Przedstawiam
KONKURS nr 23 pt. „POCIĄGI w LITERATURZE”, który przygotowała
Smeagol:
Nie wiem jak Wy, ale ja kocham pociągi. Mogę godzinami stać na dworcu i się na nie gapić. Ostatnio zaczęłam kolekcjonować fotografie dworców i stacji miejscowości przez, które przejeżdżam ;)
Jednym pociągi kojarzą się z wakacjami, innym z ucieczką i straconymi nadziejami, dla niektórych wejście do pociągu jest pierwszym krokiem wspaniałej przygody, są też tacy, którym taka podróż kojarzy się z męczącym, ale koniecznym obowiązkiem…
Przygotowałam dla Was 21 fragmentów związanych właśnie z pociągami i dworcami. Mam nadzieję, że nie okażą się zbyt trudne ;)
Za każdy fragment można otrzymać 2 punkty (jeden za autora i jeden za tytuł) – w sumie 42 punkty.
Odpowiedzi proszę nadsyłać w formie:
nr fragmentu. tytuł utworu – autor
jako temat maila proszę podać: „pociągi – nick” (żeby znowu nie było nieporozumień, nick to Wasze biblionetkowe imię ;)))
Pod X i Y ukryłam zbyt charakterystyczne nazwiska, a pod [...] schowałam nazwy geograficzne, które zanadto ułatwiałyby sprawę.
Odpowiedzi przysyłajcie do
27 maja (sobota)
do godziny 24.00,
na adres [...]
Zapraszam do zabawy i życzę powodzenia :)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Najpierw -- powoli -- jak żółw -- ociężale,
Ruszyła -- maszyna -- po szynach -- ospale,
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi,
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las,
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas,
Do taktu turkoce i puka, i stuka to:
Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to.
Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
Jak gdyby to była piłeczka, nie stal,
Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana,
Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana.
2.
Czekała na pociąg wiele godzin, siedząc na peronie na topornej drewnianej ławce, z węzełkiem na łonie i strachem w oczach, modląc się przez zęby, żeby po powrocie do domu hrabia ujrzawszy uszkodzone drzwi laboratorium, nie ruszył na poszukiwanie, nie odnalazł jej i nie kazał wrócić do zgubnego królestwa Inków, żeby pociąg przyjechał jak najszybciej i choć raz zgodnie z rozkładem, żeby zdążyła dojechać do domu rodziców, nim płód, który wysysał jej wnętrzności i kopał w żebra, powiadomi o swoim przyjściu na świat, żeby starczyło jej sił na dwudniową podróż bez odpoczynku i żeby jej pragnienie życia okazało się potężniejsze od strasznej beznadziei, która zaczynała ją ogarniać. Zacisnęła zęby i czekała.
3.
Podróż trwała długo. Na tej bocznej, zapomnianej linii, na której tylko raz na tydzień kursuje pociąg - jechało zaledwie parę pasażerów. Nigdy nie widziałem tych wagonów archaicznego typu, dawno wycofanych na innych liniach, obszernych jak pokoje, ciemnych i pełnych zakamarków. Te korytarze załamujące się pod różnymi kątami, te przedziały puste, labiryntowe i zimne miały w sobie coś dziwnie opuszczonego, coś niemal przerażającego.
Przenosiłem się z wagonu do wagonu w poszukiwaniu jakiegoś przytulnego kąta. Wszędzie wiało, zimne przeciągi torowały sobie drogę przez te wnętrza, przewiercały na wskroś cały pociąg. Tu i ówdzie siedzieli ludzie z węzełkami na podłodze, nie śmiejąc zająć pustych kanap nadmiernie wysokich. Zresztą te cedrowe, wypukłe siedzenia zimne były jak lód i lepkie od starości. Na pustych stacjach nie wsiadał ani jeden pasażer. Bez gwizdu, bez sapania pociąg ruszał powoli i jakby w zamyśleniu w dalszą drogę.
4.
- Transport idzie - rzekł któryś i wszyscy unieśli się w oczekiwaniu. Zza zakrętu wychodziły towarowe wagony: pociąg pchał się tyłem, kolejarz stojący na breku wychylił się, zamachnął ręką, Gwizdnął. Lokomotywa przeraźliwie odgwizdnęła, sapnęła, pociąg potoczył się wolno wzdłuż stacji. W małych zakratowanych okienkach widać było twarze ludzkie, blade, zmięte, jakby niewyspane, rozczochrane — przerażone kobiety, mężczyzn, którzy, rzecz egzotyczna, mieli włosy. Mijali powoli, przyglądali się stacji w milczeniu. Wtedy wewnątrz wagonów zaczęło się coś kotłować i dudnić w drewniane ściany.
5.
Podłogę zaścielała słoma, rozrzucona na warstwie suchych trzcin. W wielkim kominku wesoło trzaskał jasny ogień. Wokół wałęsało się kilka kur dziobiących niespiesznie okruchy. Na krzesłach leżały ręcznie haftowane poduszki. Ściany i okna pokrywały gobeliny. R. zachwiał się, gdy pociąg ruszył ze stacji. Wyciągnął rękę, chwycił się najbliższego człowieka, z trudem zachowując równowagę. Najbliższym człowiekiem był niski, podstarzały rycerz, który, jak uznał R., wyglądałby zupełnie niczym świeżo emerytowany urzędnik, gdyby nie metalowy hełm, kamizelka, kiepsko wykonana kolczuga i włócznia. Wszystko to sprawiało, że przypominał świeżo emerytowanego urzędnika, który wbrew własnej woli został zaciągnięty do miejscowego kółka dramatycznego, gdzie zmuszono go do odgrywania roli strażnika.
6.
Zamknąłem oczy i nie patrzyłem wcale na zegarek. Pociągi wjeżdżały na stację i wyjeżdżały z niej w pewnym rytmie, jak muzyka albo bicie w bębny. Przypomniało to wyliczankę na uspokojenie „lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa...”, której nauczyła mnie S. Powtarzałem w myślach: „Pociąg nadjeżdża. Pociąg staje. Pociąg rusza. Cisza. Pociąg nadjeżdża. Pociąg staje. Pociąg rusza...”, jakby pociągi jeździły tylko w mojej głowie.
7.
Konduktor zadzwonił, mijając jego drzwi. Pół godziny do zamknięcia wagonu restauracyjnego. X zostawił książkę, włożył marynarkę, przewiesił brezentową torbę przez ramię i opuścił przedział. Minął drzwi wahadłowe na końcu korytarza i wszedł w przegub łączący wagon sypialny z sąsiednim. Dmuchało tu zimne powietrze, a zderzaki stukały miarowo. Po chwili znalazł się w wagonie pierwszej klasy. Mijając grupkę pasażerów, zajrzał do najbliższego przedziału, wypełnionego ledwie w połowie. Dziewczyna siedziała tuż obok drzwi. Miała na sobie sweter i dżinsy, a bose stopy wspierała na siedzeniu naprzeciwko. Kiedy przechodził, podniosła wzrok znad czytanej właśnie książki i ich spojrzenia się spotkały. Chciał się ukłonić, ale powstrzymał go obojętny wyraz jej twarzy, który świadczył o tym, że go nie poznała. Ona musiała dostrzec wahanie X, bo przyjrzała mu się z zaciekawieniem; ale (...) szedł już dalej korytarzem.
8.
Wagoniki zabaw dziecinnych! Macie się urealnić...
Marzenia o włóczęgach, rozpalone przez Tatę! – oto dzieci stanęły u ich progu... Koła pociągów będą stukały już nie „na niby”, ale na prawdziwą prawdę, zziajany Tata nie będzie potrzebował odwalać portiera, dyrektora hotelu, kelnera, złodzieja kolejowego, właściciela traktierni portowej, przemytnika, toreadora – to żywy tłum tych prawdziwych postaci oblegnie tę podróż.
O, imaginowane stacyjki: Całuska, Kłujewa, Szczypina, wcielające się w pachnące czeremchą stacyjki Rejowca, Trawników, Kościana, Święcian, Śniatynia! Oddalcie się w daleki kres zbiegających się w cieniutką linijkę szyn kolejowych, kiedy z drugiej ich, poszerzającej się strony, rosną, nabiegają lśniące lampionami morza torów paryskich, migoczą jak słupy telegraficzne duany, zollamty, nabliżają się marmurowe kaskady mediolańskiego dworca.
9.
Tymczasem wszyscy podróżni opuścili pociąg. Na kołach widać było ślady krwi. Na białej równinie, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się długie czerwone smugi. Na południu, od strony Republica River, majaczyły sylwetki uciekających Indian.
X stał milczący, skrzyżowawszy ręce na piersiach. Musiał powziąć doniosłą decyzję. Obok Y wpatrzona w niego bez słowa... Zrozumiał to spojrzenie. Jeżeli jego sługa dostał się do niewoli, czyż nie powinien wszystkiego rzucić na szalę, aby tylko wyrwać go z rąk czerwonoskórych?
10.
Tymczasem wprowadzono przywiezionego pociągiem z [...] X. Ale ten trzęsący się ze strachu, posiwiały i rozbity psychicznie starzec, w którym trudno było poznać dawnego dyrektora, za nic nie chciał mówić prawdy i wykazał w tej mierze niespotykany upór. Utrzymywał, że nie widział żadnej H. za oknem nocą w swoim gabinecie, podobnie jak nie widział W., tylko najzwyczajniej zrobiło mu się słabo i w zamroczeniu wyjechał do [...]. Nie trzeba chyba dodawać, że swoje zeznania chory dyrektor finansowy zakończył prośbą o zamknięcie go w opancerzonej celi.
11.
X podprowadziła Y do kasy biletowej i powiedziała:
- Kup dwa bilety i zapłać kartą kredytową.
- Sądziłem, że karty kredytowe można łatwo namierzyć.
- Właśnie.
Y postanowił, że już nie będzie próbował wybiegać przed X. Podał kasjerce kartę Visa, kupił dwa bilety na pospieszny do Lilie i wręczył je X.
X wyprowadziła go przed perony, gdzie usłyszeli przez megafony gong zapowiedzi komunikatów dworcowych, a głos dyspozytora oznajmił, że pociąg do Lilie jest już gotowy do odjazdu. Przed nimi, wzdłuż peronów, rozchodziło się na różne strony szesnaście torów. Na prawym torze przy trzecim peronie pociąg do Lilie posapywał i pogwizdywał, przygotowując się do odjazdu, ale X już wsunęła Y rękę pod ramię i prowadziła go w zupełnie innym kierunku. Przeszli szybko przez boczną halę dworcową, obok otwartej całą noc kafejki, a w końcu przez boczne drzwi na cichą uliczkę po zachodniej stronie stacji.
12.
Niekiedy, podczas tych samotnych zajęć, w X budziło się dziecko. Wydobywał wtedy i ustawiał na stole wszystkie mechaniczne cacka. Był tam niedźwiedź wdrapujący się na słup, był piejący kogut, mysz, która biegała, pociąg, który toczył się po szynach, cyrkowy pajac, który cwałował na koniu, dźwigając drugiego pajaca, i kilka par, które tańczyły walca przy dźwiękach niewyraźnej muzyki. Wszystkie te figury X nakręcał i jednocześnie puszczał w ruch. A gdy kogut zaczął piać łopocząc sztywnymi skrzydłami, gdy tańczyły martwe pary, co chwilę potykając się i zatrzymując, gdy ołowiani pasażerowie pociągu, jadącego bez celu, zaczęli przypatrywać mu się ze zdziwieniem i gdy cały ten świat lalek, przy drgającym świetle gazu, nabrał jakiegoś fantastycznego życia, X podparłszy się łokciami śmiał się cicho i mruczał:
- Hi! hi! hi! dokąd wy jedziecie, podróżni?... Dlaczego narażasz kark, akrobato?... Co wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!...a wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!...
13.
X udał się do własnego przedziału, sąsiadującego z drugiej strony z Y. Rozebrał się i wyciągnął na łóżku, poczytał jakieś pół godziny, potem zgasił światło.
Obudził się kilka godzin później, i to raptownie. Wiedział, co było tego przyczyną - głośny jęk, niemal krzyk, gdzieś bardzo blisko. W tej samej chwili ostro zabrzęczał dzwonek.
X usiadł i zapalił światło. Stwierdził, że pociąg stoi przypuszczalnie na stacji.
Ten krzyk go zaniepokoił. Wiedział, że sąsiedni przedział zajmuje Y. Wstał z łóżka i otworzył drzwi w tej samej chwili, w której korytarzem nadbiegł konduktor Wagon Lit. Zapukał do drzwi Y. X przez szparę w drzwiach obserwował. Konduktor zapukał powtórnie. Zadźwięczał drugi dzwonek i w głębi korytarza nad jednymi z drzwi zapaliło się światełko. Konduktor obejrzał się przez ramię.
14.
Wszystkie stacje są do siebie podobne. Nie szkodzi, że światło nie przenika poza własny mętny krąg, to miejsce znasz na pamięć, i ten zapach pociągu, który pozostaje nawet wówczas, gdy już wszystkie pociągi odjechały, ten szczególny zapach stacji utrzymujący się także po odjeździe ostatniego pociągu. Wydaje się, że światła stacji i zdania, które czytasz, mają raczej skrywać niż wydobywać przedmioty wynurzające się z osłony mroku i mgły. Dzisiejszego wieczoru wysiadłem na tej stacji po raz pierwszy, a już odnoszę wrażenie, że spędziłem tu całe życie, wchodząc i wychodząc z baru, gdzie zapach osłoniętego peronu i zapach wilgotnych klozetowych trocin stapia się w zapach jedyny w swoim rodzaju, w zapach oczekiwania, w zapach kabin telefonicznych, kiedy już nie pozostaje nic innego jak odzyskać żetony, bo wykręcany numer nie daje znaku życia.
Jestem tym mężczyzną, który krąży pomiędzy barem a kabiną telefoniczną. To znaczy człowiek ten nazywa się „ja” i nic ponadto o nim nie wiesz, podobnie ta stacja nazywa się tylko „stacją” i na zewnątrz nie istnieje nic poza nieustającym sygnałem telefonu, który dzwoni gdzieś w ciemnym pokoju dalekiego miasta.
15.
Daleko, na torach, samotna, czarna lokomotywa przemknęła gwałtownie i zniknęła z pola widzenia. Podrzuciłem swój podróżny tobołek i przyjrzałem się numerom na bokach wagonów. Chciałem jak najszybciej się znaleźć w swoim przedziale. Chciałem siedzieć na swoim miejscu, zajadając wielkiego sandwicza, którego przygotowałem sobie w domu, i obserwować, jak przybywają inni.
W jednym z przedziałów mojego wagonu światło było zgaszone. Wspinając się po stromych, metalowych schodkach założyłem się sam ze sobą, że to jest mój przedział. Światło będzie zepsute i jeśli zechcę poczytać coś przed zaśnięciem, będę musiał przejść z dziesięć wagonów, zanim znajdę inne wolne miejsce. W korytarzu światło się paliło. Ciemny przedział był oznaczony numerem wypisanym na mojej miejscówce. Niebieskie firanki w obu okienkach były zaciągnięte. Najświętsze sanktuarium. Podszedłem i pociągnąłem za klamkę, ale ta nawet nie drgnęła. Postawiłem torbę na ziemi i spróbowałem obiema rękami. Nic. Spojrzałem w obie strony, szukając kogoś, kto mógłby mi pomóc, ale korytarz był pusty. Przeklinając, uwiesiłem się u tej przeklętej klamki jeszcze raz i szarpnąłem ze wszystkich sił. Ani cala. Kopnąłem w drzwi.
Wtem zasłony zaczęły się rozsuwać. Zdziwiony cofnąłem się o krok. Dobiegły mnie ciche tony
Szeherezady. Ciemność we wnętrzu przedziału przebiła zapalona nagle zapałka. Płomyczek poruszył się wolno w lewo i w prawo, potem zastygł w miejscu. Zapałka zgasła, a pojawiło się żółte, przygaszone światło latarki.
Usłyszałem, jak na zewnątrz szczękają spinane ze sobą wagony. Cytrynowe światło tkwiło nieruchomo, potem przesunęło się po odzianej w białą rękawiczkę ręce, która trzymała czarny cylinder. Sekundę później po drugiej stronie lśniącego ronda ukazała się jeszcze jedna biała ręka i przez chwilę cylinder poruszał się w rytm muzyki.
16.
X został załadowany do wagonu wraz z wieloma innymi szeregowcami. Rozdzielono ich z Y. Y trafił do innego wagonu w tym samym pociągu.
W rogach wagonu, pod dachem, były wąskie okienka. X stał pod jednym z nich i kiedy tłum zaczął napierać, wszedł na ukośną belkę w narożniku, aby zrobić miejsce. W ten sposób jego oczy znalazły się na poziomie okienka i mógł widzieć pociąg stojący na sąsiednim torze.
Niemcy wypisywali na wagonach niebieską kredą liczbę osób w każdym wagonie, ich stopień wojskowy, narodowość i datę załadowania. Inni Niemcy zabezpieczali zamknięcia wagonów drutem, gwoździami i innym złomem, jaki można znaleźć przy torach. X słyszał, że ktoś pisze również na jego wagonie, ale piszącego nie widział.
Większość szeregowców w wagonie to byli bardzo młodzi chłopcy, na pół jeszcze dzieci. Jednak w rogu obok X znalazł się były włóczęga, który miał już czterdziestkę.
– Bywałem bardziej głodny niż dzisiaj – powiedział do X. – Bywałem w gorszych opałach. Nie jest tak źle.
W wagonie na sąsiednim torze wołano, że ktoś tam przed chwilą umarł. Zdarza się. Słyszało to czterech konwojentów. Wiadomość nie wywarła na nich większego wrażenia.
–
Ja, ja – powiedział jeden z nich kiwając sennie głową. –
Ja, ja.
Konwojenci nie otworzyli wagonu z nieboszczykiem. Otworzyli natomiast sąsiedni wagon i X był urzeczony tym, co zobaczył. Wyglądało to jak kawałek raju. Paliły się świece, na pryczach leżały kołdry i koce. Był żelazny piecyk z parującym garnkiem kawy. Był stół z butelką wina, bochenkiem chleba i kiełbasą. I były cztery talerze zupy.
Na ścianach wisiały fotografie zamków, jezior i pięknych dziewczyn. Był to wędrowny dom strażników kolejowych – ludzi, których praca polegała na pilnowaniu ładunków. Czterej strażnicy weszli do środka i zamknęli drzwi.
W chwilę później wyszli stamtąd paląc cygara i rozmawiając z zadowoleniem w miękkim, dolnym rejestrze języka niemieckiego. Jeden z nich dojrzał twarz X w okienku i pogroził żartobliwie palcem, dając mu do zrozumienia, żeby był grzeczny.
Amerykanie z wagonu naprzeciwko znowu powiedzieli strażnikom o nieboszczyku. Strażnicy wyciągnęli ze swojego przytulnego wagonu nosze, otworzyli wagon z nieboszczykiem i weszli do środka. Wagon z nieboszczykiem nie był zatłoczony jak inne. Zajmowało go tylko sześciu żywych pułkowników i jeden nieżywy.
Niemcy wynieśli tego nieżywego. Był to Dziki Bob. Zdarza się.
17.
W przedziale drugiej klasy pociągu pośpiesznego […-…] siedziało trzech pasażerów: Y, naprzeciwko którego siedział starszy, zupełnie łysy pan, i X, który stał skromnie przy drzwiach wiodących na korytarz i szykował się akurat do wysłuchania nowego wybuchu gniewu swego porucznika. Ten, nie zwracając uwagi na obecność łysego cywila, dawał upust swej złości na X, wywodząc mu przez cały czas podróży, że jest koniem bożym itp.
Chodziło właściwie o drobnostkę, o liczbę tobołów, którymi X się opiekował.
- Skradli nam kufer - wyrzucał Y X-owi. - Łatwo ci powiedzieć takie słowo, ty drabie!
- (…) - głosem cichym odezwał się X - że naprawdę go skradli. Po dworcach zawsze się włóczy dużo takich indywiduów, a ja wyobrażam sobie, że jednemu z nich musiał się bezwarunkowo spodobać pański kufer i że ten człowiek bezwarunkowo skorzystał z okazji, kiedy oddaliłem się od bagażu, żeby panu zameldować, że z bagażem naszym wszystko w porządku. Mógł on ten nasz kufer skraść tylko w takim pomyślnym momencie. Na taki moment oni tylko czekają. Przed dwoma laty na Północno-Zachodnim Dworcu skradli pewnej pani wózek dziecinny razem z dziewczynką w poduszkach, ale byli tacy szlachetni, że dziewczynkę oddali w komisariacie policji na naszej ulicy; niby to znaleźli ją podrzuconą w bramie. Potem gazety zrobiły z tej nieszczęsnej pani wyrodną matkę.
18.
Trzymałem przy uchu bakelitową słuchawkę i patrzyłem na peron, gdzie stali w słońcu mężczyźni, maszynista pochylił się właśnie i szeptał coś do ucha panu dyżurnemu ruchu, ale kiedy spojrzałem również w bok, na wagony służące do transportu węgla, przestraszyłem się. Z wagonu sterczały bydlęce rogi i wychylało się kilka łbów, zwracając na peron oczy, były to wielkie krowie oczy, pełne ciekawości i smutku. Niemal każdy wagon miał podłogę przedziurawioną kopytami i z otworów tych sterczały krowie nogi, odarte ze skóry, nieruchome, zsiniałe… Nie lubiłem tego, nie znosiłem po prostu, kiedy wieźli wygłodniałe cielęta i pociąg stał na mojej stacji, przez uchylone drzwi wagonu podawałem im przynajmniej palce, aby choć na chwilę zastąpiły im wymiona, nie, tego bardzo nie lubiłem… ani tych wózków z koźlętami, kiedy zwozili je rzeźnicy, z nóżkami tak mocno spętanymi powrozem, że martwiały, nie znosiłem tego, och, jak bardzo nie znosiłem, ani kiedy podczas mrozów przewożono do praskich jatek prosięta w otwartych piętrowych wagonach, prosięta przytulone do siebie główkami, prosięta, które bały się poruszyć , aby wraz z tym jednym jedynym ruchem nie utracić ostatniej odrobiny ciepła, prosiaka o zziębniętych nóżkach, o porcelanowych kopytkach! Ach, tego naprawdę nigdy nie lubiłem! Ani kiedy wieziono je w parne dni lata bez kropli wody aż gdzieś z Węgier, cały pociąg prosiąt o otwartych ryjkach, tak otwartych z pragnienia jak dziobek umierającego z pragnienia ptaka…
19.
Na drugi dzień rano zastosowałem się ściśle do wskazówek X. Sprowadziłem dorożkę z sąsiedniej ulicy, by nie trafić na podstawionego dorożkarza; następnie przeszedłem szybko przez pasaż i na jego końcu ujrzałem czarno ubranego woźnicę; wskoczyłem do powozu, a on ruszył natychmiast na dworzec. Gdy przybyliśmy na miejsce, ledwie wysiadłem, woźnica zaciął konie i zniknął mi zaraz z oczu. Dotychczas wszystko szło dobrze. Odnalazłem swój bagaż i wsiadłem do umówionego wagonu. Obawiałem się tylko jednego; żeby X się nie spóźnił. Za parę minut pociąg miał już ruszyć. Bezskutecznie szukałem go wśród tłumu; nigdzie nie było widać jego zgrabnej figury. W pewnej chwili zostałem zaczepiony przez jakiegoś włoskiego księdza, któremu pomogłem rozmówić się z tragarzem, nie mogącym ani rusz zrozumieć jego łamanej angielszczyzny, dotyczącej odesłania bagażu do Paryża. Raz jeszcze obszedłem platformę i wróciłem do wagonu; zastałem tam owego włoskiego księdza. Chciałem mu nawet zwrócić uwagę, że przedział jest zajęty i że wsiadł tu przez pomyłkę; zaniechałem jednak, nie chcąc łamać języka moją „włoszczyzną” chyba jeszcze gorszą od jego angielszczyzny. Zacząłem wyglądać przez okno, wypatrując mego przyjaciela. Zimno mnie przejmowało na myśl, że może stało się coś złego tej nocy. Wreszcie zatrzaśnięto drzwi wagonów, rozległ się dzwonek, a wraz z nim głos tuż obok mnie:
– Mój kochany Y! Mógłbyś chociaż przywitać się ze mną. Obejrzałem się zdumiony. Zgrzybiały księżyna patrzył na mnie badawczo. I oto w jednej chwili zmarszczki na jego twarzy drgnęły i zginęły, nos się wyprostował, podbródek opadł, dolna warga już nie zwisała, mętne oczy patrzyły znowu z młodzieńczym ogniem, a zgarbiona postać stała się znów prosta i sprężysta. Przede mną stał X, lecz tylko przez chwilę.
20.
Kolejarz odpiął z rzemienia latarkę i oświetlił sobie nią twarz.
- Rozumiesz, co będę mówił do ciebie?
- Tak - powiedział zgarbiony.
- Wiesz, gdzie mieszka twój brat?
- Nie. Nie wiem.
Milczeli przez chwilę. Kolejarz uniósł nieco wyżej latarkę.
- Słuchaj - powiedział. - Widzisz ten tor?
- Tak - rzekł zgarbiony.
- Idź prosto tym torem. To kilometr, może dwa. Widziałem się dzisiaj z twoim bratem. Powiedział, że będzie na ciebie czekać. Spotkasz go. Mówił mi, że weźmie cię do siebie. Rozumiesz?
- Tak - powiedział zgarbiony.
- To idź już, czas. Chcesz papierosa?
- Nie - powiedział zgarbiony. - Muszę iść. Jeżeli on na mnie czeka, to muszę iść.
Przyjadę do was kiedyś z bratem.
Odszedł. Patrzyli za nim, jak biegnie środkiem toru potykając się na podkładach.
- Za dziesięć minut tym torem będzie szedł pociąg - powiedział milczący dotychczas kolejarz. Drugi spojrzał na oświetlony zegar.
- Za osiem.
- Słońce już wschodzi. Możesz zgasić latarkę.
- Już za parę dni będzie wschodzić później.
- On nic nie słyszy?
- Jest głuchy jak pień. Możesz strzelać o krok za nim.
21.
Dworzec Francia był opustoszały, wygięte i wypolerowane klingi torów płonęły w świetle świtu i tonęły we mgle. X usiadł na ławce i wyjął książkę. Siedział tak parę godzin, zagubiony w magii słów, wchodząc coraz w inną skórę, zmieniając imię. Dał się porwać marzeniom jakichś postaci w cieniu, sądząc, że nie ma dlań na ziemi żadnego innego sanktuarium ani schronienia. Już wiedział, że Y nie przyjdzie na spotkanie. Wiedział, że on sam wsiądzie do pociągu jedynie w towarzystwie wspomnienia. Gdy w samo południe na stacji pojawił się M. M. i wręczył mu bilet i wszystkie pieniądze, jakie udało się zebrać, przyjaciele objęli się w milczeniu. X nigdy nie widział, by M. M. płakał. Zegar ich osaczał, odliczając uciekające minuty.
- Jeszcze jest czas – szeptał M., z wzrokiem wlepionym w wejście na perony.
O pierwszej pięć zawiadowca stacji ostatni raz wezwał pasażerów udających się do Paryża do zajmowania miejsca w pociągu. Pociąg powoli już ruszał, gdy X spojrzał za siebie, żeby pożegnać się z przyjacielem. M. M. patrzył na niego, stojąc na peronie, z rękoma w kieszeniach.
- Pisz – powiedział.
- Jak tylko dojadę, zaraz napiszę – odparł X.
- Nie. Nie do mnie. Pisz książki. Nie listy. Pisz je dla mnie. Dla Y.
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu