Dodany: 04.11.2017 11:47|Autor: dot59
Kontrseminarium lingwistyczne dla Joya
Ledwie mi się udało rozszyfrować parę najbardziej oczywistych lingwistycznych dusiołków, zaraz poczęły mi chodzić po głowie rozmaite inne fragmenty o pożytkach płynących ze znajomości języków obcych, albo odwrotnie - o kłopotach wynikających z ich nieznajomości, zapamiętane z ulubionych, w większości po wielekroć czytanych i zasłużenie docenionych książek. Więc jakże się można było nimi nie podzielić?
1.
Dzięki temu wsączalnikowi w ciągu dwudziestu nocy opanowałem dwadzieścia nowych języków. Strzeż tajemnicy tego wynalazku i stosuj go wyłącznie do nauczania w X. Osiągniesz znakomite wyniki.
K.W.D. był zadziwiająco prostej konstrukcji i nadzwyczaj łatwy w użyciu. Postanowiłem więc wypróbować go zaraz na sobie.
Użyłem do tego celu podręcznika języka chińskiego. I rzeczywiście, już po piętnastu minutach mogłem porozumieć się z panem K. po chińsku, ale tylko w połowie, gdyż w tak krótkim czasie zdążyłem opanować zaledwie połowę tego języka.
2.
Język rumuński, szalenie dziwna mieszanina latyńsko - słowiańska, był źródłem nieustannej zabawy figlarnej M. Tak lubiane przez Polaków czteroliterowe słowo oznacza po rumuńsku "po", "za" albo "według" i na zakładach krawieckich widniał dużymi literami napis: CROITURA DUPA MAZURA, czyli: ubrania według miary. Gdy nasza humorystka chciała jednemu z tych opasłych dorożkarzy powiedzieć, aby stanął koło Ministerstwa Finansów, obok którego znajdowała się dawna polska legacja, mówiła do niego w ten sposób: - Birżar, merdże a la Calea Victoriei d u p a la Casa del Ministeriul dei Finanz! - i dorożkarz bez żadnego zdziwienia ani też uśmiechu ruszał z miejsca. Te słowa wypowiadała ze specjalnym smakiem, kiedy koło niej siedział poseł W.
3.
Czekaliśmy na walijskiego królika.
- Czytałem w książce „Na szerokiej drodze”, że w Anglii jedną z najsmaczniejszych potraw jest królik w potrawce. Może lepiej było zamówić królika w potrawce, S.? – mówił D.L.
- Nie wiem, jak jest po angielsku „królik w potrawce” – tłumaczył się S. I przechodząc do ataku zapytał z kolei nas:
- Ty umiesz po niemiecku. Powiedz więc, jak jest „królik w potrawce” po niemiecku. A może ty wiesz, jak jest po francusku?
Nic nie odpowiedzieliśmy. Rzeczywiście nie wiedzieliśmy, jak jest „królik w potrawce” po niemiecku i francusku. Dlaczego więc wymagaliśmy, by S. wiedział, jak jest „królik w potrawce” po angielsku?
- Ale czy zamówiłeś trzy króliki? – dopytywał się D.L.
- Zamówiłem trzy walijskie króliki! – zapewnił nas S.
Po chwili zjawiła się kelnerka i postawiła przed każdym z nas … grzankę z roztopionym na niej kawałkiem szwajcarskiego sera.
- S., przecież to ser!
S. usiłował wyjaśnić, co zaszło. Okazało się, że na karcie zamiast „b” było „re”. „Welsh rarebit” była to grzanka z serem, a „rabbit” spokojnie pozostał królikiem.
4.
Tego dnia Feldruf był „Kappe”, a Losung „Hatvan”. Przy wagonie telefonicznym wartownikiem, który miał zapamiętać oba te słowa, był Polak z Kołomyi; do 91 pułku dostał się jakimś dziwnym trafem.
Oczywiście, że nie miał pojęcia, co to jest „Kappe”, ale ponieważ miał jaką taką skłonność do mnemotechniki, więc zapamiętał tyle przynajmniej, iż słowo zaczyna się na „k” i brzmi jak kawa. Gdy więc podporucznik D. podszedł do niego i zapytał o feldruf, wartownik z wielką dumą odpowiedział: „Kafe”. (…) gdy jeszcze raz wrzasnął: „Kafe”, a podporucznik D., niezadowolony z odpowiedzi, zbliżał się do niego coraz bardziej, wówczas wartownik, pamiętny przysięgi i obowiązku strażującego żołnierza, krzyknął groźnie: „Halt!” – a gdy podporucznik zrobił jeszcze dwa kroki, ciągle domagając się feldrufu, żołnierz wymierzył przeciw niemu karabin, a nie umiejąc dobrze po niemiecku, krzyczał przedziwną polsko-niemiecką mieszaniną:
- Będę szajsu, będę szajsu!
5.
— Powiedz mu — i wskazał na mnie — że gdybym znał języki obce, nie wróciłbym do Rosji, tylko zostałbym na Zachodzie.
Tłumaczka cicho powtórzyła jego słowa.
— A dlaczego nie wróciłbyś do domu?
— Dlatego — podniósł wskazujący palec — że w domu jest źle.
Te jego słowa na odchodne zaintrygowały mnie. Poprosiłem tłumaczkę, żeby wyjaśnił, na czym polega owo „źle".
Ukrainiec z gotowością odpowiedział:
— Jest źle, bo trzeba bardzo dużo pracować, ale człowiek nie otrzymuje równowartości swojej pracy. Poza tym nie ma wolności. Nie uczymy się języków, bo nie chcą, żebyśmy mogli czytać obce książki. Możemy czytać tylko to, co nam dadzą do ręki. A książki są dla mnie życiem i nie mogę czytać tego, co bym chciał. To niedobrze — powiedział poważnie.