Dodany: 25.05.2017 10:55|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Spódniczka ze starej podszewki
Ziober Urszula

1 osoba poleca ten tekst.

Wiele można przetrwać, byle mieć nadzieję



Recenzentka: Dorota Tukaj


Była sobie szczęśliwa rodzina: ojciec, matka i dwie córeczki. Aż tu nagle w kraju za miedzą komuś się uwidziało, że sąsiedzi to naród marnej proweniencji, który nie zasługuje na to, co ma i w związku z tym trzeba mu to siłą odebrać… Tak zaczynają się miliony, czy może już miliardy ludzkich historii, niemal od początku świata – kiedy jeszcze nawet nie było granic, tylko umowne terytoria – aż po dzień dzisiejszy, we wszystkich jego zakątkach, od kół podbiegunowych po równik. Każda wojna, a nawet bezkrwawa aneksja, jeśli tylko odpowiednio dramatycznie egzekwowana, niszczy szczęście wielu rodzin. W naszym kraju mieliśmy aż nadto okazji, by się o tym przekonać; z wcześniejszych epok stosunkowo mało pozostało świadectw z pierwszej ręki, ale przez ostatnie dwa stulecia nazbierało się ich dostatecznie dużo. Zwłaszcza z czasów drugiej wojny światowej, kiedy to nasze państwo najechali niemal równocześnie dwaj agresorzy, jeden od wschodu, drugi od zachodu. Nigdy przedtem tyle dzieci nie straciło ojców (a często i obojga rodziców), tylu rodziców nie opłakało dzieci, tylu ludzi nie wygnano z domów i nie wywieziono w nieznane…

Jednym z tych dzieci, którym dane było doświadczyć wszystkiego złego, co wojna ze sobą niesie, była Janka Nietupska, córka Juliana, oficera wojska polskiego, a w cywilu farmaceuty, i Reginy, przed zamążpójściem zajmującej się rzemiosłem artystycznym. W chwili wybuchu wojny liczyła sobie niecałe jedenaście lat, jej młodsza siostra – siedem. Na parę dni przedtem, nim zawyły syreny oznajmiające początek inwazji, kapitan Nietupski postanowił wyprawić żonę i córki z Poznania do swoich krewnych w Białymstoku, sądząc, iż tam hitlerowcy tak szybko nie dotrą. Mylił się, ale, co gorsza, nie przewidział ważniejszej rzeczy: że choć ostatecznie to nie Niemcy zapanują nad całą wschodnią Polską, los ludzi na tych terenach może okazać się równie tragiczny. On sam, znalazłszy się ze swoją jednostką w Łucku, niebawem trafił do Kozielska, a dokąd stamtąd – dziś już dobrze wiemy; rodzina długo jeszcze miała nadzieję, że brak kontaktu nie oznacza tego najgorszego i że spotkają się po wojnie. Parę miesięcy później rozpoczął się drugi akt dramatu: „nocne walenie do drzwi”[1], nakaz spakowania się w ciągu kwadransa, pędzenie pod bronią na stację kolejową, potem ponad dwa tygodnie w bydlęcym wagonie, w głodzie, brudzie i strachu. Wreszcie nieznany kraj, gdzie kazano zesłańcom samym zadbać o znalezienie sobie dachu nad głową i pracy; tubylcy, sami ubodzy, przyjmowali co prawda obcych pod strzechy swoich chatek, ale nie za darmo, zaś „przelicznikiem wartości towarów był jedynie głód i desperacka chęć przeżycia kolejnego dnia czy tygodnia”[2]. Kiedy to nie wystarczyło, żeby wygnanych złamać, próbowano na nich wymusić dobrowolne zrzeczenie się polskiego obywatelstwa; za odmowę groziła kara dwóch lat w łagrze. Tak oto czternastoletnia Janka została sama, mając pod opieką młodszą siostrę i córkę sąsiadki. Przetrwała także to; co więcej, doczekała chwili, kiedy mogły wszystkie powrócić do domku na przedmieściach Poznania, nieco zrujnowanego, lecz nadal własnego. W wolnej Polsce zdobyła zawód, spotkała miłość swego życia, wychowała córkę i wnuczkę, a ta ostatnia sprawiła jej na osiemdziesiąte ósme urodziny prezent, spisując jej opowieści i nadając im literacki kształt.

Pozycji poświęconych losowi Polaków wywiezionych podczas wojny do ówczesnego ZSRR powstało już co niemiara, poczynając od wydanych jeszcze w PRL „Tułaczych dzieci” Ordonówny i dwutomowego cyklu Krzysztonia („Wielbłąd na stepie”, „Krzyż południa”). Wśród nich całkiem niemałą porcję stanowią wspomnienia zwykłych ludzi, których nazwiska zapewne pozostałyby nieznane szerszemu ogółowi, gdyby nie postanowili – oni albo ich bliscy, jak to się stało w przypadku bohaterki tej książki – uwiecznić swoich przeżyć na papierze. Można by powiedzieć: po cóż w takim razie publikować kolejne okazy tego gatunku – wszak wszystko to już znamy, kolejna indywidualna historia nic więcej do naszej wiedzy nie wniesie. Tak, ale każda indywidualna historia składa się na zbiorową historię naszego narodu, na to, z czego wyrośliśmy my sami i z czego wyrosną nasi potomkowie; każda taka opowieść ukazuje nam siłę ludzkiego ducha w warunkach ekstremalnych, uczy, że jesteśmy w stanie wiele przetrwać, bylebyśmy mieli nadzieję. A jaka piękna panorama polskich losów by powstała, gdyby wszyscy wnukowie i wnuczki spisywali wojenne dzieje swoich dziadków taką ładną polszczyzną i takim zgrabnym stylem, jak autorka „Spódniczki ze starej podszewki”!


---
[1] Urszula Ziober, „Spódniczka ze starej podszewki”, wyd. Zysk i S-ka, 2016, s. 100.
[2] Tamże, s. 129.





Autorka: Urszula Ziober
Tytuł: Spódniczka ze starej podszewki
Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2016
Liczba stron: 430

Ocena recenzentki: 4,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 944
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: