Busola (
Énard Mathias)
"Odwagi; nie jest przyjemnie wstać komuś, kto dopiero co się położył, a zapomniał o załatwieniu potrzeby fizjologicznej, o czym nagle przypomina mu ciało, albo zostawił budzik gdzieś daleko, to jest, mówiąc wulgarnie, niezłe kurewstwo – trzeba się odkryć, palcami stóp szukać kapci, które stoją pewnie gdzieś blisko, stwierdzić, że jednak do diabła z kapciami, droga do przejścia nie jest daleka, podbiec do sznurów zasłon, przy okazji zahaczyć jeszcze o łazienkę, wysikać się na siedząco, unosząc stopy, żeby uniknąć kontaktu z lodowatymi kaflami, wrócić tą samą drogą, może nawet jeszcze szybciej, i ponownie zanurzyć się w sny, których nie należało opuszczać – ciągle z tą melodią w głowie odkładanej z ulgą na poduszkę – gdy dojrzewałem, był to jedyny utwór Mahlera, który byłem w stanie znieść, a nawet więcej – jedno z nielicznych dzieł zdolnych wzruszyć mnie do łez, to łkanie oboju, ten przejmujący śpiew, ukrywałem to upodobanie jak wstydliwą przypadłość, a dziś smutno mi, gdy widzę, że Mahlera rozmienia się na drobne, że wchłaniają go kino i reklama, że wykorzystuje się jego szczupłą, piękną twarz, by sprzedać Bóg wie co, muszę się powstrzymywać, by nie znienawidzić tej muzyki zapełniającej programy orkiestr, stoiska z płytami, audycje radiowe, a w zeszłym roku, w stulecie jego śmierci, musiałem zatykać uszy, tak bardzo Wiedeń ociekał Mahlerem, i to w najmniej spodziewanych miejscach, widywałem turystów noszących koszulki z podobizną Gustava, kupujących plakaty, magnesy na lodówkę; jestem pewien, że w Klagenfurcie gromadziły się tłumy, by zwiedzić jego domek na brzegu Wörthersee – sam nigdy tam nie byłem, właśnie, to jest wycieczka, którą mógłbym zaproponować Sarze – szlakami tajemniczej Karyntii: nie ma przypadków, Austria jest między nami, pośrodku Europy, tu się spotkaliśmy, ja ostatecznie tu wróciłem, a ona często mnie tu odwiedzała."
"Na drugi dzień opowiedział mi, że był zmuszony nieść mnie aż do pokoju w hotelu, twierdził, że na całe gardło śpiewałem (okropność!) Marsza Radetzky’ego, ale ja mu nie wierzę, bo po co, do diabła (nawet jeśli byłem w drodze do Wiednia), miałbym śpiewać ów bojowy temat nocą, w Stambule, jestem pewien, że robił sobie ze mnie jaja, Bilger zawsze kpił sobie z mojego wiedeńskiego akcentu – nie sądzę, bym kiedykolwiek śpiewał na całe gardło Johanna Straussa, nigdy nie pogwizdywałem nawet Walca łyżwiarzy, już w liceum lekcje walca były dla mnie prawdziwą torturą, zresztą walc to przekleństwo Wiednia i po wprowadzeniu republiki powinien był zostać zakazany, wraz ze zniesieniem tytułów szlacheckich: to oszczędziłoby nam wielu okropnych, nostalgicznych balów i obrzydliwych koncertów dla turystów. Należałoby zakazać grania wszystkich walców – prócz, rzecz jasna, walczyka Sary na flet i wiolonczelę, „tematu Sary”, będącego jedną z tych jej krótkich fraz – tajemniczych, dziecinnych, delikatnych; trudno powiedzieć, skąd je wytrzasnęła, lecz stanowiły miejsce, do którego dobrze było wracać – muzyka jest pięknym schronieniem przed niedoskonałością świata i rozpadem ciał."
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.