Dodany: 30.05.2010 22:10|Autor: McAgnes
Psssssy... Bul - bul - bul - bul - bul.
"Psssssy...
Bul - bul - bul - bul - bul.
Psssssy...
Bul - bul - bul - bul - bul.
Syczenie dobiegało spoza żywopłotu, a bulgotanie od rzeki"*.
Można mnie obudzić w środku nocy i przytoczyć powyższe, a ja bezbłędnie rozpoznam, co to jest. Można w każdym momencie przytoczyć DOWOLNY fragment tej książki, a ja rozpoznam, co to jest. Są po prostu takie książki, które kocham miłością bezwarunkową i bez zastrzeżeń, a "Fortele" do nich należą. Bezapelacyjnie. Czytałam je, gdy miałam kilka lat, parę lat temu kupiłam własny egzemplarz, bo zatęskniłam znienacka. I mam, stoi sobie przyjaźnie na półce. Czasem poklepię z czułością po grzbiecie, czasem wezmę do ręki z zamiarem przeczytania fragmentu, przeważnie kończy się to pochłonięciem całości (co zajmuje godzinkę, bo duża czcionka, no i znam na pamięć niemalże), czasem tylko oglądam ilustracje autorstwa Danuty Przymanowskiej-Boniuk (zbieżność nazwisk to przypadek?).
No kocham, i tyle, kota Jonatana, kowalika Eryka, żółwia Bikiego - tych wojowników o czystość środowiska naturalnego. Uwielbiam ich przygody. Podziwiam pomysłowość. Trzymam za nich kciuki. I w ogóle.
Na pewno będę tę książkę czytać synowi. A jeśli uda mi się zdobyć film, to puszczać mu też będę (choć film darzę daleko mniejszym sentymentem).
---
* Janusz Przymanowski, "Fortele Jonatana Koota", wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1981, s. 5.
[Tekst zamieściłam wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.