Dodany: 04.10.2017 15:48|Autor: LouriOpiekun BiblioNETki

Czytatnik: Półka pełna książek do przeczytania

1 osoba poleca ten tekst.

Zagłuszanie istnienia


Młodzieńcza powieść Huxleya W cudacznym korowodzie (Huxley Aldous) nie jest jeszcze tak dobra i równa jak późniejsze, ale już warta przeczytania. Zawiera zalążki tematów i myśli, które będą przenikać całą jego twórczość, są tu obecne pierwociny filozoficznych poglądów Huxleya, który tak celnie krytykuje zarówno ówczesne społeczeństwo, jak i prorokuje to, co będzie zmorą czasów obecnych - z próbami zabawienia się na śmierć, ale i z emanacjami pseudonauk (homeopatie, płaskie ziemie, antyszczepionkowcy, kreacjoniści).

"Doszedłem do wniosku (...) że większość ludzi... nie powinno się nigdy... niczego uczyć. (...) Boże miłosierny, przecież oni są jak psy. Po co ich uczyć czegokolwiek poza tym, żeby się przyzwoicie zachowywali, pracowali i byli posłuszni? Fakty, teorie, prawda o wszechświecie - na co im to wszystko? Uczyć ich zrozumienia... cóż, to tylko stwarza im zamęt w głowie, sprawia, że tracą z oczu prostą, realną zewnętrzność. Najwyżej jeden na stu potrafi coś skorzystać na naukowym czy literackim wykształceniu." [s31/32]

Teodor Gumbril jr porzuca niesatysfakcjonującą posadę nauczyciela akademickiego, gdy odgniatając sobie siedzenie na ławie uniwersyteckiej kaplicy dochodzi do wniosku, że pora zacząć żyć lżej i przyjemniej - a sukces ma mu przynieść Patentowane Odzienie Spodnie Gumbrila - pneumatyczne kalesony zapobiegające ww. odgniataniu siedzenia. Nie marudząc wiele przystępuje do czynu, podążając prostą drogą do zostania biznesmenem. Za poduszczeniem znajomego przysposabia sobie także sztuczną, sutą brodę, która przemienia go w Stuprocentowego Mężczyznę - dodaje mu ona animuszu, pozwala przełamać wrodzoną nieśmiałość i rzucić się w wir przygód miłosnych. Co zaskakujące, jedna z takich przygód pozwala mu poznać kobietę, która wydaje się być stworzona dla Gumbrila - ale Gumbrila bez brody! Cóż z tego, gdy na jego drodze do realnego szczęścia, tak jak na drodze wszystkich bohaterów staje pewna femme fatale, wiecznie spychająca w marazm mężczyzn, otaczających ją jak ćmy żarówkę, od której się jeno odbijają z opalonymi skrzydłami.

"W cudacznym korowodzie" to lekka krytyka bezcelowości i pustki życia powojennej (po I wś.) kasty próżniaczej. Mamy tu przebogatą galerię postaci: prócz wymienionych jest marny malarz, który dufny jest w swą wszechstronność i nieustannym rezonerstwem próbuje uzyskać rozgłos. Jest też inny brodaty żigolak, czerpiący satysfakcję (także seksualną) z obelżywego traktowania kobiet - z których wielu również to odpowiada. Nefrolog pochłonięty eksperymentami do tego stopnia, że zapomina o tym, iż ma żonę, wzięty pod włos tanim pochlebstwem, zapała ognistą miłością do wspomnianej femme fatale. Zaś jego żona odkrywa mdłą przyjemność przypadkowych zdrad. I tak dalej. Wszyscy ci ludzie zdają się próbować jedynie zagłuszyć coś w swoim życiu, rzucając się w wir rozrywek, zabawy, rozrzutności, miłostek i intryg. Huxley krytykuje to:

"Te rzeczy są epileptycznym symbolem wszystkiego, co najbardziej bydlęce i idiotyczne w życiu współczesnym. Popatrz na te świństwa, a potem spójrz na to - pokazał gmach Ubezpieczeń od Ognia wznoszący się po północnej stronie placu. - Tam stoi godność, dostojeństwo, piękno i spokój. A tu miga, bełkocze, drga... co? Nerwowość, dystrakcja, niechęć do myślenia, wszystko, co jest w życiu niepokojem..." [s391]

"Jak może być wolność w któremkolwiek ustroju? Żadne dzielenie się zyskami czy samorząd robotniczy, żadne tam higieniczne warunki ani osiedla, ani tereny rozrywkowe nie mogą usunąć podstawowej niewoli - konieczności pracowania. Wolność? Przecież takie coś nie istnieje. Nie ma wolności na tem świecie - tylko pozłacane klatki. A wreszcie, panie szanowny, przypuśćmy nawet, że jakimciś cudem pozbyliśmy się konieczności pracowania, przypuśćmy, że człowiek miałby cały czas dla siebie. Czy byłby wtedy wolny? Już nie mówię o przyrodzonej niewoli jedzenia, spania i tak dalej, nie mówię o tym, bo to byłoby można powiedzieć, za wielkie dzielenie włosa na czworto i w ogóle metafizyka. Ale pytam się (...) czy człowiek mający nieograniczony czas dla siebie, byłby wolny? Ja powiadam, że nie. (...) Bo nie wiedziałby, czym wypełnić ten swój czas, poza tym, co by mu inne narzucili. Dziś ludzie nie potrafią się bawić; zlecają to innym ludziom. Łykają to, co im ktoś da. Muszą to łykać, czy im smakuje, czy nie. Kina, gazety, pisma, gramofony, mecze futbolowe, radio, telefony - trzeba to brać, jak ktoś chce się bawić. Przeciętny człowiek nie ma wyboru. Bierze te rzeczy, a czymże to jest, jeżeli nie niewolnictwem?" [s55/56]

Jakież to aktualne, coraz bardziej! Huxley był wielkim wizjonerem, prorokiem wręcz. Był także niezwykle przenikliwy, bo wiedział, co ludzkości dolega, i jaki lek może nasz Weltschmerz uleczyć:

"Nie lubimy spokoju. Te wszystkie myśli, wszystkie kłopoty, które mam w głowie - wciąż się to kręci jak w kołowrocie. (...) A te orkiestry jazzowe, kabaretowe piosenki, gazeciarze wywrzaskujący nowiny... Po co to? Żeby położyć kres spokojowi, złamać go i rozproszyć, udawać za wszelką cenę, że go w ogóle nie ma. Ach, ale on jest, jest na przekór wszystkiemu, gdzieś poza wszystkim. Czasem, kiedy się leży w nocy - nie w zdenerwowaniu, ale czekając pogodnie na sen - spokój odbudowuje się kawałek po kawałeczku ze wszystkich potłuczonych szczątków, wszystkich cząsteczek, które przez cały dzień rozrzucaliśmy tak pracowicie. Odbudowuje się spokój wewnętrzny, podobny do tego zewnętrznego spokoju trawy i drzew. Wypełnia człowieka, rośnie, krystaliczny - coraz większy, rozrastający się kryształ. Rośnie, staje się doskonalszy, jest piękny i przerażający, tak, przerażający zarówno jak piękny. Bo człowiek jest sam jeden w środku tego kryształu, nie ma nigdzie oparcia, nie ma na zewnątrz nic ani ważnego, ani błahego, czego by mógł się przytrzymać, nic, na czym by mógł stanąć i spojrzeć w dół z wyższością i wzgardą. Nie ma z czego się śmiać ani czym się entuzjazmować. A spokój wzrasta i wzrasta. Pięknie nieznośnie. I wreszcie czujesz, że coś się zbliża... nieomal słyszysz stłumiony odgłos kroków. Coś niewymownie ślicznego i wsppaniałego idzie poprzez ten kryształ, jest coraz bliżej, bliżej... Ach, to jest też niewymownie przerażające. Bo gdyby miało cię dotknąć, gdyby miało cię chwycić i pochłonąć — umarłbyś; umarłaby cała normalna, zwyczajna, powszednia część twojego jestestwa. Przyszedłby koniec owych estrad i świszczących fabryk; trzeba by rozpocząć trudne życie w spokoju, życie uciążliwe jakoś dziwnie i niesłychanie. Kroki są coraz bliżej i bliżej, ale niepodobna stanąć twarzą w twarz z tym, co nadchodzi. Nie ma się odwagi. Zbyt strasznie jest, zbyt boleśnie umierać. Szybko, nim będzie za późno, trzeba puścić w ruch koła fabryki, walić w bęben, dąć w saksofon. Pomyśleć o kobietach, z którymi chętnie byśmy się przespali, o planach zrobienia pieniędzy, plotkach na temat przyjaciół, najświeższych nikczemnościach polityków. Cokolwiek bądź, byle odwrócić uwagę. Rozbić tę ciszę, rozwalić kryształ na kawałki! Otóż i leży w okruchach; łatwo go stłuc, trudno potem skleić." [s247-249]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 474
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: