Dodany: 12.02.2016 13:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Drabina czasu
Tyler Anne

2 osoby polecają ten tekst.

„...wystarczy tylko wybiec z domu...”*


Niewielu jest ludzi, którzy nigdy w życiu nie pomyśleli: „a gdyby tak to rzucić i wszystko zacząć od nowa?”. Jeżeli „to” jest na przykład tylko żmudną, źle płatną pracą, podobna myśl może być impulsem do bardzo korzystnej zmiany, do nabycia nowych umiejętności, poszerzania horyzontów, ba, czasem wręcz do kariery (ileż to znanych firm powstało na skutek takiego buntu, ilu literatów zyskało sławę dzięki temu, że zamiast męczyć się w wyuczonej a nielubianej profesji, postawili na siebie i zajęli się pisaniem!). Podobnie twórczą i terapeutyczną rolę może pełnić wyrwanie się z patologicznej relacji rodzinnej – ucieczka od męża alkoholika, rozstanie się z nałogowo zdradzającą żoną.

Czasem tego rodzaju pomysł przychodzi do głowy komuś, kto właściwie nie ma powodu do narzekań. Weźmy Cordelię Grinstead, przez najbliższych zwaną Delią. Mieszka w willowej dzielnicy Baltimore w starym, lecz przytulnym domu, jest żoną szanowanego w okolicy lekarza i matką trojga dzieci, z których dwoje jest już dorosłych (choć jeszcze niesamodzielnych finansowo), trzecie dorastające. Praktyka męża może nie daje jakichś oszałamiających dochodów, ale wystarcza na zabezpieczenie potrzeb rodziny, a także i na to, by bohaterka, jak wiele innych amerykańskich żon, nie musiała pracować zawodowo. Owszem, pomaga Samowi utrzymać w porządku dokumentację pacjentów, ale poza tym zajmuje się tylko domem. Już nie musi czytać dzieciom bajek przed snem, wozić do szkoły, sprawdzać, czy odrobiły lekcje i umyły szyje, zdawałoby się więc, że powinna czuć się wypoczęta, mniej zestresowana, mogąc poświęcić czas na własne przyjemności. A jednak widocznie jest jakaś luka w tym idealnym obrazie, bo kiedy Delia podczas zakupów poznaje przystojnego, uwodzicielskiego, o dziesięć lat młodszego Adriana, budzi się w niej od dawna uśpione uczucie: jak to miło być kobietą! Nie: żoną, matką, siostrą – która już nikogo nie dziwi, nie zaskakuje, której się nie raczy komplementami ani czułymi słówkami, która zaopatruje spiżarkę, czeka z obiadem, pilnuje robotników robiących remont, dba o to, by małżonek miał zawsze świeżą koszulę i wyprasowany kitel, a kot pełną miskę – która po prostu jest stałym elementem rodzinnego dobrostanu, tak jak kominek i rabatka pod oknem – tylko kobietą, zwracającą uwagę, budzącą pożądanie.

Ale to nie Adrian sprawi, że pewnego dnia podczas uświęconych rodzinną tradycją wakacji nad morzem Delia weźmie torbę i ruszy przed siebie, ot, tak, bez przygotowania, bez planu i bez celu, by w nieznanym dotąd miasteczku rozpocząć nowe życie. To jakaś wewnętrzna siła, tkwiąca – być może – w każdym człowieku, choć nie u każdego dochodząca do głosu, która nakazuje sprawdzać się w jakichś niezwykłych, niecodziennych sytuacjach. Bohaterka nagle musi nauczyć się egzystować w warunkach nieporównanie skromniejszych, niż dotychczas (jakież to wychowawcze dla wszystkich, którzy przyzwyczaili się obrastać w rzeczy!), a co więcej – mając mnóstwo wolnego czasu; przeznacza go na lekturę, na poznawanie ludzi ze środowisk, z jakimi się nigdy wcześniej nie stykała, wreszcie na refleksję. Czy „panna Grinstead”, jak z początku nazywają ją w miasteczku, sekretarka miejscowego adwokata, zapamiętała bywalczyni lokalnej biblioteki, prowadząca niezwykle uporządkowany tryb życia, to ta sama osoba, która jeszcze niedawno od rana do wieczora krzątała się po domu i biegała po sklepach, starając się zadowolić pięcioro domowników (nie licząc gości, a tych mało kiedy nie było, bo jeśli nawet nie przychodził nikt z oficjalną wizytą i nie zjeżdżała na kilkudniowy pobyt druga siostra z dziećmi, przesiadywał przynajmniej u Grinsteadów odwieczny chłopak Susie i wpadała dziewczyna Ramseya)? Co jej daje owo doświadczenie? Czy to tylko chwilowa odskocznia, czy decyzja na całe życie? A jeśli postanowi wrócić, jak zostanie przyjęta w domu?

W klasycznym „babskim czytadle” historia Delii miałaby jedno z dwóch alternatywnych zakończeń: a) nielojalną żonę i matkę spotyka jedno niepowodzenie za drugim, więc wraca skruszona na łono rodziny, wyznaje, że zrozumiała swój błąd i otrzymuje szczodre przebaczenie z nadzieją na dalsze długie i szczęśliwe życie; b) odważna kobieta, która postanowiła wyegzekwować od życia prawo do samorealizacji i osobistego szczęścia, zostaje przez los wynagrodzona szansą na karierę (mogłaby to być własna firma, na przykład zajmująca się organizacją przyjęć weselnych bądź dekoracją wnętrz), po czym spotyka zamożnego, przystojnego, wolnego od zobowiązań, a przy tym czułego i opiekuńczego mężczyznę w stosownym wieku, z którym przeżywa szaloną miłość i wkracza na nową, jeszcze bardziej obiecującą drogę życia, pozostając w poprawnych stosunkach z porzuconą rodziną. Ale Tyler nie poszła na łatwiznę i nie wybrała żadnego z tych scenariuszy. Bo w życiu najczęściej nie jest ani całkiem czarno, ani całkiem biało, raczej w paski, kropki, cętki albo w różnych odcieniach szarości. Więc ostateczna decyzja Delii niewiele ma wspólnego z tym, jak jej się układa na nowym miejscu, ani z tym, jak na jej odejście zareagowali bliscy – co może być trudne do zrozumienia dla przynajmniej części czytelników, lecz jest jej własnym wyborem.

To nie ma być instruktaż dla kobiet, które się czują znudzone i zmęczone wypełnianiem prozaicznych obowiązków, rozczarowane niedocenianiem ich banalnej, lecz żmudnej pracy domowej przez najbliższych – ani też moralitet głoszący chwałę integralności rodziny i ganiący tych, którzy (a zwłaszcza: które) ośmielą się przeciw niej wykroczyć, choćby czasowo. To po prostu opowieść o czymś, co mogło i może się zdarzyć. O tym, że czasem działamy wbrew rozsądkowi, niezrozumiale nawet dla samych siebie (nie tylko Delii to zresztą dotyczy. Czyż nie bardziej nawet szalona jest decyzja Nata, który na ładnych parę lat przed osiągnięciem postulowanego w Europie wieku emerytalnego zamieszkuje w domu spokojnej starości, po czym szokuje córki ożenkiem z młodszą o połowę rozwódką i, co gorsza, spłodzeniem potomka?). O tym, że czasem za łatwo nam przychodzi ocenianie ludzi i wnikanie w ich motywacje. Natomiast za trudno – zastanowienie się nad tym, jacy my sami jesteśmy, czego chcemy od świata i od innych.

A opowiadać Tyler potrafi, ładnie, plastycznie, przekonująco. Bez względu na to, czy tym, co akurat chce nam ukazać, jest atmosfera danego miejsca, czy zachowanie ludzi w określonych sytuacjach. Bez turpistycznego „uokropniania” i bez lukru. Można tę prozę polubić.


---
* Piosenka "Remedium", słowa Magdy Czapińskiej, muzyka Seweryna Krajewskiego, cytuję z pamięci.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 426
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: