Dodany: 12.05.2008 17:49|Autor: Anna 46
Relacja ze Spotkania w Tomaszowie - Wątek Galicyjski.
Wcale nie postawiłam na nogi całego domu o trzeciej rano - komórka podskakiwała i pipkała pod poduszką o 3.45.
Odwieziona na dworzec PKS, nie do końca przytomna z radości i koszmarnie wczesnej pory, odstałam swoje (krótki dojazd bez korków!) i powitałam po galicyjsku* Krasnala.
Krasnal okazał się adekwatny; malutki i zgrabniutki, ale bez czerwonej czapeczki i jako jedyny przedstawiciel gatunku w świecie realnym nie raził moich uczuć estetycznych. Wręcz przeciwnie!
Wesoły Autobus odjechał planowo.
Jako, że trudno się siedzi z głowa odchyloną bardzo w prawo, nie rozmawiałyśmy przez całą drogę i Krasnal żywy i tylko lekko wymęczony, dojechał do Kielc!
W Kielcach czekał na nas Sznajper i niespodzianka w postaci Joya! Postał sobie z nami na przystanku, wyraził żal i smutek, że Wesoły Autobus odjedzie bez niego, pozwolił sobą nacieszyć choć chwilkę i uwiecznić tę chwilkę na zdjęciu, przekazał serdeczności dla wszystkich na Spotkaniu. W międzyczasie czekaliśmy w napięciu na Miłośniczkę – bez skutku… Pół godzinki minęło za szybko i trzeba było wsiadać.
Jakaż była nasza radość, kiedy na przystanku dla wsiadających Krasnal wypatrzyła Miłośniczkę, znaczy wypatrzyła rude loki. Odpowiednio przywitana Miłośniczka, została usadowiona wygodnie i pojechaliśmy dalej.
I wcale nie jest prawdą (co insynuują niektórzy), że powiedziałam potem do Rudej Kaśki:
- Pośpij sobie teraz, Kasiu. – I zaczęłam rozmowę. Owszem, powiedziałam, żeby pospała, ale ona nie chciała spać i sama z wolnej i nieprzymuszonej woli zaczęła opowiadać o:
- swojej pasji do języka rosyjskiego,
- juwenaliach w toku,
- praktykach w szkole,
- miłości do teatru,
- urazach jakich może się nabawić dziecko, usiłujące się przytulić do jej bioderka,
- i wielu, wielu innych problemach egzystencjalnych.
Dopuszczona do głosu Krasnal wyznała, że jest jedynaczką, co nas zdumiało nad wyraz, bo nie wygląda. Potem dla potomności, udokumentowaliśmy fotograficznie siebie w Wesołym Autobusie i Sznajper opowiadał o swoim rodzeństwie, tłumacząc się gęsto, czemu nie zabrał na Spotkanie Diany. Tłumaczenie brzmiało sensownie i zostało zaakceptowane.
I był już Piotrków Trybunalski, i zrobiło się wzruszająco, bo zobaczyłam Srebrzystą Czajkę kochaną i Kasię (Jurczak).
Czajkomąż oczekiwał nas opodal; nie uciekł z krzykiem na nasz widok, tylko pięknie się przywitał i otworzył bagażnik.
Czajkomąż jest kolorystycznie identyczny z Czajką, a tak poza tym, to zupełnie inny.
Czajkobus ruszył ze mną i Krasnalem na tylnym siedzeniu. Sznajper zaś, z dwiema Kaśkami, udał się w stronę przystanku mpk.
Jechaliśmy sobie miło i przyjemnie, Czajkomąż prowadził auto i konwersację, Czajka robiła za dżipiesa a my z tyłu – jak najlepsze wrażenie!
I tak nam się pięknie jechało z czułym „ty biblionetko, ty” od czasu do czasu.
A potem to już poleciało:
- przywitanie z Jolą,
- oglądanie niespodzianki - transparentu autorstwa Edwarda 56, który chociaż terytorialnie przynależy do Grupy Wrocławskiej, korzenie posiada galicyjskie;
- witanie chlebemisolą**,
- zajmowanie domków z natychmiastowym wykonaniem swojskiego bałaganiku,
- tajemnicza zamiana dwóch Kasiek na jedną łopatę (Sznajper);
- ogólne przywitania, dzikie ryki radości, tudzież nieśmiałe westchnienia podziwu.
Po którymś pościgu za Jolą i uwiecznieniu jej powitania – odpuściłam; są młodsi, niech polatają z aparatami. Polatali.
Mogłam się zacząć cieszyć stateczniej i mniej ruchliwie; a było kim! Czupirek, Lilia z Gwiazdką, Mamucik, Krzysztof, Syrenka, Diana Małgorzata (z Norwegii aż), bliźniaki z rodzicami - Agiskiem i Glivinettim.
Potem była kolacja, ognisko z (m. in.) probą Hymnu Biblionetki, solówką Erratora na harmonijce ustnej i legendarnym już "hotové".
W nocy coś chrapało za ścianą (i nie przyznało się potem) i już był Dzień Drugi.
Ostatnim, świadomie w pamięci zarejestrowanym faktem są powitalne uściski z Carmaniolą (była bez konia) i Adminem ( dostojny, ale bardzo łaskawie usposobiony i ludzki) i zostałam zdewirtualizowana przez Sówkę Przecudną! :-)))
A ciąg dalszy, to już może kto inny...
-------------------------------------
* galicyjskie powitanie polega na długotrwałym obejmowaniu delikwenta (można się przy tym kołysać na boki, ale niekoniecznie), i obcałowywaniu w co się trafi – ucho, nos, policzek , czółko, grzywa;
to taki milszy rodzaj „raz z niedźwiedzia i raz ze śledzia”
** chlebisól – tradycyjny rodzaj substancji powitalnej, tutaj: bardzo wytworny, z dodatkiem skórki cytrynowej