Citoyenne Przybyszewska i jej tragedia rewolucyjna
Kim była Stanisława Przybyszewska? Polską pisarką, nieślubną córką kontrowersyjnego artysty Młodej Polski Stanisława Przybyszewskiego oraz krakowskiej malarki Anieli Pająkówny. Urodziła się w 1901, zmarła w 1935, zamarzając w swym efemerycznym gdańskim mieszkanku, odziedziczonym po mężu. Możliwe zresztą, że po prostu przedawkowała morfinę. Czy kochała ojca? Do pewnego momentu swego życia – raczej tak (o ile nie obrażał Robespierre’a). Potem patrzyła na niego bardziej krytycznie i niezbyt chętnie przyjmowała jego pomoc, gdy była już biedną wdową, piszącą samotnie dramaty i opowiadania o rewolucji francuskiej. Mało który Polak ją pamięta. Tym bardziej nie można oczekiwać, że będzie pamiętał świat, który nigdy o niej nie słyszał.
Minęło ponad sto lat od jej narodzin. Jedyne ostoje pamięci o niej w takim chociażby Internecie to strony miłośników rewolucji francuskiej, skrupulatnie odnotowujących dzieła, w których pojawiają się Robespierre, Danton czy Saint-Just; co ciekawe, niemal każdy, kto przeczytał dramaty Przybyszewskiej, uważa je za najpiękniejsze utwory literackie na ten temat[1]. Powiecie może, że ci ludzie dzielą z Przybyszewską zainteresowania, ale w moim przypadku było zupełnie inaczej: zaczęłam się interesować rewolucją dzięki Przybyszewskiej. Mogę się założyć, że ze znaczną częścią jej czytelników będzie podobnie.
Prawda jest prosta, bardzo prosta i bardzo zarazem tragiczna: dzieła Przybyszewskiej – „Sprawa Dantona”, „Thermidor”, a fragmentami także „Dziewięćdziesiąty trzeci” i „Ostatnie noce ventôse’a” – są genialne. Moim skromnym zdaniem, oczywiście, a więc: przynajmniej według mnie – genialne. Bardzo nie lubię tego słowa, jakoś mi nie brzmi i w ogóle jest takie bezkompromisowe, ale „Sprawę Dantona” powinno się czytać w szkołach (zamiast rysować jakieś wykresy zdań, które nikogo nie obchodzą). Z odpowiednim komentarzem i wprowadzeniem, bo żeby zrozumieć ten dramat, potrzeba dużo dobrej woli, wrażliwości, zrozumienia dla postawy pisarki.
Co pomaga przy czytaniu „Sprawy Dantona”?
Po pierwsze: przypisy, zamieszczone na końcu jedynego wspólnego wydania jej dramatów z lat siedemdziesiątych. Naprawdę nie trzeba być ekspertem od rewolucji francuskiej, żeby się we wszystkim połapać – ja „przed Przybyszewską” wiedziałam tylko tyle, że żył sobie niejaki Robespierre (miał całkiem sympatyczny portret w moim podręczniku), wprowadził pod koniec rewolucji krwawy terror, ścięli go w 1794 i nadszedł Napoleon. Kojarzyłam jeszcze Dantona (dramat Büchnera i oparta na nim opera Gottfrieda von Einem, w której Saint-Just śpiewa basem…) no i Marię Antoninę (to troszkę z innej beczki). Delikatnie mówiąc – żałosne, ale widzicie przynajmniej, że można rozumieć „Sprawę Dantona” bez studiów historycznych ;). Przypisy na końcu wyjaśnią wszystko, a postaci są tak dobrze nakreślone, że po pewnym czasie nawet te mniej znaczące przestają się mieszać. Główny konflikt wygląda w przybliżeniu tak: przewodniczący (w praktyce) Komitetowi Ocalenia Publicznego Maximilien Robespierre podejrzewa byłego współpracownika Georges’a Dantona o działalność kontrrewolucyjną. Coraz bardziej przekonany, że trzeba zgilotynować Dantona i jego zwolenników dla dobra Republiki, jednocześnie nie może zdecydować się na ten krok ze względu na sumienie, wspomnienia, popularność przeciwnika itp. Rozpoczyna się polityczno-osobisty pojedynek na śmierć i życie (to taka metafora, proszę nie liczyć na strzelaniny).
Po drugie: garść informacji o pani Stanisławie. W młodości (tak około dziesiątych urodzin) zachwycała się Szekspirem, Corneille’em, Schillerem, potem twórczością własnego ojca. Kiedy zamieszkała w Gdańsku, czytała głównie gazety, we wszystkich językach, którymi się posługiwała jak polskim – po francusku, niemiecku, angielsku. Rewolucją interesowała się od dziecka, ale im więcej poznawała rozpraw historycznych na jej temat, tym bardziej krystalizowały się jej poglądy. Przybyszewska była zakochana w Robespierze, dosłownie zakochana… gdyby pisała pamiętnik, pewnie nazywałaby go Maxime, tak jak w jej utworach Saint-Just i Desmoulins. Czasem ją sobie wyobrażam, jak wyglądałaby w czasach rewolucji, fanatycznie oddana najbardziej radykalnym ideom. Oczywiście nie wiem, czy popierałaby masowe egzekucje – pewnie nie, ale biorąc pod uwagę wpływ, jaki rewolucyjne utopie wywierały na nią sto trzydzieści lat po dziewięćdziesiątym trzecim, łatwo jest ujrzeć ją jako jakobinkę.
Wracając do Robespierre’a: u Przybyszewskiej jawi się cierpiącym kapłanem cnót najwyższych i jestem pełna najszczerszego podziwu dla zdolności pisarskich, wskutek których ta wizja elegancko wpisuje się w historyczny wizerunek postaci (mit bezlitosnego tyrana, wcielenie zła itd.). W sumie reguła pozostaje prosta: dążenie do tego, co nadludzkie, czasem prowadzi do czynów nieludzkich. Ale te wypowiedzi, które ukazują nam skomplikowany charakter jak u Dostojewskiego – mocne światło z paru stron i mroczna przepaść gdzieś pośrodku – te sceny z określonym najmniejszym gestem, powieściowe didaskalia i głębokie, może naciągane historyczne wynurzenia, to wszystko jest niesamowicie piękne... Ciekawe, czy można po „Sprawie Dantona” nie współczuć choć odrobinę temu osiemnastowiecznemu terroryście, który bez przerwy choruje, usiłuje ratować szkolnego przyjaciela Desmoulins'a, zachować uśmiech na upudrowanej twarzy i w dodatku cały czas wplata angielskie (!) zwroty we wrażliwe monologi.
Naprzeciw niego widzimy Dantona. O ile filmowa adaptacja Andrzeja Wajdy pt. „Danton” zrównoważyła nieco charakterystykę obu rewolucjonistów, w dramacie Przybyszewskiej Danton jest bez większych wątpliwości postacią negatywną. Reprezentuje lud w najbardziej pospolitym, a zarazem atrakcyjnym wydaniu, pełen hipokryzji, emocji, prostych pragnień i czystej żądzy życia. Robespierre początkowo lekceważy przeciwnika, dopiero w kulminacyjnej scenie dramatu – spotkania byłych towarzyszy przy świecach – zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Dantona otaczają oddani zwolennicy, z których najważniejszym pozostaje bardzo utalentowany dziennikarz Camille Desmoulins, czarujący, rozhisteryzowany i naiwny „ojciec rodziny”, poślubiony odważnej i bezgranicznie w nim zakochanej Lucile. Robespierre był świadkiem na ich ślubie; kiedy przychodzi do domu Desmoulins'ów, by ostrzec Camille’a przed aresztowaniem, Lucile stwierdza: „O jakże się pan straszliwie zmienił. Ledwo śmiem mówić po imieniu… (…) Robespierre wyrósł het poza wieże Notre-Dame; za to Maxime – przestał istnieć”. „Jeszcze - nie”, pada odpowiedź[2]. Niezależnie od dalszych wydarzeń, Lucile Desmoulins pozostaje jedną z niewielu prawdziwie niewinnych, a jednocześnie zaangażowanych postaci, których musimy żałować i które nadają tej tragedii historycznej kolejny, bardziej kameralny i łatwy do zrozumienia wymiar.
Wróćmy do Dantona. Jego bardziej lub mniej potwierdzone przez historię przestępstwa (korupcja, szpiegowanie dla Anglików, pełne zaborczej miłości znęcanie się nad szesnastoletnią żoną) budzą w nas odrazę. Natomiast mało skoordynowany, rozpaczliwy, lecz zaskakująco skuteczny sposób, w jaki walczy o życie, może budzić wyłącznie podziw. Z początku Robespierre twierdzi, że Danton to mało inteligentny oportunista, „prosię Epikura” i tylko gazeta „Vieux Cordelier” z artykułami Desmoulins'a „dorabia mu jakąś ideę”, strzegąc wizerunku Człowieka Dziesiątego Sierpnia. Ale w rzeczywistości Danton to genialny demagog, który zna się na ludziach, potrafi ich oczarować i oślepić, kiedy zechce. Trudno się oprzeć wrażeniu: „ten człowiek jest bardzo niebezpieczny”, w czym oczywiście podporządkowujemy się zamysłowi Przybyszewskiej, mniej lub bardziej świadomie usprawiedliwiając Robespierre’a…
Drugoplanowi rewolucjoniści opisani są równie ciekawie, nawet jeśli mają mniejsze znaczenie dla fabuły. Niepokojący Saint-Just, piękny fanatyczny dwudziestosześciolaetk, pozostaje głównie powiernikiem Robespierre’a i zarazem jego sumieniem, wzywając do poświęcenia osobistych, „ludzkich” uczuć dla rewolucji. Saint-Just będzie jednym z dwóch głównych bohaterów „Thermidora”, gdzie ujrzymy go w bardziej dopracowanym, fascynująco wielowymiarowym wcieleniu. Pozostałych łatwiej zaszufladkować: skrzywdzona Louise Danton, zrezygnowany idealista Philippeaux, oportunistyczny żołnierz Westermann, beznadziejnie oddana Eleonore Duplay – i wiele innych postaci, sympatycznych lub nie, zawsze na swój sposób umotywowanych.
Nie znając dramatu, można podejrzewać Przybyszewską o chłodny intelektualizm, filozoficzne dyskusje o historii trudne w czytaniu. Jednak głębokie uczucia bohaterów, ich bardzo prosto niekiedy, a efektownie odmalowane charaktery, ich wzajemne między sobą związki czynią „Sprawę Dantona” fascynującą także na płaszczyźnie emocjonalnej. Świetnie odmalowane sceny grupowe z udziałem tłumu „zwykłych ludzi”, posiedzenia Komitetu i Konwencji czy prywatne rozmowy tworzą zróżnicowaną całość, wciągającą jak dobra powieść. Sztuczny czasem, troszkę przestarzały język łatwo wybaczyć, biorąc pod uwagę siłę przekazu (i „wielojęzykowe” wychowanie autorki). Zależnie od fragmentu, całość wydaje się albo wielką tragedią o Rewolucji „pożerającej własne dzieci”, albo zapisem ściśle splatających się osobistych cierpień - a tak naprawdę to przecież to samo, bo historię tworzą jednostki, i to jest jedna z najwspanialej ukazanych przez Przybyszewską prawd.
Wg Biblionetki „Sprawa Dantona” została wydana osobno w serii „Klasyka Mniej Znana”. Chciałoby się napisać: „Nieznana w Ogóle”. Jakoś tak się składa, że większość moich polecających recenzji opisuje tytuły mało oblegane, ale Manna czytają przynajmniej osoby z pretensjami inteligenckimi, zaś Schiller musi być dość popularny wśród siwiejących niemieckich profesorów (sądząc z odczytów lecących na ZDFtheaterkanal…). Przybyszewska - po swoistym come-backu w latach 70., zwieńczonym filmem Wajdy - spadła w otchłań zapomnienia, czasem stamtąd wygrzebywana z (rzadkiej) okazji wystawienia jej najbardziej znanego dramatu. Tymczasem „Sprawa Dantona” niesie ze sobą trwały, głęboki przekaz, świeże emocje i porywająco piękną, mroczną atmosferę zagłady ideałów. To nie powinno być „mniej znane” i wystawiane raz na dwadzieścia lat, powinno być czytane i omawiane (moim bardzo skromnym zdaniem). Polski dramat przedwojenny nie jest w stanie zainteresować szerszej publiczności? – Czytajcie, a znajdziecie.
____
[1] Opisy twórczości Przybyszewskiej na www.angelfire.com/ca6/frenchrevolution89 (autorka zdrabnia imię pisarki na „Stani” :P), saint-just.net itp., itd.
[2] Stanisława Przybyszewska, „Sprawa Dantona”, Wydawnictwo Morskie, 1975, str. 195.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.