Dodany: 02.06.2008 19:49|Autor: Anna 46
Obrzydliwość nad obrzydliwościami albo nowy dzień jest jak wielka, ogromna ryba!
„W odległym, trochę już zużytym układzie współrzędnych, na płaszczyźnie astralnej, która nigdy nie była szczególnie płaska, skłębiona mgiełka gwiazd rozstępuje się z wolna...
Spójrzcie…” [1].
A nie, przepraszam, to nie ten tom! Kolejna opowieść ze Świata Dysku ma taki początek: „Polly ścięła włosy przed lustrem. Miała trochę wyrzutów sumienia z powodu tego, że nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia”[2].
Borogravia: kraina leżąca w okolicy Überwaldu (wg mojej Mappy - w kierunku krawędziowym), raczej biedna, z kilkoma kopalniami tłuszczu i niezłymi farmerami; żadnej wspaniałej architektury, żadnych bibliotek, żadnych sławnych kompozytorów. Większe miasta: Munz, Plotz, Plüni i twierdza Kneck.
Stolica: PrinceMarmadukePiotreAlbertHansJosephBernhardtWillhelmsberg.
Księstwo. Rodzina królewska ma tu status quasi-religijny, panujący jest głową Kościoła, a chłopi modlą się do niego o wstawiennictwo do boga. Aktualnie u władzy stoi księżna Annagovia, teoretycznie stoi, bo zdaje się, że tak w ogóle to już umarła.
Religia: monoteizm, Nuggan – bóg z obłąkanymi… przepraszam, skrajnymi przykazaniami zawartymi w Księgach Nuggana. Przykazania nazywają się Obrzydliwości i są systematycznie uzupełniane. Ostatnio dodane: krasnoludy, koty, kolor niebieski, ostrygi, grzyby, czekolada, czosnek, niemowlęta, ser, buraki.
Borogravia znajduje się w stanie nieustającej wojny z kimkolwiek, najczęściej ze Zlobenią; po sąsiedzku. I dlatego, że czyjaś pra-pra-pra(dużo „pra”)babka - Borogravianka dała w twarz czyjemuś pra-pra-pra(też dużo „pra”)wujkowi – Zlobeńcowi. Albo odwrotnie, co i tak nie ma znaczenia, bo nikt nie pamięta, o co im poszło.
Zlobenia: sąsiadka Borogravii.
Stolica: Rigour.
Rządzona przez księcia Heinricha, który ma wielkie zakusy na tron Borogravii, jako naturalny spadkobierca cioci Annagovii. Wielki zwolennik Ankh-Morpork.
Rzeka graniczna – Kneck. Każdej wiosny zmienia koryto, a Zlobeńczycy i Borogravianie nie mogą się dogadać co do wspólnej granicy. W ogóle nie mogą się dogadać zresztą…
I tłukliby się dalej cicho i spokojnie, gdyby nie ankh-morporiańskie wieże sekarowe, spalone przez Borograviańczyków; bo to już jest konflikt na miarę Dysku! A Patrycjusz tego płazem nie puści, oj nie! Do twierdzy Kneck przysyła Sama Vimesa, obserwatora, czyli kogoś takiego jak ambasador, tylko bez tych błyszczących czekoladek…
No, to możemy wracać do Polly.
Polly ma brata Paula i pracuje w gospodzie "Pod Księżną", gospoda należy do jej ojca. Brat zgłosił się do wojska po wysłuchaniu odezwy przeczytanej mu przez Polly właśnie. I dziewczyna musi go odnaleźć i sprowadzić do domu. Jeśli tego nie zrobi – gospoda kiedyś przypadnie kuzynowi-opojowi; Polly jako kobieta nie może jej prowadzić, bo to Obrzydliwość. I już wiemy, po co obcięła włosy - chce iść w rekruty jako chłopak! Pocałować portret księżnej i dostać królewskiego szylinga. Wysłuchać patriotycznej mowy kaprala–politruka nie chce, ale musi… Szylinga też nie dostanie, tylko tekturowy weksel do potrzymania, bo „przejściowe trudności”, wojna i takie sprawy.
Dziesiąty Regiment Piechoty, znany jako Piersi i Tyłki, bądź weseli Serożercy – już nie ma Polly, jest Oliver Perks, chłopaczek sierżanta Jackruma (bez talii, ale za to z równikiem, wielkim sprytem, pomysłowością i sercem). Aha, jest też kapral Strappi, który wie, o co walczą, a przynajmniej tak mu się zdaje.
I teraz Polly, pardon, Olivier musi bardzo uważać, żeby się nie zdekonspirować, bo oprócz niego są inne chłopaczki sierżanta Jackruma: „Stukacz” Halter, „Kukuła” Manickle, „Łazer” Goom, „Loft” Tewt, Maladict, Igor i Karborund. Potem dojdzie do nich rupert, znaczy oficer; porucznik Bluza. „Nazywa się ich rupertami, bo wszyscy mają na imię Rupert, Rodney, Tristan, czy jakoś tak”[3].
Co jeszcze… może tylko to, że Maladict to wampir czarnowstążkowiec; zwalczył naturalny pociąg do pewnej tkanki płynnej na „k” i jest bardzo mocno uzależniony od kawy. Karborund to troll, niezwykle wykształcony (jak na trolla) – potrafi liczyć: jeden, dwa, dużo, mnóstwo. A Igor – to Igor.
Jak na prawdziwą wojnę przystało, nie może zabraknąć korespondenta wojennego i ikonografika, czyli pana Williama de Worde z ankh-morporiańskiej azety i wampira Ottona.
Potworny Regiment rusza z odsieczą oblegającym twierdzę Kneck! Oj, będzie się działo, bo nie dość, że to Potworny Regiment, to jeszcze Myślący!
„- A tutaj, przyjacielu, mamy do czynienia z patriotyzmem. Mój kraj, na dobre czy złe.
- Powinieneś kochać swój kraj – dodał Kukuła.
- Dobra, ale którą część? – zapytał z kąta namiotu Stukacz. – Poranne słońce nad górami? To potworne jedzenie? Te przeklęte bezsensowne Obrzydliwości? Cały mój kraj z wyjątkiem tego kawałka, na którym stoi Strappi?
- Przecież jest wojna!
- Tak. I właśnie dlatego robią z nami, co chcą! – westchnęła Polly.
- Ale ja tego nie kupuję – oświadczył Stukacz. - To tylko sztuczki. Każą ci siedzieć cicho, a kiedy już wkurzą jakiś inny kraj, to ty musisz za nich walczyć! Bo ten kraj jest twój tylko wtedy, kiedy chcą, żebyś dał się zabić!”[4].
Jeszcze wyjaśnienie dla pacyfistów. Zerknęłam sobie na „regiment” w „Słowniku mitów i tradycji kultury” Władysława Kopalińskiego[5] i na stronie 970 przeczytałam: „W Polsce XVII i XVIII wieku – pułk piechoty, dragonów, rajtarów albo arkebuzerów w wojskach cudzoziemskiego autoramentu; w innych armiach także pułk kawalerii albo piechoty; dawniej buława regimentarza; dawniej rząd(y), panowanie, zarząd, komenda, dowództwo; z późno–łacińskiego regimentum 'kierownictwo'". Czyli około tysiąca ludzi… albo to drugie!
Jak potencjalny Czytelnik zdążył się zorientować, najnowszy „dysk” traktuje o… hmm… nazwijmy to feminizmem (dziewczyna w wojsku to nie maskarada, tylko najprawdziwszy feminizm), wojsku i wojskowości w najczystszej (sic!) postaci. Skoro wojsko, to i język koszarowy, barwny, jędrny, dosadny. Mała próbka:
„… odezwał się Karborund.
- No dobra, myślem, że zrozumiałem. Jak ludzie som groophar gupie, to bijemy siem o groophar gupote, bo to nasza gupota. A to dobrze. Zgadza siem?
- Zdaję sobie sprawę z faktu, że powinienem wiedzieć takie rzeczy, ale co właściwie znaczy „groophar”? – spytał z wilgotnej ciemności Maladict.
- Tego… Kiedy tak, no, tata troll i mama troll…”[6].
Tylko jak sobie poradzi młody osobnik rodzaju żeńskiego w gronie rekrutów, kaprali, sierżantów i rupertów? Jak zakląć szpetnie, ale żeby nie było bardzo szpetnie?! Ba!
Nadworny tłumacz Pratchetta, pan Piotr W. Cholewa, poradził sobie, jak zawsze doskonale, świetnie się przy tym bawiąc (i nas też!) – zastosował klasyczny „bareizm”. Zainteresowanych odsyłam do „Misia”[7].
Dla wielkiego kunsztu pana Piotra: panie – promienny uśmiech i płynne dygnięcie, panowie - chapeau bas!
I na tym powinnam zakończyć polecanie „Potwornego regimentu”, ale… Zastanawiam się, czy pisać o „drugim dnie” w książce, o aluzjach do naszej rzeczywistości, o tym, że nieustające wojny Borogravii sugerują jakąś bałkańską krainę, że systematycznie dodawane Obrzydliwości to Afganistan i talibowie, zaś PrinceMarmadukePiotreAlbertHansJosephBernhardtWillhelmsberg to ani chybi Sankt Petersburg. Nie, resztę kombinujcie sami!
Z tego cudownie pratchettowskiego grochu z kapustą wynika (między wieloma innymi!), że:
- są jeszcze kraje, które mają jedyny powód do dumy: własne kobiety,
- czasem trzeba się śmiać, żeby się nie rozpłakać,
- nieprawdą jest, że gdyby kobiety rządziły, byłby spokój i pokój,
- każdy kraj ma swoją szansę daną przez silniejszych i zamożniejszych (a potem jeszcze jedną i następną, i tak w kółko),
- para czystych skarpet potrafi człowiekowi uratować… dużo rzeczy.
I jak powiedział Sam Vimes po borograviańsku: „Jestem wiśniowym naleśnikiem!”.
Bardzo polecam „Potworny regiment” i życzę wspaniałej zabawy i głębokiej zadumy w trakcie czytania książki.
---
[1] Terry Pratchett, „Kolor magii”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1997, str. 7.
[2] Terry Pratchett. „Potworny regiment”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, str. 7.
[3] Tamże, str. 68.
[4] Tamże str. 50.
[5] Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1988.
[6] Terry Pratchett, „Potworny regiment”, op. cit., str. 50.
[7] „Miś” - kultowy filmu z okresu PRL-u, reżyserowany przez Stanisława Bareję; rok produkcji (P.P. Film Polski) 1980.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.