Dodany: 21.05.2016 21:18|Autor: zsiaduemleko

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Strażnicy
Moore Alan (pseud. Pierwotny Scenarzysta), Gibbons Dave

5 osób poleca ten tekst.

O tym, któż pilnować będzie strażników


BUM!, niespodzianka. Kojarzysz "Strażników"? Tak, chodzi o ten komiks. Właśnie. Będzie o komiksie, bo muszę się przyznać, że nigdy nie przestałem ich czytać i zawsze mnie fascynowały. Różnica między "wtedy" a "dziś" jest taka, że obecnie komiksy nie kojarzą się już (a przynajmniej nie powinny) z tymi uroczymi szmatławcami z lat 90., które co miesiąc odkładała dla nas miła pani kioskarka. Obecnie komiksy zajęły należne im miejsce wśród małych dzieł sztuki i takich też wydań się doczekały. Twarde oprawy, świetny papier, nasycone kolory, przekłady w wykonaniu największych fachowców i, niestety, cena. Ale kurde, weź do ręki takie liczące czterysta stron tomisko, przekartkuj i pozwól się oczarować feerii barw. Polski czytelnik tego nie miał, polskiego czytelnika nie było na to stać, od pewnego czasu jednak jest coraz więcej możliwości, by nadrabiać zaległości. Nieliczni korzystają, a reszta dalej żyje w przeświadczeniu, że komiksy są tylko dla dzieci. Tymczasem ja nasyciłem się "Strażnikami", po lekturze zachciałem jakoś docenić dzieło Moore’a i Gibbonsa, przeszło mi przez myśl stworzenie niniejszej notki, a potem się zawahałem. Bom niewyedukowany w tej dziedzinie i pewnie wystawię się na śmieszność. Bo brak mi materiału porównawczego, by oceniać scenariusz, kreskę, kolory. Bo panny nie lecą na facetów czytających komiksy – dla nich to jedynie kolejny dowód, że mężczyźni są dużymi dziećmi (to akurat prawda). Jeszcze raz spojrzałem na pstrokatą okładkę "Strażników", a tam napis: powieść graficzna wszech czasów. No, skoro powieść, czuję się usprawiedliwiony. I w ogóle nie wiem, po co się tłumaczę.

Za scenariusz odpowiada nie kto inny, jak Alan Moore – facio, którego nawet ja kojarzę. Lamerom większym ode mnie wyjaśnię, że to w świecie komiksów nazwisko gorętsze niż świeżo prażona kukurydza, więc ten fakt obiecująco wróży. Moore umyślił sobie, że warto byłoby pokierować losami historii w kierunku nieco innym, niż wszyscy znamy i zapewne już nam się ta wiedza znudziła, toteż z otwartymi ramionami przywitamy świeże pomysły. Efekt jest taki, że osadzone w 1985 roku Stany Zjednoczone Moore’a wyraźnie odbiegają od tych rzeczywistych, ale zmiany nie są na tyle drastyczne, by jedną nogą wchodzić w klimaty sci-fi (choć i takich akcentów nie zabraknie). Technologia odmienna, zimna wojna nadal trwa, a konflikt nuklearny wisi nad światem niczym miecz Damoklesa czy innego Achillesa. A nie, to była pięta. Tyle w kwestii scenografii, bo najjaśniejsze reflektory sceniczne skierowane są na superbohaterów. Tak, to komiks o herosach walczących w służbie dobra, stających przeciw niegodziwości i występkowi. Niezdzieralny motyw zawsze na topie.

Ale…!

Moore jak banana obiera bohaterów z nadprzyrodzonych zdolności, kłuje ich palcem realizmu i demitologizuje całkowicie. Tytułowi Strażnicy przypominają bandę przebierańców w komicznych kostiumach (bo w zasadzie nimi właśnie są, z wyjątkiem tego niebieskiego łysola) i z poważnymi problemami psychicznymi, a ich tak bardzo ludzkie dramaty zadziwiają pospolitością. Alkoholizm – jest. Załamanie nerwowe – jest. Homoseksualizm – jest. Odskocznią dla nich powinny być starcia z superłotrami, zbirami pragnącymi zdobyć władzę nad światem, ale szwarccharakterów akurat zabrakło, bo albo siedzą w więzieniu, albo posunął ich wiek i umarli. Jak powszechnie wiadomo, superbohater bez arcywroga jest nikim, bez przeciwnika jest potrzebny społeczeństwu jak głuchemu Walkman™, więc trudno się dziwić, że Strażnicy najpierw się frustrują, następnie gorzknieją, by w końcu wycofać się z branży całkowicie. I wtedy ktoś zaczyna zabijać byłych superbohaterów. Ha!

"Strażników" narysował Dave Gibbons i niestety nie jestem w stanie określić, jak gorące to nazwisko. Mogę natomiast pochylić się nad jego ilustracjami i przypominam sobie, że pierwsze wrażenie nie należało do tych druzgocących. Dopiero kilkanaście stron pozwoliło mi się z kreską Gibbonsa oswoić na tyle, bym dostrzegł niedostrzegalne. Kadry są przede wszystkim pełne detali, pieczołowicie dopracowanych szczegółów, które można obserwować przez szkło powiększające. Na drugim, trzecim i dalszym planie dzieje się równie dużo, jak na froncie i żal byłoby tego nie odnotować. Symultanicznie przedstawione wydarzenia poprowadzone są tak zręcznie, że wrażenie odrębności zanika, a każdy kadr zasługuje, by zatrzymać na nim wzrok na dłużej (świetne są przede wszystkim ujęcia chodników i fasad budynków pełnych plakatów oraz neonów). Kolorystycznie wykorzystano pełną paletę barw (zasługa Johna Higginsa, nie znam typa, ale odpowiedzialnego wypadało wskazać) i co ciekawe, nie obawiano się zastosować jaskrawych odcieni. "Strażnicy" mogą w związku z tym sprawiać mylące wrażenie historyjki dla nastolatków, duży kontrast jednak zapewnia również dużą wyrazistość oraz rześkość. Dyskusyjną kwestią jest, na ile taki zestaw barw pasuje do wydźwięku historii, ale przecież tylko Batman robi wyłącznie na czarno. Mnie kolorystyczny rozmach pasuje.

Jeden z występujących w "Strażnikach" superbohaterów miał kostium z peleryną. Został zastrzelony w sytuacji, gdy podczas akcji tę właśnie pelerynę wkręciło mu w obrotowe drzwi. Zdarzenie, które świetnie oddaje naturę tego komiksu. Można się litościwie uśmiechnąć na widok powiedzmy, że zwykłych ludzi poprzebieranych w jaskrawe, siarowe kostiumy i kreujących się na superbohaterów, ale już ich losy nie należą do zabawnych. Dla smaku dostaniemy seksownie kusą spódniczkę Jedwabnej Zjawy, brutalne scenki łamania palców (w tym temacie bryluje kapitalny Rorschach!), a nawet ociupinkę seksu, również w wydaniu znamiennie nieudanym (niech żyje impotencja). "Strażnicy" to powieść graficzna, która pomimo blisko trzydziestu lat na grzbiecie trzyma się i będzie trzymała wysokiej półki. Komiks jest łonem, w którym rozwinęły się historyjki o superbohaterach i właśnie na tych kolorowych kadrach ich miejsce. Alan Moore wydaje się to doskonale rozumieć, ale banału w żaden sposób nie można mu zarzucić. Ciesząca oczy, fantastycznie wciągająca rzecz.

PS. Warto zwrócić uwagę na ekranizację komiksu (reż. Zack Snyder, 2009), bo mimo że znacznie uproszczona, to i tak zaskakująco wierna wizualnie i w szczegółach oryginałowi. Co prawda Jedwabna Zjawa nie ma tam uroczo kusej spódniczki, ale w zamian jest niczym rasowa domina opakowana w lateks i kozaki (którymi ostro wywija, kopiąc co popadnie), więc niektórzy niech zawczasu podłożą ceratę pod prześcieradło. Zresztą Nocny Puchacz też doczekał się liftingu kostiumu, tylko Rorschach jakiś taki klasyczny. I nadal świetny.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1068
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: