O sobie:

Urodziłem się dawno temu w Ełku na Mazurach. Ten fakt ukształtował w jakiś sposób całe moje dalsze życie, bo to niewielkie miasteczko na północnym wschodzie było wówczas siedliskiem inteligencji wraz z całym jej bagażem chorobliwej wrażliwości, nadnormatywnych ambicji i demoralizujących zdrową część socjalistycznego społeczeństwa miazmatów. Otóż w tym małym miasteczku, gdzie chodziłem do bardzo porządnego, konserwatywnego liceum, tacy jak ja tworzyli prawdziwego rocka. Obok, w miastach i miasteczkach ściany wschodniej, królowały Czerwone Gitary, Trubadurzy i inni protoplaści Michała Wiśniewskiego. My słuchaliśmy i graliśmy Jimmy’ego Hendrixa, Led Zeppelin, Deep Purple i Janis Joplin. Ten fakt, poza obecną do dziś nostalgią za tamtą muzyką, zaszczepił niektórym z nas gen odmieńców. Nieproporcjonalnie dużej części z nas. I tak już zostało.

Dalej też było dziwnie. Taki ja: muzyk i tekściarz, generalnie humanista, postanowiłem zostać inżynierem górnictwa. W tym celu wyjechałem na Śląsk, gdzie ukończyłem Politechnikę Śląską w Gliwicach. A dla podtrzymania naszej mazurskiej odmieńczej legendy przez całe studia parałem się piosenką poetycką.

Potem przez parę lat nie działo się nic ciekawego. Aż do chwili, gdy w mojej ukochanej wówczas literaturze sf zaczęły ukazywać się takie gnioty, że powiedziałem sobie: noż w mordę, tak to i ja potrafię. I napisałem. Nie, jeszcze nie „Wieżę Życia”. W połowie lat 80. powstała duża nowela „Powrót”, którą warszawska KAW zakwalifikowała do druku w takiej długiej antologii science fiction „Spotkanie w przestworzach”. Szczęśliwy do nieprzytomności podpisałem moją pierwszą w życiu umowę z wydawnictwem i skasowałem zaliczkę. Mało istotny wówczas wydawał mi się termin druku: rok bodaj 1995! Przeleci, pomyślałem i niesiony weną siadłem do pisania następnych dzieł, bo już byłem Pisarzem! Tak powstała „Wieża Życia” – w chwili powstawania jedna z pierwszych polskich powieści fantasy. I co? I znowu bingo! Katowicka KAW przyjęła do druku, a po kilku latach bojów z redakcją – wyszła. No to kto by się nie wbił w dumę? Nakład miała słuszny: 20 tysięcy. Nikt jakoś nie zwrócił uwagi, że zrobił się rok 1991, zmieniły się czasy i zaczął działać rynek. Ja w tym czasie skończyłem pisać „Ayantiall”, drugą część historii rozpoczętej w „Wieży”. Wydawnictwo wzięło, zredagowało, zaliczkę wypłaciło, skierowało do druku. I na tym się skończyło pasmo moich sukcesów. Krajowa Agencja Wydawnicza upadła, jak wiele starych wydawnictw, „Ayantiall” został zdjęty z maszyn drukarskich, o wydaniu „Powrotu” nikt nawet nie myślał. No a ja pożegnałem się z piórem i zostałem kapitalistycznym menedżerem i przedsiębiorcą.

I tak menedżerowałem sobie spokojnie do czasu, aż trafiłem w Internecie na książkowych zapaleńców, z Dagą Gorczyńską i Jolą Leroch na czele. To oni wyciągnęli mnie z niebytu, zmusili do powrotu, do wydania „Ayantialla” i podjęcia pisania na nowo. Piszę więc trochę, mając ten komfort, że na życie to ja mam i bez tego. Powstała „Mimikra”, książka z ełcką nostalgią w tle, którą wróciłem na chwilę do początku. To mam już za sobą i okazało się, że mimo postanowienia definitywnego pożegnania z piórem, piszę jednak dalej. Czy coś z tego będzie? Nie wiem.


Wypowiedzi na forum BiblioNETki (121)

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: