Autor: Marcin Wroński
Tytuł: A na imię jej będzie Aniela
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 440
Przeczytana przeze mnie: Luty 2016
Oceniona przeze mnie na: 4,5
A na imię jej będzie Aniela (
Wroński Marcin)
Na Wrońskiego trafiłam w styczniu, całkowicie przypadkowo, a mówią, że przypadki są fajne. No i w tym wypadku faktycznie tak było.
„A na imię jej będzie Aniela” jest trzecim tomem z cyklu o komisarzu Maciejewskim.
Marcin Wroński zachwyca mnie stylem, znajomością przedwojennego Lublina, no i generalnie klimatem, jaki stwarza w swoich powieściach.
Na pewno plusem w powieści jest to, jacy są jego bohaterowie. To ludzie z krwi i kości: mają słabości, nie stronią od alkoholu, niejednokrotnie są na bakier z prawem, kochają sport, czasami są patriotami, a czasami nie.
Jest wrzesień 1938, za rok wybuchnie wojna, a w Lublinie odkryto zwłoki zgwałconej i brutalnie uduszonej kobiety. Na jej ciele lekarz odkrywa dziwną wydzielinę, jednak nikt nie wie, co to takiego. Za rok cała sprawa się powtarza. Czy w bombardowanym Lublinie uda się odnaleźć sprawcę? Jak komisarz Maciejewski i jego współpracownicy odnajdą się w wojennej zawierusze? Czy Maciejewski postąpi dobrze wstępując do kryminalnej, niemieckiej policji tylko dlatego, żeby odnaleźć sprawcę?
Cała intryga była ciekawa, jednak chyba znudziło mnie to, że wiedzieliśmy kto zabija. Powiem szczerze, że dla mnie szukanie sprawcy morderstwa z 1938 roku i późniejszych podczas wojny i niebezpieczeństw, jakie ze sobą niosła, nie było zbyt realne, może dlatego nie dałam piątki, chociaż wzruszyłam się na koniec. Trzeba wiedzieć, że książka kończy się w 1945 roku i jest to zakończenie niejednoznaczne. Dlatego na pewno wrócę do komisarza Maciejewskiego i reszty, bo polubiłam go do tego stopnia, że prawdopodobnie napiszę o nim magisterkę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.