Dodany: 07.07.2017 09:29|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Siedem dalekich rejsów
Tyrmand Leopold

2 osoby polecają ten tekst.

Do Darłowa i z powrotem



Recenzent: Konrad Urbański (Bloom)


„Siedem dalekich rejsów” to raptem 191 stron lektury. Nie trzeba jednak wielkiego miasta, ekscentrycznych postaci ani porywającej, wartkiej akcji – Tyrmand udowadnia, że znakomitą powieść można napisać, wykorzystując literacko urok Darłowa czy niezbyt wciągające z perspektywy zwykłego czytelnika przemiany historyczne.

Połowa czerwca, rok 1946. Legia Warszawa rozgrywa spotkanie z Partizanem Belgrad. Następnego dnia ma się odbyć referendum „3xTak”. Na stadionie, w zupełnie innych sektorach, znajdują się Stanisław Mikołajczyk oraz Leopold Tyrmand. Partyjni z PPR i PPS próbują w przemówieniach zohydzić Polskę przedwojenną i przekonać zgromadzonych do wzięcia udziału w zbliżającym się głosowaniu. Nagle rozlegają się narastające okrzyki: „Mikołajczyk! Ratuj Polskę!”. Kibice skandują, sektor dziennikarzy milczy. Wstaje jedna osoba z loży prasowej – Leopold Tyrmand. Wstaje i zaczyna ostentacyjnie klaskać.

Oto pisarz współcześnie zapomniany (wydawnictwu MG należą się szczere podziękowania za wznowienie jego utworów), który karierę literacką poświęcił dla swoich zasad i dla wolności. Autor „Złego”, fenomenalnego „Dziennika 1954”, „Cywilizacji komunizmu” czy „Siedmiu dalekich rejsów”. Tę ostatnią pozycję, co sam wyznaje w krótkim wstępie, pisał nie mając nadziei na publikację: „Jej pierwsza część pisana była w roku 1952, bez szans na publikację, i odłożona do szuflady. W 1957, w zmienionych na krótko warunkach, warszawski Czytelnik przekonał mnie, że warto kontynuować. […] Czytelnik wydrukował książkę, lecz jej nie wydał na skutek interwencji cenzury. Uzasadnienie konfiskaty: pornografia i obrona inicjatywy prywatnej”[1]. Faktycznie – z każdą kolejną stroną czytelnik coraz lepiej rozumie, dlaczego cenzorski ołówek wykreślił tę powieść z planów wydawniczych. Tyrmand to nie Lem czy inny z całego szeregu autorów, którzy pod przykrywką mowy ezopowej przekazywali swoje opinie o panującym w Polsce ustroju. Może nie potrafił, może wrodzone poczucie wolności i twarde zasady nie pozwalały mu na żadne „podbarwienie” opowieści. Jakby faktycznie stawiał wszystko na jedną kartę.

Fabuła z pozoru wygląda niewinnie. Wczesną wiosną 1949 roku do Darłowa jednym pociągiem przyjeżdżają Jan Ronald Nowak oraz Ewa Kniaziołęcka. On chce uciekać na Zachód, załatwiając jeszcze po drodze kilka ciemnych interesów. Ona jest konserwatorem zabytków, a w miasteczku znajduje się kościół, którego renowacją ma się zająć. Błyskawicznie nawiązuje się między nimi romans.

Romans rozgrywający się głównie w niezwykle błyskotliwych, żywych dialogach, które są nie tyle ozdobą, co motorem tej powieści. To właśnie dzięki nim, nie długim, skomplikowanym i przeciążonym słowem opisom, nakreślił Tyrmand rewelacyjne postacie, gładko i głęboko zapadające w czytelniczą pamięć. Ile uroku, jaki trudno uświadczyć w całym mnóstwie innych powieści, kryje się w dwóch zdaniach wymienionych przez bohaterów: „– Podoba mi się pański płaszcz – powiedziała. – Mnie się podoba pani i płaszcz – uśmiechnął się Nowak”[2]. Świeżo nawiązana relacja, wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami, meandrami, zakrętami, niepewnością pierwszych chwil oraz otwieraniem się przed drugim człowiekiem i dla drugiego człowieka… Każdy z tych aspektów znajduje odzwierciedlenie w trafnym zdaniu, zgrabnej metaforze, wychodzącej z ust tego czy innego bohatera, grzecznej, ale podszytej perwersją składni.

Gdzieś w tle rozgrywa się Historia, czyli przekształcanie inicjatywy prywatnej w państwową – odbieranie drobnym i większym przedsiębiorcom majątku, doprowadzanie ich do ruiny. Madame Kraal, Krztynka, Łagodny to pierwsi przegrani Polski Ludowej, która miała hojnie i sprawiedliwie obdzielać swoje dzieci owocami ich solidarnego trudu. Niestety, wyszło jak zwykle, Historia zrobiła sobie z nich gruby żart. Tyrmand zaledwie szkicuje obok romansu zwykłą ludzką tragedię, śmiejąc się z „nieuchronności procesów dziejowych” i absurdów, do jakich doprowadza każdy odgórnie sterowany „proces dziejowy”.

Jest jeszcze Darłowo – leżące gdzieś na uboczu miasteczko portowe ze swoim specyficznym klimatem „Dzikiego Zachodu”. Hotele, ośrodki wypoczynkowe, knajpki ze ściankami złożonymi od podłogi do sufitu z butelek podrobionych trunków (oczywiście – podłego sortu), zniszczony i rozszabrowany kościółek oraz wisienka na torcie: prowincjonalne muzeum, oferujące odwiedzającym „to, co zwykle”, czyli przegląd klasycznych eksponatów Ziem Zachodnich (takich, które miały przekonać niedowiarków o rdzennie polskim rodowodzie tych terenów).

Wszystkie składniki – bohaterów, Historię, klimat małego miasta – spaja trójdzielna kompozycja (po jednym dniu na poszczególne wydarzenia). Umieszczenie na początku krótkiego spisu postaci – „Anecdotis Personae” – nadaje powieści klasyczny charakter, którego naczelnym wyznacznikiem jest poczucie klęski, osamotnienia i porażki. Bo w gruncie rzeczy jest to książka o przegranych. I nie chodzi wcale o utratę małych, prywatnych inicjatyw, rujnującą dalszą egzystencję, a, jak to zwykle bywa, o znacznie więcej.

Jedyne, do czego miałbym zastrzeżenia to fakt, że gdzieś po drodze autor się potyka i powieść traci wiele ze swojej finezji. Akcja, dialogi, postacie robią się jakby bardziej przejrzyste, z kolei motywacje tych ostatnich – na tyle zagmatwane, że w zasadzie trudno się połapać, kto z kim i dlaczego. Ale to jakieś 50 stron. A reszta? Nie jest milczeniem, bo takiej literackiej eksplozji jak Tyrmand można ze świecą szukać. I nie znaleźć, jasna sprawa.


---
[1] Leopold Tyrmand, „Siedem dalekich rejsów”, wyd. MG, 2017, s. 5.
[2] Tamże, s. 10.





Autor: Leopold Tyrmand
Tytuł: Siedem dalekich rejsów
Wydawnictwo: MG, 2017
Liczba stron: 200

Ocena recenzenta: 5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2602
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: