Smakowity
KONKURS nr 10 przygotowała
oblivion, zapraszam do zabawy!
-------------------------------------------------------------------------
Witam!
Przedstawiam konkurs zatytułowany:
„JEDZĄ, PIJĄ... czyli POSIŁKI w LITERATURZE&8221.
Poniżej znajdują się 22 fragmenty dotyczące, ogólnie mówiąc, jedzenia. Są to zarówno skromne posiłki, jak i wystawne uczty. Waszym zadaniem jest rozpoznanie, z jakich książek pochodzą te cytaty. W odpowiedzi należy podać:
- autora i tytuł książki (1 pkt.)
- odpowiedzi na dwa pytania dodatkowe (2 pkt.) - po jednym punkcie za każdą poprawną odpowiedź.
Oczywiście można przysyłać także odpowiedzi cząstkowe, np. jeśli znacie tylko autora (przyznam wtedy 0,5 punktu).
Łącznie można zdobyć 66 punktów.
Pytania dodatkowe są umieszczone po każdym fragmencie. Pierwsze na ogół dotyczy postaci, których imiona ukryłam pod literami X (kobieta) i Y (mężczyzna) - wystarczy podać TYLKO ich imiona i nazwiska (jeżeli także były podane). Imiona pozostałych bohaterów, które pojawiają się w cytatach skróciłam do inicjału (np. Maria to M.). Podobnie zrobiłam z wszelkimi nazwami, które mogłyby zbytnio ułatwić zabawę (np. Kraków to K...).
Odpowiedzi przysyłajcie
do 12 listopada, do godziny 24:00, na adres:
an777@poczta.fm
Z niecierpliwością będę czekać na wszystkie Wasze maile, więc nie martwcie się, jeśli rozpoznaliście tylko kilka fragmentów (pamiętajcie, że najważniejszy jest sam udział... no i oczywiście dobra zabawa;). Będę przysyłać potwierdzenia i od razu informować Was, ile punktów zdobyliście. Nie mam także nic przeciwko dosyłaniu odpowiedzi:)
Życzę powodzenia!
OTO FRAGMENTY:
1.
X
Małżonku mój i panie, zapominasz
O swoich gościach: za nic wszelka uczta,
Jeśli się przy niej często nie objawia,
Że to, co dajemy, dajemy ochoczo.
Lepiej się we własnym jada domu; zachęta
Jest w obcym, jako sól, zaprawą jadła,
Bez niej gościnność byłaby niesmaczna.
Y
Luba mentorko! Niech się więc apetyt
Z strawnością złączy i wiwat oboje!
Kim są X i Y; dlaczego Y „zapomniał o swoich gościach&8221?
2.
W porównaniu z ubiegłym rokiem więcej było żywności, więcej odzieży, więcej domów, więcej mebli, więcej garnków, więcej paliw, więcej statków, więcej helikopterów, więcej książek, więcej noworodków – więcej wszystkiego oprócz chorób, przestępstw i szaleńców. Z roku na rok, wręcz z minuty na minutę, wszyscy i wszystko pięło się na coraz wyższe szczyty. Y podniósł łyżkę i, tak jak wcześniej S, zaczął rozmazywać nią po blacie stołu jedną z odnóg gęstniejącej kałuży gulaszu. Rozmyślał z goryczą o materialnym poziomie życia. Czy zawsze było tak źle? Czy jedzenie zawsze miało tak podły smak? Rozejrzał się po stołówce. Niskie, zatłoczone pomieszczenie o ścianach szarych od dotyku niezliczonych ciał; poobijane metalowe stoły i krzesła, ustawione tak ciasno, że wszyscy niemal stykali się łokciami; pogięte łyżki, wyszczerbione tace, toporne białe kubki; każda powierzchnia zatłuszczona, każda szczelina wypełniona brudem; a wszędzie zatęchła, przemieszana woń podłego dżinu, kiepskiej kawy, kwaśnego gulaszu i nieświeżych ubrań.
Kim jest Y; w jakim państwie rozgrywa się akcja?
3.
Jedliśmy pieczone na rożnie mięsiwo dopiero co ubitych wieprzków i spostrzegłem, że do innych pokarmów nie stosowało się tłuszczu zwierzęcego ani oleju z rzepaku, tylko dobrą oliwę, wytłoczoną z oliwek (...). O. Dał nam skosztować (zastrzeżonego dla jego stołu) kurczaka, którego przygotowywano w kuchni na moich oczach. Zauważyłem – a była to rzecz nader rzadka, że miał też metalowe widełki, które kształtem przypominały okulary mojego mistrza; szlachetnego rodu człek jakim był nasz gospodarz, nie chciał zbrukać sobie rąk pokarmem, a i nam użyczał swojego narzędzia, przynajmniej, byśmy zabierali nim mięsiwo z wielkiego półmiska i składali na naszych misach. Ja odmówiłem, ale Y przyjął wdzięcznie i biegle posługiwał się tym pańskim przyrządem, być może, by nie pokazać o.., iż ... są osobami skąpo wykształconymi i skromnego pochodzenia.
Kim jest Y; gdzie rozgrywa się akcja?
4.
M. dostrzegłszy rannego gościa na sofie, zafrasował się, zmartwił, o mało nie płakał. Jakże to! Jeszcze śniadania nie ma na stole, a gość, taki gość, paniczów największy przyjaciel, czeka! Zakrzątnął się, zabiegał jak fryga, aż podskakiwał w pośpiechu. (...) Nakryto stół i piorunem wniesiono koszyki z chlebem żytnim, z bułkami własnego wypieku, z suchym ciasteczkami i rogalikami. M. własnoręcznie naznosił słoików z miodem, konfiturami, konserwami, sokami. Tu postawił „masełko”, tam rogaliki. (...) Y nie czekając na domowników zabrał się do „kawuńci”, kożuszków, „śmietaneczki&8221, chleba, który płatał po żołniersku, do rogalików, które chrustał od jednego zamachu, do ciastek, miodu, konfitur. (...) Na pytanie, czy nikt z domowników jeszcze nie wstał, stary sługa dał odpowiedź, iż śpią jeszcze wszyscy. Panna X wstała już wprawdzie, ale teraz powróciła znowu do łóżka, a do stołu dziś w ogóle nie zasiądzie, gdyż jest niezdrowa.
Kim są X i Y; gdzie Y jest w gościnie? – wystarczy podać miejscowość
5.
(...) dwaj kelnerzy zakrzątnęli się koło nowych gości (...) Błyskawicznie znikła ze stolika stara poplamiona czymś żółtym serweta, wzleciała w powietrze z chrzęstem krochmalu inna, biała jak turban Beduina, czysta, a pirat już naszeptywał cicho i z uczuciem w samo ucho Y:
- Co panowie raczą zamówić? Mamy nadzwyczajnego jesiotra... wydarłem go zjazdowi architektów...
- Niech nam pan... e... da w ogóle zakąski... e... – dobrodusznie zamyczał Y, rozwalając się na krześle.
- Rozumiem – znacząco przymykając oczy, odpowiedział A. A.
Kiedy kelnerzy zobaczyli, jak traktuje nader wątpliwych gości kierownik restauracji, opuściły ich wszelkie podejrzenia i poważnie wzięli się do roboty.
Kim jest Y i jego towarzysz; co to za miejsce?
6.
Nieco później administrator odprowadzał T. i R., kiedy jakieś donośne trzaski rozległy się na trybunach. Zaraz potem megafony, które w lepszych czasach służyły do oznajmiania wyniku meczów czy prezentacji drużyn, powiadomiły nosowym głosem, że internowani powinni wrócić do swych namiotów, by można było im rozdać posiłek wieczorny. Ludzie powoli opuszczali trybuny i szli do namiotów powłócząc nogami. Kiedy wszyscy już się w nich znaleźli, dwa wózki elektryczne, jakie widuje się na dworcach, przejechały między namiotami wioząc wielkie kotły. Ludzie wyciągali ręce, dwie warząchwie zanurzały się w dwóch kotłach, po czym lądowały w dwóch menażkach. Wózek jechał dalej. Przy następnym namiocie powtarzało się to samo.
- Naukowa metoda - powiedział T. do administratora.
- Tak - odparł tamten z satysfakcją, ściskając im dłonie - naukowa.
Był już zmierzch, niebo stało się czyste. Łagodne i chłodne światło zalewało obóz. W spokoju wieczora ze wszystkich stron dobiegał brzęk łyżek i talerzy.
(...)
- Biedny sędzia - mruknął T. wychodząc z bramy. - Trzeba by coś zrobić dla niego. Ale jak pomóc sędziemu?
W jakim mieście rozgrywa się akcja powieści; dlaczego sędzia przebywał na terenie stadionu?
7.
Upał zaczynał dawać się we znaki.
Lokaje krążyli po salonach obnosząc tace z owocami i lodami.
Y ocierał spotniałą twarz, ale kiedy lokaj podszedł doń z tacą, usunął się, nie biorąc nic dla ochłody.
Pani X nie spuszczała wzroku z Y. Widziała więc i to. Dostrzegła nawet ruch, jaki Y uczynił cofając się.
- A. – rzekła – czyś zauważył jedną rzecz?
- Jaką mamo?
- Że Y wymawiał się zawsze, ilekroć zapraszaliśmy go na obiad. (...) Nie zjadł ani nie wypił nic jeszcze.
- Bo jest nadzwyczaj wstrzemięźliwy.
X uśmiechnęła się smutno.
- Podejdź do niego, a kiedy lokaj znów zjawi się z tacą, nalegaj.
- Po co?
- Zrób to dla mnie, A.
(...) X widziała, jak A. zapraszał Y, podając mu nawet talerzyk z lodami – lecz Y odmawiał uparcie.
Podszedł znów do matki.
X była bardzo blada.
- No i widzisz – rzekła – odmówił.
Kim są X i Y; dlaczego Y odmawiał?
8.
Nakrycie stołu jaśniało przepychem, lecz przepych ów nie raził, nie ciężył nikomu i zdawał się sam przez się wykwitać. Wesołość i swoboda rozlewały się wraz z wonią fiołków po sali. (...) Wraz też, na widok świateł, bluszczowych kruż, win lodowaciejących w śniegowej pościeli i wyszukanych potraw, rozochociły się serca biesiadników. Rozmowy poczęły brzęczeć raźnie, jak brzęczy rój pszczół nad okrytą kwiatami jabłonią. Czasem tylko przerywał je wybuch wesołego śmiechu, czasem szmer pochwał, czasem zbyt głośny pocałunek, złożony na białym ramieniu.
Kto jest gospodarzem; jak był nazywany – jaki był jego tytuł/przydomek
9.
- (...) Czy podać ser? Ten co zwykle?
- Tak, parmezan. A może ty wolisz inny?
- Nie, wszystko mi jedno - odrzekł Y1 nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
T. o rozwianych połach wybiegł i po pięciu minutach powrócił z półmiskiem pełnym otwartych ostryg na perłowych muszlach i z butelką, którą trzymał w palcach.
Y2 zmiął nakrochmaloną serwetkę, wsunął ją sobie za kamizelkę i wygodnie oparłszy ręce, zabrał się do ostryg.
- O, wcale, wcale niezłe - chwalił wydzierając srebrnym widelczykiem mlaskające małże z ich perłowych muszli i połykając jedne po drugich. - Wcale niezłe (...).
Y1 jadł ostrygi, chociaż bardziej smakowałaby mu bułka z serem, ale z przyjemnością patrzył na Y2. (...)
- A ty? Może nie bardzo lubisz ostrygi? - zapytał Y1-a wychylając wino. - Albo może masz jakie troski? Co?
Chciał żeby przyjaciel był wesół. Y1 jednak był nie tyle markotny, co skrępowany. Z tym co miał w sercu trudno mu było siedzieć w restauracji, w sąsiedztwie gabinetów, gdzie się jadło z damami, wśród bieganiny i krzątaniny; całe to otoczenie - brązy, zwierciadła, lampy gazowe (...) - wszystko go drażniło. Bał się, że zbruka to, co przepełniało mu serce.
Kim są Y1 i Y2; jak ma na imię i kim jest dla Y2 ukochana Y1?
10.
X powstawszy z miejsca szybko przybliżyła się do ojca, który na ogólne wstawanie od stołu nie zważając pilnie i chciwie dojadał ogromną porcję galarety i biszkoptów. Ku schylonej nad talerzem i srebrem siwizny okrytej głowie jego schylając swą głowę, ubraną tylko w czarny warkocz i parę świeżych kwiatów, z lekka ramienia jego dotknęła.
- Chodźmy, ojcze!
- Zaraz, zaraz – odmruknął – tylko widzisz... skończę...
- Wszyscy odchodzą – bardzo cicho nalegała – samemu tak przy stole zostawać nie wypada...
Błękitne, wilgotne, z rozmarzonym wyrazem oczy starego znad talerza podniosły się na pochyloną twarz córki.
- Nie wypada... to prawda, że nie wypada: a kiedy nie wypada, to nie ma już co... chodźmy...
Raz jeszcze spojrzał na pozostałą pośród talerza galaretę, starannie serwetą otarł swe pulchne, pąsowe usta i siwe wąsy, wstał, właściwym sobie ruchem wysuwającym nieco naprzód żołądek wyprostował się. X wsunęła mu rękę pod ramię. Poszli za innymi, lecz w znacznej od innych odległości.
- Dobry obiad – mruczał stary – bardzo dobry...
Kim jest X; na jakim instrumencie gra jej ojciec?
11.
M. zaczął podawać potrawy. Y bez najmniejszego apetytu zjadł kilka łyżek chłodniku, zapił portweinem, potem spróbował polędwicy i zapił ją piwem. Uśmiechnął się sam nie wiedząc czemu i w przypływie jakiejś żakowskiej radości postanowił robić błędy przy stole. Na początku skosztowawszy polędwicy położył nóż i widelec na podstawce, obok talerza. Panna F. aż drgnęła, a pan T. z wielką werwą począł opowiadać o wieczorze w Tuileriach, podczas którego, na żądanie cesarzowej Eugenii, tańczył z jakąś marszałkową menueta.
Podano sandacza, którego Y zaatakował nożem i widelcem. Panna F. o mało nie zemdlała, panna X spojrzała na sąsiada z pobłażliwą litością, a pan T... zaczął także jeść nożem i widelcem.
„Jacyście wy głupi!&8221 – pomyślał Y czując, że budzi się w nim coś niby pogarda dla tego towarzystwa.
Kim są X i Y; kim jest pan T. dla X?
12.
Teraz zaś trudno było rozpoznać twarze idących nawet na odległość wyciągniętej ręki. Szli wszyscy w kierunku kuchni, potrącając się wzajemnie i dzwoniąc blaszankami. (...) Mało który (...) miał dostatecznie dużo siły woli, aby swój poranny posiłek donieść z kuchni do b… Przeważnie zjadali go na stojąco u stóp pomostu, połykając dwoma lub trzema haustami wszystko, co chochla kucharza strząsnęła do brudnej blaszanki.
Gdzie przebywa narrator - miejscowość; cytatów z jakiej książki użył autor jako motta – autor i tytuł książki?
13.
(...) przychodzę ze szkoły na obiad, M. siedzą już przy stole, służąca wnosi zupę kartoflaną, pensjonarka również siedzi – siedzi doskonale, z nieco bolszewicką fizkulturą i w gumianych półbucikach. Zupy jadła mało – a za to wypiła duszkiem szklankę zimnej wody i zagryzła kromką chleba, zupy unikała, rozwodniona papka, ciepła i zbyt łatwa, musiała zapewne szkodzić na jej typ i prawdopodobnie chciała być jak najdłużej głodna, przynajmniej do mięsa, gdyż dziewczyna nowoczesna głodna jest wyższej klasy niż dziewczyna nowoczesna syta. M. również zjadła b…Mało zupy, a mnie nie zapytała wcale, jak tam w szkole się powiodło.
Jak ma na imię główny bohater; jak nazywa się rodzina u której mieszka?
14.
- Choryś czy nie chory? – zapytała X, znów bez odpowiedzi z jego strony. – Wyszedłbyś na ulicę – poradziła po chwili milczenia – niechby cię wiatrem obwiało. Będziesz jadł?
- Później... – wymamlał słabo. – Idź sobie! – I machnął ręką.
Postała jeszcze trochę, popatrzyła na niego ze współczuciem i odeszła.
Po kilku minutach podniósł oczy i długo patrzył na herbatę i zupę. Następnie wziął chleb, ujął łyżkę i począł jeść.
Zjadł niewiele, bez apetytu, może trzy, może cztery łyżki, jak gdyby odruchowo. Głowa mniej dokuczała. Posiliwszy się, na nowo się wyciągnął na kanapie, ale zasnąć już nie mógł, tylko leżał nieruchomo, na brzuchu, z twarzą wetkniętą w poduszkę.
Kim są X i mężczyzna z którym rozmawia; kim jest z zawodu X?
15.
Udział w przygotowaniach był coraz liczniejszy. Mieszkańcy całej doliny i lasu, wybrzeża i gór schodzili się niosąc jadło i napoje, które rozstawiono na stołach w ogrodzie. Były tam wielkie kosze przepysznych owoców i ogromne tace z kanapkami, a na maleńkich stolikach pod krzakami orzechy w bukietach leszczynowych liści, jagody nawleczone na źdźbła traw i kłosy pszenicy. X rozczyniała ciasto na naleśniki w wannie, gdyż zabrakło jej już rondli. Następnie przyniosła z piwnicy jedenaście olbrzymich słojów z konfiturami (dwunasty pękł, niestety, gdy P. puścił w piwnicy racę, ale na szczęście nic się nie zmarnowało, gdyż T. i T. wylizali prawie wszystko).
Kim jest X; jaki to miesiąc?
16.
W skupieniu i uwadze, wspomagana wiedzą nabytą i wrodzonym talentem, wytwarzała to, co oni z całym zaufaniem spożywali. Za jej sprawą doznawali nie tylko subtelnych upojeń smaku, ale przenikali się głęboko ideą jej lotnego, zachwyconego natchnienia i przetwarzali je w swoją treść biologiczną. Cóż innego, jak nie to właśnie, mogło było stworzyć między nią a nimi most porozumienia, zbliżenia, poufności? Intuicja, z jaką umiała im dogodzić, mogła wywoływać prostą wdzięczność za to, że odgadnięte zostały ich życzenia, że sprostano ich oczekiwaniom. Nic podobnego. Po prostu nie widzieli jej wcale a ona ich. Oba te przeciwstawne i wzajemnie uzależnione światy rozłamane były na progu dzielącym kuchnię od pokojów i strzeżonym przez niezłomne postaci kamerdynera, gospodyni i lokaja A.
X przyrządzała potrawy wonne, kruche, gorące, układała je malowniczo na srebrnych półmiskach w elipsie garniturów, w polewie majonezów i sosów holenderskich – długie ryby, wypukłe ptaki, chropowate pieczenie, pasztety, sałatki, pierogi, galarety i kremy. I widziała bez sprzeciwu i rozterki, że porywa je A., blady jak spektr, silny jak tygrys, celebrujący jak kapłan, sprawny i celowy, baczący, by nie czekali zbędnej sekundy, by ciepłota i świeżość dań nie doznały uszczerbku. Zdenerwowany i niecierpliwy ku niej, na progu drzwi odmieniał się w sobie, krzepł w powagę i spokojność, urzeczony wyższą naturą sprawy, której służył. Drzwi zamykały się cichym, miękkim wahnięciem, wszystko znikało.
I to był kres zadania X, meta ostateczna jej wewnętrznego porywu, uciszenie, które nas nawiedza, gdy rzecz słuszną i celową wykonaliśmy wedle najlepszej naszej wiedzy i możności.
Kim jest X; jak ma na imię jej córka?
17.
Zasiadaliśmy do stołu, subiekci zacierali czerwone z zimna ręce i nagle proza ich rozmów sprowadzała od razu pełny dzień, szary i pusty wtorek, dzień bez tradycji i bez twarzy. Ale gdy pojawiał się na stole półmisek z rybą w szklistej galarecie, dwie duże ryby leżące bok przy boku, głową do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawaliśmy w nich herb owego dnia, emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku, i rozbieraliśmy go pośpiesznie między siebie, pełni ulgi, że dzień odzyskał w nim swą fizjonomię.
Subiekci spożywali go z namaszczeniem, z powagą kalendarzowej ceremonii. Zapach pieprzu rozchodził się po pokoju. A gdy wytarli bułką ostatek galarety ze swych talerzy, rozważając w myśli heraldykę następnych dni tygodnia, i na półmisku zostawały tylko głowy z wygotowanymi oczyma - czuliśmy wszyscy, że dzień został wspólnymi siłami pokonany i że reszta nie wchodziła już w rachubę.
Jak ma na imię właściciel sklepu, w którym pracowali subiekci; kim jest on dla narratora?
18.
Y: No co?
O: Niesie obiad.
Y (klaszcze w dłonie i lekko podskakuje na krześle): Niesie! Niesie! Niesie!
SŁUŻĄCY (z talerzami i serwetką): Gospodarz ostatni raz przysyła.
Y: Gospodarz tam, gospodarz! Gwiżdżę na twojego gospodarza! Co tam masz?
SŁUŻĄCY: Zupa i pieczyste.
Y: Jak to? Wszystkiego dwa dania?
SŁUŻĄCY: Wszystkiego.
Y: A to mi się podoba! Zabierać to! Ty mu powiedz tak: A to co znowu? To za mało.
SŁUŻĄCY: Nie. Gospodarz mówi, że i tego za dużo.
(...)
Y: A siomga, a ryby, a kotlety?
SŁUŻĄCY: To dla lepszych gości.
Y: Ach, ty bałwanie! Jak to? Więc tamci jedzą, a ja nie? Dlaczego, do stu tysięcy diabłów, ja także nie mogę? Cóż to, czy to nie tacy sami goście jak ja?
SŁUŻĄCY: Wiadomo, że nie.
(...)
Y: Nie mam zamiaru, idioto, rozmawiać z tobą.
(nalewa zupę i je)
Co to za zupa? Po prostu nalałeś wody do wazy... żadnego smaku, tylko cuchnie... Nie będę jadł tej zupy, przynieś mi inną!
SŁUŻĄCY: Możemy zabrać. Gospodarz powiedział: „Jak nie chce, to nie trzeba&8221...
Y (broniąc ręką talerza): No, no, zostaw, durniu! Przywykłeś do takich manier z innymi gośćmi... ale ja, bracie, to co innego... ze mną nie radzę...
(je)
Boże, co za zupa!
(je łapczywie)
Myślę, że jeszcze nikt na świecie nie jadł takiej zupy... jakieś pierze pływa zamiast tłuszczu...
(kraje kurę)
Aj, aj, aj! To ma być kura? Dawaj pieczeń... O., trochę zupy zostało, weź to sobie.
(kraje mięso)
Co to za pieczeń? To wcale nie pieczeń...
SŁUŻĄCY: A niby co?
Y: A diabli wiedzą co? To siekiera upieczona zamiast mięsa!
(je)
Oszusty, kanalie, czym ludzi karmią! Szczęki bolą po zjedzeniu takiego kawałka...
(dłubie palcem w zębach)
Łotry, jakaś kora z drzewa, nawet wyciągnąć nie można... Zęby szczernieją po takim jedzeniu, złodzieje!
(wyciera usta serwetką)
Więcej nic nie ma?
SŁUŻĄCY: Nie ma.
Kim jest Y; z czego wynikało złe traktowanie Y przez gospodarza i służącego?
19.
Gdyśmy wchodzili do wielkiej jadalni, ostrzegłam ją szeptem, żeby nie rozmawiała i nie zajmowała się zanadto kuzynem, bo to z pewnością rozdrażni pana H. i oboje na tym ucierpią.
- Nie będę - przyrzekła
Zaledwie usiadła, zaraz się do niego przysunęła i zaczęła mu wtykać pierwiosnki do talerza z owsianką.
Chłopak bał się odzywać do niej w obecności pana, bał się niemal patrzeć. A ona wciąż się z nim przekomarzała: dwa razy z trudem powstrzymał się od śmiechu. Ja zmarszczyłam brwi, a X zerknęła na pana H., który, jak widać było po jego twarzy, zbyt był pochłonięty myślami, żeby na nas zwracać uwagę. X uspokoiła się i przez chwilę obserwowała go z wielką powagą. Ale potem znów zaczęła swoje figle, aż Y wybuchnął zduszonym śmiechem. Pan H. drgnął i oczy jego przesunęły się szybko po naszych twarzach. X odpowiedziała na ten wzrok zwykłym trwożliwym, a zarazem wyzywającym spojrzeniem, którego nie znosił.
- Dobrze, że siedzisz daleko ode mnie! - zawołał. - Po jakiego licha gapisz się na mnie bezustannie tymi piekielnymi ślepiami? Spuść powieki i nie przypominaj mi o swoim istnieniu. Myślałem, żem cię już oduczył śmiechu.
- To ja się śmiałem - mruknął Y.
- Co ty tam gadasz? - zapytał dziedzic.
Y spuścił oczy na talerz i nie odpowiedział. Pan H. przyglądał mu się przez chwilę i znów głęboko zamyślony zabrał się do śniadania.
Kim są X i Y; kim jest X dla pana H.?
20.
Już bez najmniejszego żalu patrzyła, jak P. i R. przechodzą od stołu do stołu, wymieniając toasty z zaproszonymi gośćmi, jak tańczą walca, jak później kroją weselny tort. Teraz wiedziała, że to prawda: P. kocha tylko ją. Umierała z niecierpliwości, żeby po skończonym przyjęciu jak najprędzej pobiec do N. i wszystko jej opowiedzieć. Wprost nie mogła się doczekać, aż wszyscy zjedzą tort i będzie jej wolno odejść. Dobre maniery nie pozwalały wcześniej wstać od stołu, ale nie zabraniały jej bujać w obłokach, podczas gdy pospiesznie zjadała swą porcję. Była tak zatopiona w myślach, że nie zauważyła, jak dookoła niej zaczyna się dziać coś dziwnego. Każdego, kto wziął do ust kawałek tortu, ogarniał bezbrzeżny smutek. Nawet P., zawsze tak opanowany, z trudem powstrzymywał łzy.
Czyje to wesele; dlaczego główna bohaterka nie mogła zostać żoną P.?
21.
Y: Co to?
X (nieśmiało): Przyniosłam ci trochę, żebyś zjadł.
Y: Myślisz, że nie jestem po obiedzie?
X: Nie jadłeś obiadu. Będziesz głodny. Proszę cię, zjedz.
Y: Skąd wiesz, że nie jadłem obiadu?
X: Nie gniewaj się...
Y: A jeżeli nawet nie jadłem. Wiesz, w ogóle ludzie podobno za dużo jadają. Stąd najrozmaitsze choroby.
X: Nie zachorujesz.
Y: Są kraje, gdzie człowiek zjada garstkę ryżu... i już ma dosyć... Dziękuję ci bardzo, ale nie będę jadł. Zrobisz mi wielką przyjemność, jeżeli to sprzątniesz. Mam zresztą dwie butelki, więc się trochę napiję.
(...)
X: Słuchaj... co ci jest?... Wciąż jesteś smutny... Nie zawsze nawet dobry teraz dla mnie. Choćby przed chwilą: nie chciałeś zjeść tego, co przyniosłam, chociaż sam... I zdaje się, wiem, dlaczego... Podejrzewasz, że to on chce ci pomóc... Gdyby nawet tak... brat narzeczonej... twój przyjaciel... bo on nie przestał być twoim przyjacielem, tylko ty, jakbyś...
Y: X, mogę ocenić twoje dobre serce, ale czy nie rozumiesz, że nie mogę korzystać z pomocy twego brata? On stawia pomnik, który skończy już niedługo, a ja miałbym korzystać z pieniędzy pobieranych za to (...)...
Kim są X i Y; kogo przedstawiał pomnik, o którym mówi Y?
22.
Y1 (gwałtownie): Głodny jestem.
Y2: Chcesz rzodkiewkę?
Y1: Tylko to jest?
Y2: Powinienem mieć jeszcze jakieś rzepy.
Y1: To daj marchewkę. (Y2 grzebie w kieszeniach, wyjmuje rzepę i podaje ją Y1.) Dziękuję. (Y1 nadgryza kawałek. Ze złością) To rzepa!
Y2: O przepraszam! Głowę bym dał, że to marchew. (Znów grzebie w kieszeniach znajdując jednak tylko rzepy.) Rzepy, same rzepy. (Dalej grzebie.) Zjadłeś już chyba ostatnią. (Dalej grzebie.) Czekaj, mam. (Wyciąga w końcu marchewkę i podaje ją Y1.) Proszę cię bardzo. (Y1 wyciera marchewkę rękawem i zaczyna ją jeść.) Rzepa. (Y1 oddaje Y2 rzepę) Zostaw sobie kawałek na potem, nie ma już więcej.
Y1 (przeżuwając): Pytałem cię o coś.
Y2: O!
Y1: Odpowiedziałeś mi?
Y2: Jak marchewka?
Y1: Słodziutka.
Kim są Y1 i Y2; O co pytał Y1?
======================================
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu