Dodany: 03.03.2010 17:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Odnaleźć siebie, uciekając przed sobą?...


[Uwaga! W recenzji zdradzam kilka szczegółów, o których czytelnik dowiaduje się dopiero na pewnym etapie lektury]


Po powieści Oates mogę w zasadzie sięgać w ciemno, nie obawiając się znudzenia wtórnością, zdegustowania nadmiarem zbyt dosłownej erotyki czy zmęczenia eksperymentalnymi chwytami literackimi. Nie znaczy to jednak, że są to książki łatwe w odbiorze. Na lekturę Oates musi przyjść właściwy moment, kiedy czytelnik ma dość odporności, by zmierzyć się z wizją ukazywanych przez nią spraw – z reguły ciężkich i bolesnych.

W „Córce grabarza” możemy odnaleźć pewne motywy łączące ją z innymi utworami autorki, zwłaszcza „Zabiorę cię tam”; i w jednej, i w drugiej mowa o trudnościach z odnalezieniem się wśród ludzi, o zmaganiach z własnym dziedzictwem i o błędach, które człowiek popełnia, chcąc wyrwać się z pułapek osaczających go nie całkiem (albo w ogóle nie) z jego własnej winy. Mimo tego podobieństwa jest jednak czymś zupełnie innym – tak jak inna jest Rebeka od Annellii, jak inny jest każdy nieszczęśliwy i zagubiony człowiek, bo inna jest konfiguracja, która ukształtowała jego osobowość. A ta, która dała początek problemom Rebeki, jest znacznie bardziej dramatyczna niż w przypadku bohaterki „Zabiorę cię tam”.

Sam fakt, że dziewczynka była dzieckiem może nie całkiem niechcianym, ale na pewno narodzonym w mocno niesprzyjającym momencie – w trakcie ucieczki rodziny z Europy do Ameryki przed ekspansją nazizmu – byłby niczym, gdyby nie pozostałe okoliczności. Dlaczego udało się tylu emigrantom, a nie udało się Schwartom – czemu nauczyciel matematyki w dobrej szkole musiał przeistoczyć się w zapijaczonego, obdartego grabarza, a jego piękna żona, grywająca z pasją Beethovena, w zahukaną niedojdę, czemu ich dzieci, zamiast próbować piąć się w górę, staczały się po równi pochyłej - można się tylko domyślać. Jakub i Anna nie mogli być tępi – jakże zdobyliby wykształcenie, pewnie lepsze niż w przypadku 90% ich późniejszych amerykańskich sąsiadów? – a więc skąd ten irracjonalny opór przed uczeniem się języka nowego kraju? Być może, zasymilowani od dawna w niemieckim społeczeństwie, nie potrafili myśleć o sobie inaczej niż jako o Niemcach; a potem z kim się mieli identyfikować, skoro ich rodacy raptem uznali ich za reprezentantów rasy, która powinna zniknąć z powierzchni ziemi? Nie mogli być Żydami, bo Żydów nienawidzono tam, skąd uciekli, i nie mogli być Niemcami, bo Niemców nienawidzono tam, dokąd przybyli – a Amerykanami być nie chcieli, bo przecież byli kim innym... Frustracja spowodowana wykorzenieniem, brakiem możliwości rozwoju i asymilacji znalazła ujście w sposób dobrze znany: u niego w alkoholizmie i agresji, skierowanej początkowo tylko w kierunku najbliższych, a później już ku każdemu bez wyboru, u niej w wycofaniu i depresji. I jakież mogły być dzieci wychowujące się w tej rodzinie – wśród krzyków i rękoczynów, w brudzie i smrodzie – odpychane przez rodziców i przez rówieśników? Każde z nich miało niewiele do wyboru: agresja, ucieczka lub jedno i drugie naraz...

Tragedia, która spowodowała, że kilkunastoletnia Rebeka zostaje sama na świecie, z jednej strony pozostawia w jej psychice trwały ślad, ale z drugiej, paradoksalnie, stwarza szansę przerwania tego ciągu wykluczenia. Opieka starej nauczycielki, nieco zdewociałej i skrycie napawającej się wizją samej siebie jako dobroczyńcy biednej sierotki, nie jest jednak tym, czego dziewczynie potrzeba. Ale tej potrzeby nie zaspokoją ani płytkie i prymitywne koleżanki, z którymi Rebeka zamieszkuje po ucieczce od pani Lutter, ani nikt, z kim ma szansę zetknąć się w tym środowisku. Więc co się dziwić, że niedoświadczona i zagubiona nastolatka szuka schronienia w pierwszych męskich ramionach, które zechcą ją przygarnąć? I znowu włącza się mechanizm znany z podręczników psychologii: kobieta nieświadomie wybiera mężczyznę o osobowości przypominającej ojca, jakże często – paradoksalnie - tymi cechami, które spowodowały, że od ojca się oddaliła czy wręcz go znienawidziła... Niles jest silny, elokwentny i na pierwszy rzut oka ma w sobie coś intrygującego, ale rychło okazuje się pijakiem i brutalem bodaj większym niż Jakub. Krótka historia małżeństwa tej pary to klasyczne studium przemocy domowej, połączonej z (może udawaną, dla usprawiedliwienia rękoczynów?) patologiczną zazdrością. Skąd Rebeka ma jeszcze w sobie siłę, by po raz kolejny spróbować się wyrwać z piekła, trudno dociec – ale ma, i rozpoczyna szaloną wędrówkę, która w końcu coś zmieni w życiu jej i syna...

Ale nie myślmy, że to pokrzepiająca opowieść z bezwarunkowym happy endem. Bo nie ma tak pozytywnych zdarzeń, by mogły wymazać wszystkie wcześniejsze przeżycia, wszystkie kłamstwa i wybiegi, jakich Rebeka musiała używać, by zatrzeć ślad po sobie samej sprzed lat. I nawet otoczona serdecznością, sprawia wrażenie zwierzaka przyczajonego w zaroślach, by na pierwszy niepokojący odgłos znów zerwać się do ucieczki... Jednak ta ostatnia część historii Rebeki ma w sobie już nieco mniej dynamiki, przeciągają się zwłaszcza fragmenty związane z edukacją muzyczną syna; nie jest to aż tak męczące, by odechciało się czytać, ale troszkę przytępia czujność czytelnika. Intrygujące rozwiązanie zastosowała za to autorka w końcowej partii tekstu, gdzie narracja zewnętrzna ustępuje miejsca korespondencji między Rebeką i odnalezioną po latach jedyną krewną, również – choć w inny sposób – odżegnującą się od niemiecko-żydowskich korzeni. Możemy się tylko domyślić, jak się kończy ta próba kontaktu; ale czy nie lepiej, że tego na pewno nie wiemy?...

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1477
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: