieniu kogoś takiego jak Schmitt. Jego nową książkę od razu zakupiłem, ale sięgnąłem po długo odkładaną powieść "Ulisses z Bagdadu" (choć uważam, że Schmitt lepiej sprawdza się w krótkich formach). Przekształcenie "Odysei" to pomysł może nienowy, ale za to zrobiony ciekawie. Tyle że współczesnym Odysem jest Saad Saad - emigrant z Iraku, który próbuje dostać się do swej Itaki - wymarzonego Londynu, o którym naczytał się w zakazanych kryminałach Agathy Christie. No i jak to u Schmitta - głębia jest, niebanalna filozofia jest, a i humoru nie brakuje. Oto rozmowa między trochę nawiedzonym, ale niezmiernie sympatycznym ojcem, a głównym bohaterem:
"Pamiętam pewną styczniową sobotę. Wstaliśmy wcześnie, by jechać do wuja, który mieszkał daleko. Ojciec, goląc się, spytał mnie:
- Synu mój, boski Ulissesie, nie drżysz przed różanopalcą jutrzenką?
- Słucham?
- Nie marznie ci dupa o piątej rano?" (s. 18)
No cóż, czy Ulisses dotarł do swojej londyńskiej Itaki tego Wam nie zdradzę - choć już dotarłem do końca powieści. W każdym razie czekają mnie teraz "Noce i dnie mojego życia" Antczaka - recenzuję dla jednego z czasopism. Przy okazji mam nadzieję dowiedzieć się czegoś o kulisach powstania jednego z najpiękniejszych filmów w polskiej kinematografii.
Był Schmitt, a teraz będzie praca... To chyba naprawdę koniec wakacji...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.