Przedstawiam
KONKURS nr 20 pt.
„MĘŻCZYZNA w LITERATURZE”, który przygotowała
Lady P.:
Serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w konkursie
„MĘŻCZYZNA w LITERATURZE”.
Przygotowałam 17 fragmentów. Maksymalnie można zdobyć 51 punktów:
- imię i nazwisko autora – 1 punkt
- tytuł utworu – 1 punkt
- imię i nazwisko opisywanej postaci – 1 punkt.
Odpowiedzi można przesyłać do
11 kwietnia do godziny
24.00,
na adres: [...]
Wyniki ogłoszę
12.04 wieczorem.
Życzę dobrej zabawy! :)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Kiedy pociąg ruszył i hałaśliwe dzwonki oznajmiły kolację, K. z ulgą udała się do wagonu restauracyjnego. Tego wieczoru jej vis-a-vis było zupełnie innego rodzaju niż ostatnio: niski mężczyzna, z pewnością cudzoziemiec, o sztywno wypomadowanych wąsach i jajowatej głowie, którą zwykł przechylać na jedną stronę. K. przyniosła ze sobą książkę. Zauważyła, że mały człowieczek zerknął na nią pobłażliwie.
- Widzę, że czyta pani roman policier, madame. Lubi pani tego rodzaju rzeczy?
- Bawią mnie – przyznała K.
Człowieczek przytaknął z całkowitym zrozumieniem.
- Słyszałem, że się dobrze sprzedają. Dlaczego tak jest, mademoiselle? Pytam panią jako badacz natury ludzkiej. Jak to wytłumaczyć?
2.
Komnata i sprzęty te nie budziłyby zdziwienia, gdyby należały do jakiegoś farmera z północy, jakich wielu można tu spotkać w promieniu kilku mil, rosłego chłopa o zaciętej twarzy, w spodniach zapiętych pod kolanami, w kamaszach, rozpartego w fotelu za stołem przy kuflu pieniącego się piwa. Ale pan [X] był całkowitym przeciwieństwem swego domu i stylu życia. Z wyglądu przypominał Cygana, z miny, ubioru i obejścia – dżentelmena: to znaczy dżentelmena w tym stopniu, w jakim jest nim każdy wiejski dziedzic. Był może trochę zaniedbany, ale to nie szpeciło jego prostej, rosłej postaci i posępnej twarzy. Może ktoś zarzuciłby mu pewną, niczym nieuzasadnioną dumę – ja jednak czułem instynktownie, że jest to tylko niechęć do okazywania przeżywanych uczuć. Taki człowiek kocha i nienawidzi w tajemnicy, a wzajemność w miłości czy nienawiści uważałby za impertynencję.
3.
[X] był dryblasem. Wysoki, szczupły, o niebieskich oczach i płowej czuprynie, ciągle się uśmiechał, mówił szybko, wymachiwał rękoma i przy byle okazji wpadał w zachwyt.
Wpływom zespołu B. zawdzięczał nabywanie pewnej właściwości charakteru bardzo mu obcej: chłodnego panowania nad sobą w chwilach ważnych. Kiedyś na wsi, gdzie [X] przyjechał na parę dni, syn gospodarza rąbiąc drzewo uderzył się siekierą w nogę. Krew silnie popłynęła na zieleń trawy. I, jak często w takich wypadkach, całe wystraszone otoczenie straciło głowę. Ktoś krzyknął wylękły, ktoś uciekł do pokoju, żeby nie widzieć krwi, paru domowników biegało bezradnie po domu bezsensownie szukając wody, waty. [X] jeden z całego otoczenia zareagował całkowicie odmiennie niż inni: znikł mu z twarzy wyraz niefrasobliwego roztrzepania, zbiegły się brwi nad oczyma. Po chwili był już przy skaleczonym, naciskając silnie kciukiem miejsce powyżej krwawiącej mocno rany.
4.
[…] Za kilka dni, gdy odbierze pieniądze za swój serwis, sama wręczy ojcu paręset rubli prosząc, ażeby je przegrał do tego pana [X], ażeby wynagrodził go hojniej, niż ona wynagrodzi M. za zaciągnięte długi.
Ale czyż jej wypada zrobić to, a nawet mówić o tym ojcu?...
„[X]?... [X]?... – szepcze panna I. – któż to jest ten [X], który dziś tak nagle ukazał się jej od razu z kilku stron, pod rozmaitymi postaciami. Co on ma do czynienia z jej ciotką, z ojcem?...”
I otóż zdaje się jej, że już od kilku tygodni coś słyszała o tym człowieku. Jakiś kupiec niedawno ofiarował parę tysięcy rubli na dobroczynność, ale nie była pewna, czy to był handlujący strojami damskimi, czy futrami. Potem mówiono, że także jakiś kupiec podczas wojny bułgarskiej dorobił się wielkiego majątku, tylko nie uważała, czy dorobił się szewc, u którego ona bierze buciki, czy jej fryzjer? I dopiero teraz przypomina sobie, że ten kupiec, który dał pieniądze na dobroczynność, i ten, który zyskał duży majątek, są jedną osobą, że to właśnie jest ów [X], który do jej ojca przegrywa w karty, a którego jej ciotka, znana z dumy hrabina K., nazywa: „mój poczciwy [X]!...”
W tej chwili przypomina sobie nawet fizjonomię tego człowieka, który w sklepie nie chciał z nią mówić, tylko cofnąwszy się za ogromne japońskie wazony przypatrywał się jej posępnie. Jak on na nią patrzył…
5.
Bogaty i rozwiedziony z okrutną żoną [X] – dosyć wysoki – stał tyłem do pokoju, studiując zawartość regału A.: głównie oprawne w skórę książki o Trzeciej Rzeszy, które G. zamawia w „Reader’s Digest”. […]
- [X]! – zawołała U. niczym pomocnica świętego Mikołaja. – Chcę ci przedstawić kogoś miłego.
Kiedy się odwrócił, zobaczyłam, że to, co wyglądało z tyłu na przyzwoity granatowy pulower, jest w rzeczywistości wyciętym w serek swetrem w romby w różnych odcieniach żółci i błękitu – z takich, jakie uwielbiają podstarzali dziennikarze sportowi. […]
– [X], przed wyjściem musisz wziąć od B. numer telefonu, żebyś mógł się z nią skontaktować, kiedy będziesz w Londynie.
Poczułam, że oblewam się jaskrawym rumieńcem. Teraz [X] pomyśli, że ją podpuściłam.
- Życie B. w Londynie jest na pewno dostatecznie wypełnione – powiedział.
Phi! Wcale nie chciałam, żeby wziął ode mnie numer telefonu, ale nie musiał tak jednoznacznie dawać wszystkim do zrozumienia, że nie ma na to ochoty. Spuściwszy wzrok, zobaczyłam, że ma białe skarpetki z żółtymi trzmielami na kostkach.
6.
Wędrowali wśród drzew, szukając gałązek jodłowych i mchu na wianki. W głębokiej kotlinie odkryli nawet paprocie, które, osłonięte przed mrozami, zachowały swą świeżą zieleń. Wreszcie dzień uśmiechnął się na pożegnanie ponad białymi wzgórzami, ustępując miejsca nocy, i wędrowcy triumfalnie wrócili na Z. W. Czekał tam na nich wysoki młodzieniec o orzechowych oczach. Mały wąsik nadawał mu tak dojrzały wygląd, że przez krótką chwilę A. zastanawiała się, czy to rzeczywiście jest [X], a nie ktoś obcy.
J. zamierzała uśmiechnąć się ironicznie, ale niezbyt jej się to udało. Pozostawiła młodych w salonie i przeszła do kuchni[…]
7.
Przed samym zamknięciem wszedł [X], rozejrzał się ostrożnie, nieśmiało. Po raz pierwszy zobaczyłam go tak z bliska od czasu pożaru. Zmienił się zdumiewająco. Jest szczuplejszy, włosy ma przylizane do tyłu, na jednej ręce brudny bandaż, jedna strona posępnej obojętnej twarzy jeszcze rozogniona, jak gdyby fatalnie przypiekło go słońce. […]
- Dobrze [X] znowu cię widzieć – powiedziałam mu wprost. – Chciałam cię prosić o przysługę.
- Mnie?
On potrafi temu zaimkowi nadać duże znaczenie. Zawarł w nim grzeczność, niedowierzanie, podejrzliwość. I czekał jak zdenerwowany kot, gotów się rzucić.
- Potrzebne są naprawy w tym domu, nie wiem, czy chciałbyś… - Trudno było sformułować to odpowiednio, przecież by nie przyjął żadnej propozycji, w której mógłby się dopatrzyć miłosierdzia.
- Nie ma w tym udziału naszej przyjaciółki, A.? – zapytał tonem lekkim, ale niemiłym. Odwrócił się w stronę A. siedzącej z G. i wnukiem. – Znów ukradkowa dobroczynność? – zawołał złośliwie.
Kiedy z powrotem odwrócił się do mnie, miał twarz bez wyrazu.
- Nie przyszedłem tu, żeby prosić o pracę. Przyszedłem, żeby zapytać, czy nie widziałaś kogoś kręcącego się koło mojej łodzi tamtej nocy.
8.
E. i matka wstały zdumione i utkwiły w przybyszu wzrok z jawnym zdziwieniem i ukrywanym zachwytem, a on przepraszał za najście, dodając w ten sposób do niepospolitej urody miły głos i obejście. Gdyby był nawet stary, brzydki i prostacki, miałby zapewnioną wdzięczność pani D. za pomoc okazaną jej córce, lecz jego młodość, uroda i elegancja budziły jeszcze inne uczucia.
Dziękowała mu wielokrotnie i z wrodzoną słodyczą prosiła, by usiadł, on jednak odmówił, gdyż był brudny i mokry.[…]
Męska jego uroda i niepospolity wdzięk stały się natychmiast przedmiotem ogólnych zachwytów, a świetna prezencja młodego człowieka dodawała szczególnej pikanterii kpinkom, jakie zaczęły się teraz sypać w związku z okazaną M. galanterią. […] Wyglądem i postawą przypominał jej wymarzonego bohatera, a to, że ją tak śmiało i bez ceregieli zaniósł do domu, świadczyło o porywczości, która go szczególnie rekomendowała w jej oczach.
9.
Od jednego ze wzgórz ku gruszy polnej posuwał się pług, ciągnięty przez parę koni, z których jeden był kasztanowaty, z konopiastą grzywą, drugi – gniady, z białą nogą i białą łatą na czole. Za pługiem, z rękami opartymi na wysoko sterczących rączkach pługu, szedł wysoki i zgrabny człowiek, w białym płóciennym surducie, długim do kolan obuwiu i małej czapce, która skórzanym daszkiem osłaniając mu czoło nie zasłaniała z tyłu głowy jasnozłocistych włosów. Szedł prosto, równym krokiem, bez żadnego widocznego wysilenia; lejce z grubego sznura mocno z sobą połączone i wzdłuż boków końskich wyprężone poniżej ramion opasywały mu plecy. Idąc wygwizdywał trzecią już strofę piosnki:
Rybacy, rybacy, sieci zarzucajcie,
Nadobnego Jasia na brzeg wyciągajcie.[…]
Nagle oracz gwizdać przestał i o kilka kroków spostrzec już można było, że uczuł się zdziwionym. Prędkim ruchem czapkę zdjął z głowy, konie zatrzymał i na kobietę, która tak niespodziewanie dla niego wyszła spomiędzy gęstego zboża, patrzał ze zmieszaniem na twarzy i w postawie. Usta mu otworzyły się i pod złotawym wąsem ukazały śnieżne zęby.
10.
- Do tego odzież i obuwie – ciągnęła – jadło i napój, dom i dwór, żonę i dziecko, ziemię i bydło… - Na te słowa stary pan [X] po prostu wybuchnął śmiechem, tym swoim głośnym drwiącym chichotem, który od dawna już miał w pogotowiu. Śmiał się z uciechy, że może pożartować sobie z katechizmu, i prawdopodobnie tylko w tym celu urządził ten mały egzamin. Dowiadywał się o ziemię i bydło małej T., spytał, ile bierze za worek pszenicy, i wyraził gotowość robienia z nią interesów. Okrągła, rumiana, dobroduszna jego twarz, której na próżno usiłował nadać wyraz złośliwości, otoczona była śnieżnobiałymi, upudrowanymi włosami i jakby leciutko zaznaczony harcap spadał na kołnierz jego mysiego surduta. W siedemdziesiątym roku życia nie sprzeniewierzył się modzie swych młodych lat; wyrzekł się jedynie szamerowania między guzikami i wokoło wielkich kieszeni, ale nigdy w życiu nie miał na sobie długich spodni. Jego szeroka, podwójna broda spoczywała z wyrazem zadowolenia na białym koronkowym żabocie.
11.
S.
Masz tu jakie konszachty z pryncypałem?
F.
Tak. Załatwiam dlań pewną drobnostkę i spodziewam się niezłej nagrody.
S.
Od niego? Ho, ho, musiałabyś wstać bardzo rano, aby coś wydobyć; ostrzegam, że pieniądze w tym domu są bardzo kosztowne.
F.
Są usługi, za które płaci się sowicie.
S.
Upadam do nóg! Widzę, że nie znasz jeszcze imć [X]. Pan [X] jest ze wszystkich ludzkich istot najmniej ludzką pod słońcem; najtwardszym i najbardziej nieużytym ze śmiertelnych. Nie ma usługi, która by doprowadziła jego wdzięczność do rozwiązania sakiewki. Podziękowań, pochwał, życzliwych słówek, przyjaźni, ile pragniesz; ale pieniędzy – oho! Nic suchszego i bardziej jałowego niż jego czułość; do słowa zaś „dawać” ma taki wrodzony wstręt, że nie dziwiłbym się, gdyby zamiast: „daję słowo”, mówił: „pożyczam słowo”.
12.
H. zbiegł po schodach, przeskakując dwa stopnie naraz, ale zanim dotarł na sam dół, zatrzymał się gwałtownie, bo długie doświadczenie nauczyło go, by trzymać się z dala od wuja, póki to możliwe. W drzwiach wejściowych stał wysoki, chudy mężczyzna ze srebrnymi włosami i brodą do pasa. Na jego haczykowatym nosie tkwiły okulary-połówki, a na sobie miał długą, czarną pelerynę i szpiczasty kapelusz. V.D., którego wąsy były prawie tak krzaczaste jak wąsy [X], stał przyodziany w fioletowobrązowy szlafrok i gapił się na przybysza, jakby nie mógł uwierzyć swoim małym oczkom.
- Sądząc po pańskiej minie wyrażającej głębokie zdumienie, H. nie uprzedził pana o mojej wizycie – rzekł spokojnie [X]. – Załóżmy jednak, że zaprosił mnie pan serdecznie do środka. W tych niespokojnych czasach niemądrze byłoby tkwić zbyt długo na progu otwartego domu.
13.
Co roku na wiosnę, skoro się tylko zacznie świąteczna pełnia księżyca, pod lipami na P. P. zjawia się przed wieczorem człowiek może trzydziestoletni, może nieco po trzydziestce. Rudawy, zielonooki, skromnie ubrany. Jest pracownikiem Instytutu Historii i Filozofii, profesor [X]. […]
Profesor [X] wie o wszystkim, wszystko wie, wszystko rozumie. Wie, że za młodu padł ofiarą zbrodniczych hipnotyzerów, że potem leczył się i wyleczył. Ale wie również, że z pewnymi sprawami nie może sobie poradzić. Nie może sobie poradzić z tą wiosenną pełnią księżyca. Skoro tylko zbliży się jej czas, skoro tylko zacznie rosnąć i wyzłacać się ów satelita, który niegdyś wisiał wyżej niż dwa pięcioramienne świeczniki, [X] staje się niespokojny, nerwowy, traci sen i apetyt, czeka aż księżyc się wyokrągli. A kiedy nadchodzi pełnia, nikt nie jest w stanie zatrzymać go w domu. Pod wieczór wychodzi i idzie na P. P.
14.
Nagle uczuł, że jeden z jeźdźców napiera go tak silnie, że aż konie poczynają się trzeć bokami.
Rozmowa z kniaziówną była przerwana, więc pan S. zdziwiony, ale i rozgniewany, zwrócił się ku śmiałkowi.
Przy świetle księżyca ujrzał dwoje oczu, które patrzyły na niego zuchwale, wyzywająco i szyderczo zarazem.
Straszne te oczy świeciły jak ślepie wilka w ciemnym borze.
„Co, u kaduka? – pomyślał namiestnik – bies, czy co?” – i z kolei zajrzawszy z bliska w te pałające źrenice, spytał:
- A czego to waść tak koniem najeżdżasz i oczyma we mnie wiercisz?
Jeździec nie odpowiedział nic, ale patrzył wciąż równie uporczywie i zuchwale.
15.
Wrażenia czysto optyczne pozostawały na razie jedynymi, jakie odniósł cały personel, cudzoziemiec nie znał bowiem polskiego języka. W nikłym stopniu i ograniczonym zakresie znał angielski. W zespole, do którego został zaangażowany, dwie osoby mówiły bardzo dobrze po francusku, dwie zupełnie nieźle po niemiecku, wszyscy posługiwali się angielskim mniej więcej tak samo jak cudzoziemiec, jego ojczystej mowy natomiast, języka duńskiego, nie znał nikt.
Na domiar złego nowy pracownik miał dziwne imię, szalenie trudne do wymówienia. Przez blisko godzinę B., K., L. i J., porzuciwszy inne zajęcia, powtarzali wyłącznie słowo „[X]”, wszelkimi siłami i na różne sposoby starając się naśladować akcent brodatego młodzieńca o łagodnym wejrzeniu niebieskich oczu.
16.
Światło dzienne niezupełnie jeszcze zgasło, a i księżyc świecił jasno; widziałam go teraz wyraźnie. Postać jego otulał płaszcz do konnej jazdy z futrzanym kołnierzem i stalową klamrą; w ogólnych zarysach mogłam dojrzeć, ze jest to mężczyzna średniego wzrostu i bardzo szeroki w barach. Ciemną miał twarz o surowych rysach i nasępionym czole; oczy jego i ściągnięte brwi miały w tej chwili wyraz rozdrażniony i gniewny; był nie pierwszej młodości, ale nie doszedł jeszcze średniego wieku; mógł liczyć ze trzydzieści pięć lat. Nie bałam się go i nawet nie bardzo mnie onieśmielał. […]
Gdyby choć ten nieznajomy był się uśmiechnął i okazał mi dobry humor, gdy się do niego zwróciłam; gdyby ofiarowaną mu pomoc odrzucił był wesoło i z podziękowaniem, byłabym sobie poszła nie wznawiając dopytywań; jednakże wobec tego marsa, tej szorstkości podróżnego czułam się swobodna[…]
17.
Brama wejściowa zapiszczała w zawiasach. Podarłem kartkę papieru zapisaną datami z mego życia i cisnąłem ją do kosza. Drzwi rozwarły się szeroko. Stanął w nich [X] – długi, chudy, z jasną grzywą koloru słomy i nosem, który nadawałby się do całkiem innej twarzy.
- R.! – ryknął wielkim głosem – wstawaj, baryłko sadła, zbierz swoje grzeszne kości! Baczność! Przełożeni chcą z tobą mówić!
- Tam do licha! – zawołałem zrywając się na równe nogi. – Miałem nadzieję, że zapomnieliście o tym. Nie znęcajcie się nade mną, dziatki!
- Oczywiście, ty myślisz tylko o sobie! – [X] położył na stole paczkę, w której coś zabrzęczało. Za [X] wszedł do garażu K. [X] ustawił się przede mną w całej okazałości.
- A teraz, R., gadaj, kogo pierwszego spotkałeś dzisiaj z rana?
- Pierwszą osobą spotkaną dzisiaj, była stara pląsająca baba.
- Święty Ekspedycie! To zły znak. […]
================================
Dodane 21 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu