Dodany: 12.02.2010 18:21|Autor: dot59
Zamiast rozmowy z ojcem?
Tytuł tej stosunkowo wczesnej powieści Osieckiej przewija się od czasu do czasu w poświęconych jej wspomnieniach, ale upolowanie jej okazało się ogromnie trudne. Jednak nie niemożliwe - ni stąd, ni zowąd wygrzebałam ją z rzadko tykanej przez uczniów, bo niezawierającej lektur ani młodzieżowych bestsellerów, półki w szkolnej bibliotece. Okazała się miniaturową książeczką o objętości może połowy „Ćmy” czy „Białej bluzki” (niecałe 180 stron rozmiaru kieszonkowego kalendarzyka), wystarczającą na jakieś 2 godziny czytania. Ale nie była to lektura bezrefleksyjna.
Podobnie jak wspomniane tu dwie późniejsze minipowieści, jest ona historią zarazem fikcyjną i prawdziwą. Fikcyjną – bo fikcyjna jest postać narratorki i pewnie przynajmniej część scen z jej dorosłego życia, włącznie z dramatycznym epizodem, od którego pochodzi tytuł; prawdziwą – bo Osiecka zawsze dawała swoim bohaterkom pewne cechy swojej osoby, a tu ponadto - jeśli się dobrze wczytać w detale biografii autorki, ujawnione np. w „Agnieszkach” Zofii Turowskiej czy we wspomnieniach samej Osieckiej i porównać je z tymi z opowieści Moniki - bez trudu można doszukać się zbieżności wielu dat i faktów. A skoro daty i fakty, to czy również nie uczucia?
Tak, dziecko zdrowe, prawie niepamiętające wojny, mające oboje rodziców i przez oboje kochane, niekoniecznie musiało mieć szczęśliwe dzieciństwo... Dominujący ojciec, z góry wiedzący, co dla córki najlepsze, i przy tym nieprzyjmujący do wiadomości, że powojenna rzeczywistość nie jest już tą samą, w której on się wychowywał (czego nie należy mylić z brakiem akceptacji; można czegoś nie akceptować, ale w jakiś sposób przystosować się do życia w zmienionych warunkach, podczas gdy ignorowanie realiów prowadzi do sytuacji, kiedy ktoś paraduje po kwietniowym śniegu w sandałach, bo przecież o tej porze MA być ciepło i koniec...) plus apatyczna i wycofana matka, nieumiejąca przeciwstawić się przynajmniej niektórym pedagogicznym zapędom małżonka ani dowartościować emocjonalnie córki, cierpiącej z powodu tych nietrafionych koncepcji – to niezbyt szczęśliwa konstelacja dla kształtowania się osobowości ponadprzeciętnie wrażliwej dziewczynki. I chyba pełne wyrzutu słowa, które pokiereszowana emocjonalnie, topiąca smutki w alkoholu trzydziestolatka kieruje do ojca - „Dobra byłam, ojcze. Ufna, zdolna. Szłam po twojej drodze. Na ślepo szłam. A ty zapomniałeś paru rzeczy. (…) Dałeś mi, ojcze, siłę i dumę, ale nie ofiarowałeś mi pokory. Gdybyś mi dał pokorę, gdybyś przynajmniej mówił o niej, nie mierzyłabym w niebo tak bezmyślnie i lekko, tak nonszalancko i tak swobodnie. (…) Zapomniałeś mi powiedzieć o ważnej rzeczy: Trzeba zawsze pamiętać, że na obłoku może ktoś być, nawet zimą. (…) Potem nauczyłeś mnie uporu i wytrwałości. Dałeś mi dość siły na samotną walkę i kompas do ręki na samotną wędrówkę. Ale nie nauczyłeś mnie przyjaźni. (…) Dałeś mi rozum, a nie dałeś mi skromności. (…) To ty mnie tego nauczyłeś. Kpić ze słabych. Kpić z niewinnych. Kpić z nieśmiałych. Szydzić z sennych, nieśmiałych, leniwych. Radzić sobie w pojedynkę. (…) to jest samotność, samotność, samotność…”* - mogłyby równie dobrze paść z ust tej, co ją stworzyła; mogłyby, ale pewnie nie padły. Zamiast nich była ta zmyślona historia…
Za tę dawkę bolesnej prawdy psychologicznej gotowa byłam ocenić książkę bardzo wysoko, i byłabym to uczyniła, gdyby nie parę słabszych epizodów, w moim odczuciu spłycających jej dramatyzm: wyprawa małej Moniki z panną Adą do portu i spotkanie dorosłej Moniki z kuzynem - zupełnie niczego niewnoszące do samej fabuły ani nieprzyczyniające się do lepszego zrozumienia motywacji bohaterki - oraz nieco przesłodzona, jak nie z tej bajki, scena finałowa. Ale i tak uważam, że więcej jest warta niż niektóre bestsellery wszech czasów…
---
* Agnieszka Osiecka, „Zabiłam ptaka w locie”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1970, s. 144-146.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.