Dodany: 21.10.2017 23:25|Autor: Bloom

Widzę i opisuję


Świat to nieustannie się poszerzająca rzeczywistość znaków. Jeżeli istnieją znaki, istnieją także ich interpretacje. Tylko wyjątkowo uważny czytelnik, a do takich zaliczał się autor omawianej pozycji, ma możliwość nieustannego i sensownego układania ich w logiczną całość - tak, aby złożyły się w maszynę do wytwarzania znaczeń.

Jedynie ciągła lektura pozwala – zdaje się mówić Umberto Eco – uciec od głupoty i szaleństwa, które proponuje współczesnym czytelnikom, odbiorcom natłoku sygnałów, świat. „Pape Satàn aleppe” to zbiór felietonów publikowanych przez niego na łamach tygodnika „L'Espresso” w rubryce „La Bustina di Minerva”. Pisanie felietonów rozpoczął w 1985, pięć lat po ukończeniu „Imienia róży”. Jego teksty, krótkie i ostre, szybko zdobyły stałych odbiorców. Sam tytuł kolumny pochodzi od zapałek marki „Minerva”; pisarz używał ich do zapalania fajki, którą chętnie pykał. Zaś na wolnej stronie ich opakowań otwierających się jak notatnik sporządzał zapiski – później powstawały z nich teksty. Minerwa to także rzymska bogini mądrości; jak ona, Eco ostrzega przed tym, co w świecie najgłupsze. I wskazuje nasz wielki problem z odróżnieniem ważnego od mniej ważnego, dezorientacji od porządku, szaleństwa od mądrości i krytycyzmu. „Pape Satàn aleppe” opowiada również o nas, niemających żadnych punktów odniesienia, dla których celem samym w sobie jest „pokazanie się za wszelką cenę, pokazanie, które zresztą stało się już wartością (...) oraz konsumpcjonizm. Jego celem jest krótkotrwałe zaspokojenie żądzy posiadania przedmiotów, które szybko stają się zbędne, a konsument przechodzi od jednego pragnienia do kolejnego w czymś w rodzaju bezsensownej bulimii”[1].

Enigmatyczny tytuł książki pochodzi z „Boskiej komedii” Dantego, konkretniej - otwiera siódmą pieśń „Piekła”. Filolodzy od lat łamią sobie głowy nad znaczeniem tych trzech słów. Jedna z teorii, francuska, wskazuje, że po przetłumaczeniu oryginalnego tekstu właśnie na francuski da się w skrócie oddać je jako „Milcz, szatanie, odejdź stąd i milcz”. W kontekście felietonów zawartych w ostatniej książce Eco brzmi całkiem ciekawie. Jednak jeszcze ciekawsza jest interpretacja Edwarda Porębowicza, należącego do różnorodnego tłumu tłumaczy Dantego. Otóż jego zdaniem słowa te nie mają żadnego sensu, symbolizują zezwierzęcenie jednego z demonów, które odzwierciedla się w jego niezdolności do posługiwania się ludzką mową. Cóż, może myślą Eco było wyrażenie niewyrażalnego, czyli wszechobecnego zidiocenia świata.

Rozpiętość tematów jest szeroka i prawdziwie imponująca: fenomen „Harry'ego Pottera”, Twitter, filmy z Jamesem Bondem, telefony komórkowe i kaligrafia, pornografia i pedofilia, 9/11, kryzys imigracyjny i przyszłość Unii Europejskiej, w końcu: powieści Julesa Verne'a. Streszczanie całej książki nie ma sensu. Eco nie gardzi żadnym tematem, nie waha się grzebać w kulturze masowej – co oczywiście nie jest odkryciem – ale też sięgać po kulturę popularną czy wysoką. Jako wierny czytelnik rzeczywistości, musi dotykać maksymalnie wielu jej aspektów, tak, aby wyłuskiwać ze świata sensy.

Trudno określić Umberta Eco mianem mizantropa – jako prawdziwy intelektualista on nie tylko patrzy, ale uważnie się przygląda. I opisuje. Jest zabawny, ironiczny, jednak w swojej ironii bywa także nieprzyjemny. Pisząc o telefonach komórkowych wspomina przygodę z pewną kobietą, z którą mijał się na ulicy. Ustawił się wobec niej w taki sposób, aby – wpatrzona w ekran telefonu tak, że nie widziała świata dookoła siebie – wpadła na niego. Telefon, co oczywiste, w kawałkach, a on ucieszony, że udało mu się zrobić tak udany żart. Ale, swoją drogą, ile razy przyszło nam do głowy, żeby ustawiać się wobec ludzi na ulicy tak, aby na nas wpadali? Jego żart nie jest wyłącznie złośliwy, słusznie wskazuje, choć w mało konwencjonalny sposób, jak bardzo telefon komórkowy przyczynia się do umysłowego i społecznego kalectwa, które sami u siebie powodujemy. Komórka to jednak dość oswojone już we współczesnym świecie medium, więc Eco skupia się także np. na Twitterze czy Facebooku. Ten pierwszy traktuje stosunkowo łagodnie: w rozpasanym do granic świecie promuje on zwięzłość. A jako rzecze autor – za pomocą 140 znaków można zapisać wiele, np.: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”[2]. W polskiej wersji – 75 znaków ze spacjami. Ironiczny, nieprzyjemny, radosny i przenikliwy: Umberto Eco w swoich felietonach i, szerzej, w swoim bytowaniu w bezkształtnym i rozpływającym się świecie.

Włoski pisarz oddaje też to, czym współczesność jest: jednocześnie zafascynowany i przerażony, mówi o kiczu, głupocie, pomieszaniu rejestrów wysokiego i niskiego, o pustce konkursów na miss kraju, świata czy regionu. Pozwala sobie – rzecz jasna, między wierszami – na nazwanie kompletnym idiotą prezydenta Busha, odnotowując w jednym felietonie jego najgłupsze wypowiedzi. Dostaje się także przedmowom do książek i teoriom spiskowym. Imigranci pragną podbić Włochy, bo premier Berlusconi – a konkretniej, jego telewizja – pokazał im Włochy jako niebo pełne piersiastych i chętnych Włoszek. Ludzie są głupi, bo chodzą do wróżek.

Wygląda na to, że w całym tym zamęcie tylko Eco zachowuje twarz, pisząc wyłącznie o głupocie i omylności świata, a nigdy – o sobie. Może to i lepiej: jako współczesny Sokrates czyta i interpretuje dla nas skretynienie rzeczywistości.


---
[1] Umberto Eco, „Pape Satàn aleppe”, przeł. Alicja Bruś, wyd. Rebis, 2017, s. 8.
[2] Mt 5, 3 (Biblia Tysiąclecia).


[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 853
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: