Dodany: 22.04.2016 11:10|Autor: carmaniola

Czytatnik: dumki-zadumki

Dylematy nie tylko ojcowskie - Howard Jacobson "Kupiec wenecki. Shylock się nazywam"


Kolejną pozycją w PROJEKCIE SZEKSPIR – seria powieści inspirowanych sztukami Szekspira napisanych przez znanych pisarzy z okazji czterechsetnej rocznicy śmierci wielkiego dramaturga – jest powieść oparta na komedii pt. „Kupiec wenecki”. Jej autorem jest angielski pisarz Howard Jacobson, który znany jest z komicznych powieści opisujących żydowską społeczność w Wielkiej Brytanii. Wydaje się, że opowiedzenie na nowo dziejów Żyda Shylocka trafiło we właściwe ręce.

„Kupiec wenecki” jest komedią, w której niepoślednią rolę pełni postać żydowskiego lichwiarza. W zamierzeniu Szekspira była to postać śmieszna i groteskowa – symptom epoki i jej antyżydowskich nastrojów – w której patos łączy się z farsą, gdy w lamenty z powodu utraty córki wplata zawodzenia nad utratą pieniędzy. A jednak dramaturg przydał tej postaci także cechy, które czynią z niej kogoś bardziej wieloznacznego niż jedynie godnego potępienia kozła ofiarnego. Tam, gdzie Shylock uzasadnia swoje postępowanie i opowiada o doznanej krzywdzie przestaje śmieszyć. Jawi się jako dumny i pełen pogardy dla swoich prześladowców człowiek. To nie zmienia oczywiście wymowy całej sztuki choć dzisiaj może być ona odbierana nieco inaczej. Piąty, końcowy akt, w którym Shylock zgodnie z wyrokiem sądu zostaje ukarany za swoją żądzę zemsty – traci majątek i, co więcej, musi wyrzec się własnej wiary – może budzić liczne kontrowersje. Może ale nie musi…

W powieści Jacobsona spotykamy Shylocka ponownie. Podobnie jak Simon Strulovitch – współczesny biznesmen, kolekcjoner sztuki i filantrop, który odwiedza grób swojej matki, Shylock przychodzi na cmentarz by prowadzić niekończące się rozmowy ze swoją zmarłą żoną Leą. Tam dostrzega i rozpoznaje go Strulovitch – wielbiciel Szekspira – i, być może wiedziony jakimś przeczuciem, zaprasza do swojego domu. We dwóch wiodą niekończące się dysputy na temat swoich zapatrywań i nękających Strulovitcha wątpliwości. W przeciwieństwie bowiem do Shylocka, który jasno potrafi określić swoje miejsce w świecie i nie ma złudzeń, co do tego jak widzą go goje, Strulovitch jest wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony nie chce on widzieć siebie i być postrzeganym przez innych poprzez pryzmat swej przynależności do narodu żydowskiego, z drugiej jednak, niekiedy łapie się na tym, że jego pochodzenie ma dla niego ogromne znaczenie.

Wydawałoby się, że Strulovitch ma rację mówiąc: „Nie jestem tobą (…). Nie budzę takiej niechęci. Jestem innym człowiekiem, żyję w innych czasach”[1]. Ale czy na pewno? Czy czasy zmieniły się na tyle by pochodzenie, religia nie miały żadnego znaczenia a ludzie byli oceniani wyłącznie w oparciu o indywidualne cechy i osiągnięcia? Obowiązujące obecnie normy kulturowe narzuciły co prawda ramy, które (przeważnie) ograniczają otwarte wybuchy niechęci i nietolerancji, ale to nie znaczy, że zlikwidowano ich ognisko. Często, z braku własnych doświadczeń, hołdujemy przyjętym stereotypom i uprzedzeniom. Gdzieś głęboko tkwi w nas mniej lub bardziej wstydliwie skrywana niechęć dla odmienności.

„Dawniej mnie opluwali, teraz opowiadają mi dowcipy o Żydach”[2] – powiada Shylock i uświadamia Strulovitchowi, że nawet jeśli bardzo się będzie starał, ani sam nie może wyrzec się kulturowej kolebki, ani inni mu na to nie pozwolą.

„Co w nas widzą wspólnego?
– Coś starszego od nich.
– Może u pana… Nie mówię tego złośliwie.
– Wiem, co pan ma na myśli. Ale u pana również to widzą. To coś nie poddaje się erozji czasu. To niezdolność do bycia obojętnym. Może pan twierdzić, że jest niewierzący, ale słyszy pan prastary nakaz [3]”.

Zarówno Shylock, jak i Strulovitch, niewiele mają w sobie komizmu. W powieści Jacobsona są postaciami raczej tragicznymi niż groteskowymi. Farsa i absurd to tym razem cechy drugiej strony konfliktu – zepsutej nadmiarem bogactwa i skorej do lekceważenia innych wielkomiejskiej śmietanki oraz towarzyszących jej satelitów.

Smutna Plurabelle, poddająca się kolejnym operacjom plastycznym, „(…) która chciała być kochana za to, kim jest, a nie za to, co ma, lecz którą, jak to często z ludźmi bywa, trudno było odróżnić od tego, co miała, zwłaszcza, że to właśnie stan posiadania zapewniał jej spokój i komfort bycia sobą…”[4]. W jej wersji próby (ostatnią wolę ojca wyrzuciła do kosza) dla pretendentów do jej ręki (lub raczej łoża), kandydat musiał wybrać właściwy spośród jej trzech samochodów. Ale chociaż uroczemu Barneyowi dzięki pomocy wspólnego przyjaciela D’Antona – bo sam nie należał do najbystrzejszych osób – udało się wybrać właściwą „szkatułkę”, to jego los nie był godny pozazdroszczenia, bowiem musiał stale potwierdzać swoją ocenę jej osoby – „Kto przywykł do bycia nagrodą i zagadką, temu trudno zrezygnować z konwencji teleturnieju”[5].

D’Anton – znudzony handlarz dziełami sztuki, który całe swoje bogactwo odziedziczył a najważniejszym celem w jego życiu stało się wspomaganie różnych życiowych nieudaczników w ich, nie zawsze etycznych, ciągotkach. Pogardliwie odnosił się do filantropijnej i kolekcjonerskiej działalności Strulovitcha. Chociaż wypierał się rasistowskich pobudek, odmawiał mu prawa do odczuwania piękna w stopniu tak głębokim jak jego własne. Postrzegając samego siebie jako uduchowionego melancholika nie miał oporów by wynaleźć przyjacielowi „Żydówkę do igraszek”[6] i nie widział niczego niewłaściwego w oszustwie, skoro było skierowane przeciw Żydowi.

To nieistotne, że minęło ponad cztery stulecia od zdarzeń opisanych w sztuce Szekspira. Bez znaczenia jest też to, że natykamy się na weneckiego lichwiarza na angielskim cmentarzu. Może pojawił się, bo był komuś tak podobnemu do siebie a zarazem tak odmiennemu potrzebny; miał się stać jego ratunkiem lub zgubą. Może był duchem, może alter ego autora, a może jako postaci scenicznej dane mu było wieczne życie – życie, które jest czekaniem bez końca, płonną nadzieją na coś, co nigdy się nie wydarzy, bo „(…) ta historia kończy się tak, jak się kończy. (…) Nie ma szóstego aktu”[7].

Historia Simona Strulovitcha dopiero się rozpoczyna. Podobnie jak Shylock jest samotnym ojcem drżącym o szczęście i bezpieczeństwo jedynej córki. Chociaż żona Strulovitcha nie umarła, to jednak po doznanym wylewie nie udało jej się wrócić do pełni zdrowia – zastygła gdzieś w swoim wewnętrznym świecie bez możliwości kontaktu z otoczeniem. Ten cios wytrącił jej męża z równowagi, tym bardziej, że czuł się za jej chorobę odpowiedzialny. Pozbawiony wsparcia z jej strony stara się jak może podołać ojcowskim obowiązkom. Chociaż jednak nie próbuje – jak Shylock Jessiki – zamykać Beatrice w domu, to jednak jego opiekuńczość wobec niej przybiera formy dość… paranoiczne. Konflikt pomiędzy neurastenicznym ojcem i pragnącą niezależności córką wciąż narasta. Historia lubi się powtarzać. „Dawno temu jest teraz, a gdzie indziej – tutaj”[8]. Czy i tym razem doznane krzywdy i pragnienie zemsty doprowadzą do upadku bohatera?

A może w tym wszystkim istotną jest powracająca jak echo fraza, nie z „Kupca weneckiego”, ale z „Wieczoru Trzech Króli”:

„Już ja zapłacę całej waszej zgrai”[9].

Mijają wieki, odchodzą stare i przychodzą nowe pokolenia, ale wzajemne urazy i pokłady niechęci zamiast ulegać erozji są przenoszone w czasie jakby były zakodowane w genach. Nie jest to zbyt budująca myśl…

W wersji optymistycznej: może to tylko odautorski przekorny komentarz. Jacobson nie zmieniając przebiegu zdarzeń, ukazał tę samą historię widzianą od drugiej strony. Jak wiadomo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przesunięcie negatywnych i komicznych akcentów na przeciwny biegun to jakby żartobliwy odwet wzięty przez pisarza w imieniu Shylocka.

- - -
[1] Kupiec wenecki: Shylock się nazywam (Jacobson Howard), przeł. Łukasz Witczak, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2016, s. 112.
[2] Tamże, . s. 79.
[3] Tamże, s. 126.
[4] Tamże, s. 89.
[5] Tamże, s. 89.
[6] Tamże, s. 184.
[7] Tamże, s. 70.
[8] Tamże, s. 14.
[9] Tamże, s. 78 i 319.

Tekst także na moim blogu: http://okres-ochronny-na-czarownice.blogspot.com



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1061
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: adas 01.05.2016 10:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Kolejną pozycją w PROJEKC... | carmaniola
Sam nie wiem. Uwielbiam uwspółcześnione ekranizacje Szekspira, jego (domniemany) życiorys i podejrzewam, że był najwybitniejszym scenarzystą (serialowym?) w dziejach, ale w sumie czytałem go tyci tyci, a i nazwiska autorów nie powalają (mnie) - nawet jeśli znam (Atwood, Jacobson, Winterson) to nie powiem bym bardzo polubił i docenił. Ale Twój tekst i oceny są rewelacyjne.
Użytkownik: carmaniola 02.05.2016 17:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Sam nie wiem. Uwielbiam u... | adas
Dramaty Szekspira mają w sobie to COŚ, co doprawione współczesnością sprawia, że okazują się jak najbardziej na czasie. Znani mi wcześniej pisarze (Jacobsona nie znałam a szkoda, bo pewnie łatwiej byłoby mi wychwycić, co jest na serio a co z przymrużeniem oka) też nie kusili zbytnio, ale mam słabość do wariacji i... postanowiłam, że zaryzykuję i wszystko z Projektu Szekspir przeczytam. Na razie nie żałuję. Wręcz przeciwnie. A przy okazji przeczytam kilka kolejnych sztuk wielkiego dramaturga, bo czytelniczo jestem z nimi na bakier.

PS. Uwaga! Ja naprawdę uwielbiam szalone wariacje i moimi ulubionymi adaptacjami filmowymi sztuk Szekspira jest "Ran" ("Król Lear") i "Tron we krwi" ("Makbet"). ;-)

Użytkownik: adas 02.05.2016 20:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Dramaty Szekspira mają w ... | carmaniola
O... co ja tam wyżej napisałem? ów..., zbyt dużo scrabbli w ostatnim tygodniu i pewnie wiara w autokorektę. Idę do kąta.

Pewnie Kurosawę widziałem, ale pod koniec 90. było od groma ekranizacji. I największe wrażenie zrobił "Tytus Andronikus", to jest momentami horror klasy B (i pewnie to wszystko było w tekście oryginalnym).

Aha. (z kolei Ach się pisze właśnie tak, straszne scrabble). To są wydania razem ze sztuką?
Użytkownik: adas 02.05.2016 20:13 napisał(a):
Odpowiedź na: O... co ja tam wyżej napi... | adas
"To są wydania" - chyba czas spać.
Użytkownik: carmaniola 03.05.2016 09:01 napisał(a):
Odpowiedź na: O... co ja tam wyżej napi... | adas
"Andronikusa" nie widziałam, ale fakt, było kilka niezłych adaptacji. Przypomniało mi się, że nie tak dawno widziałam również chińską wersję "Hamleta". I... chyba wolę, gdy szekspirowscy bohaterowie są poowijani w jedwabie, mają trzydziestocentymetrowe pazury, kochają się, zdradzają i mordują według wschodnich zasad niż gdy ktoś stawia przede mną faceta w dżinsach, który wygłasza z ekranu teatralne kwestie językiem sprzed czterystu lat. W tym drugim przypadku odczuwam spory dysonans. Pewnie dlatego podobają mi się tak bardzo inspirowane jego dramatami powieści - bohaterowie, chociaż podobni do wzorców i działający według ustalonych wcześniej schematów, są jednak ludźmi a nie aktorami; ich zachowania są naturalne i odpowiednie dla czasów, w których żyją.

To nie są wydania ze sztuką, choć w przypadku Winterson zamieszcza ona krótkie streszczenie przed swoją powieścią i komentarz sztuki szekspirowskiej po. U Jacobsona tak łatwo nie jest. To tylko ja, wiedząc, na podstawie jakich dramatów będą powieści staram się wcześniej zapoznać z oryginałem. Ciekawa jestem właśnie tego, jak współcześni pisarze radzą sobie z nawiązaniami do oryginału. To nie konieczność, to taki fiś. ;-)

PS. Scrabble fajne są a korekta czasami się udaje - wpadłam prosto z gór i, ślepa komenda, nawet nie zauważyłam. ;-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: