Dodany: 06.01.2016 17:31|Autor: Marioosh

Brutalne, choć mało wiarygodne żniwo


Bezimienny detektyw z agencji w San Francisco przybywa do Personville, by zrobić tam porządek. Elihu Willsson, lokalny potentat finansowy, właściciel banku, kopalni i kilku gazet, sprowadził do miasta gangsterów, by pomogli mu ujarzmić związki zawodowe wywołujące strajki w jego zakładach, jednak po wygranej walce nie potrafił nad nimi zapanować. Detektyw postanawia skłócić ze sobą szefów poszczególnych gangów i w tym celu rozpuszcza fałszywe informacje. Trup ściele się gęsto, ale to nie zmniejsza przemocy i nawet konferencja pokojowa nie przynosi rezultatu – wszyscy dochodzą do przekonania, że wojna się skończy dopiero wtedy, gdy trup zacznie padać jeszcze gęściej i wszyscy nawzajem się powybijają.

„Krwawe żniwo”, mimo że ma już prawie 90 lat, do dzisiejszego dnia robi wrażenie swoją brutalnością i ostrością; uznawane jest za pierwszy czarny kryminał w historii. To twarda, męska historia, pojawia się tu tylko jedna kobieta, zresztą typowa femme fatale – zimna, cyniczna i łasa na dolary. Dialogi są cięte („Potrzebuję człowieka, który oczyści ten chlew, wykurzy szczury duże i małe. To zadanie dla mężczyzny. Jesteś mężczyzną?[1]), mocne („Przestań mi krwawić na dywan”[2]), miejscami dowcipne („– Jesteś żonaty? – Nie zaczynaj. – Czyli że jesteś?[3]) – ale, szczerze mówiąc, poza brutalnością, męskością i świetnymi dialogami nie ma nic więcej. Przede wszystkim fabuła jest mało wiarygodna i mało prawdopodobna – raczej trudno uwierzyć, że jeden człowiek robi wielką zadymę w mieście wielkości Świnoujścia, Malborka czy Sopotu. Postacie scharakteryzowane zostały dość skromnie – może to i dobrze w przypadku głównego bohatera, o którym nie wiemy naprawdę nic, nawet jak się nazywa, ale o pozostałych dostajemy równie mało informacji, niektórzy wspomniani są tylko z nazwiska. Wszystko jednak staje się jasne, gdy dowiadujemy się, jak ta książka powstała – od listopada 1927 do lutego 1928 roku była drukowana w „Black Mask”, klasycznym już dziś piśmie z literaturą „pulp fiction”, w którym zresztą kilka lat później debiutował Raymond Chandler; Hammett nie miał więc przypuszczalnie wielkich możliwości, żeby rozwijać akcję albo budować skomplikowane portrety bohaterów, bo też i czytelnicy raczej nie tego chcieli, czekali na krew i nieskomplikowaną sensację. Nie bez powodu mówi się, że co prawda Hammett czarny kryminał stworzył, ale to Chandler doprowadził go do perfekcji, a MacDonald dodał mu psychologicznej głębi – tu faktycznie widać, że wszystko jest właśnie nowe i jeszcze surowe.

Nie umniejsza to jednak faktu, że ta powieść to niemal gotowy film – i już w 1930 roku została zekranizowana, a po latach zainspirowała Sergia Leone, Akirę Kurosawę i Waltera Hilla. Można więc po nią sięgnąć choćby po to, żeby przekonać się, od czego zaczęła się fala czarnego kryminału, choć szczerze mówiąc, uważam, że jest to bardziej książka gangsterska – a za pierwszą pozycję wspomnianego nurtu uznałbym „Sokoła maltańskiego”, ale to tylko moja opinia.


---
[1] Dashiell Hammett, „Krwawe żniwo”, przeł. Paweł Lipszyc, wyd. Świat Książki 2007, str. 45.
[2] Tamże, str. 102.
[3] Tamże, str. 143.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 381
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: