Dodany: 06.01.2010 18:50|Autor: jolietjakeblues

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Mistycy i narkomani
Tarzan (właśc. Michalewski Wojciech)

1 osoba poleca ten tekst.

Epilog do hippisowskiej poezji


Nie lubię słowa „kultowy”. Zewsząd je słyszę. Kultowe są już seriale sprzed paru lat. Kultowe zabawki ubiegłorocznego sezonu. Kultowe gry komputerowe. Przestało być kultowym coś, co wzbudza emocje, jest już ukryte, okryte kurzem, co przypomina dawne lata, wzrusza, wyciska łzy z oczu? O czym mówimy, co wspominamy z jakąś celebrą, co już nie jest w tych okrutnych czasach komercji powszechne? Bo przecież kultowe jest dzieło, które, jak mówi słownik, jest bardzo ważne dla jakiegoś pokolenia, gdyż wyraża jego doświadczenia i postawy. Na przykład książka…

Tak, ta książka jest kultowa. Bo wielu uważa za kultową postać Wojciecha „Tarzana” Michalewskiego. Bo wielu uważa polski ruch hippisowski za kultowy. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku wielu z mojego pokolenia miało „ciąg” na wszystko, co związane jest z hippisami. Gdzieś tam wśród wszelkiego rodzaju kontestacji rastafariańskiej, punkowej, skinowskiej i przeróżnej maści krzyżówek tychże - niektórzy odnajdowali swoje miejsce nie w ruchu hippisowskim, którego naprawdę już nie było, ale w pewnych symbolach duchowych i materialnych. „Fuck hate”, „Are people are one”, „Make love not war” – to wypisywało się na ścianach, w zeszytach z wierszami, w listach do przyjaciół, na T-shirtach, przyozdabiając owe „sentencje” pacyfką, którą niektórzy rozbudowywali po chrześcijańsku poziomą kreską. Szklane koraliki na przegubie dłoni, długie włosy, kolczyki w uszach, trampki lub zamszowe buty… W natłoku tych symboli, w większości przyniesionych z Zachodu (boję się wymieniać tytuły filmów, płyt bluesowo-rockowych i książek - od Ginsberga, Burroughsa, Kesseya, Huxleya, Kerouaca po Hellera i Whartona), pojawiały się polskie rodzynki. Dla mnie najważniejsze, a może i jedyne, były trzy: „Życie w drodze: Antologia poezji hippisów” wydana w 1986 roku, fragmenty, strzępy osławionej „Wyspy” i, wydani sześć lat po „Antologii”, „Mistycy i narkomani”.

Powieść, jak sam o tej książce mówi autor, nie jest ani wielką literaturą, ani nie jest starannie wydana. Jednak czasami, jak właśnie z kultowymi dziełami się zdarza, to absolutnie nie jest ważne. A może właśnie takie ubytki przydają cech kultowości książce chociażby. Chciałbym, żeby tak było w tym przypadku. Gorąco wierzę, że tak jest. I nie chodzi tu o „Tarzana”, hippisów, książkę. Chodzi tylko i wyłącznie o mnie samego. O moją pamięć o kilku słonecznych dniach pewnego lata, o kilku koncertach w osławionej przez hippisowskie zloty Brodnicy, o Dżemie w Katowicach… Takie tam popłuczyny po dekadzie lat 80. Bo lata 70. ocalały tylko dzięki Annie „Mamie” Radeckiej…

Nie wiem, czy warto pisać cokolwiek o „Mistykach i narkomanach”. Wydaje mi się, że wszystko, co napiszę, będzie głupie lub po prostu śmieszne. Nie wiem, czy warto. Wszystko o książce, wiele o polskiej kontestacji napisał Marek Sokołowski w posłowiu[1]. Ale, ale. Nie mogę też udawać, że książka nie dała mi nic poza wzruszeniem, poza wspomnieniami o kilku zielonych latach. Bo to wszystko czasami bardzo boli. Przeczytałem książkę trzeci czy czwarty raz. Zabolało znowu. To fragmentami i mój prywatny film. Nie tylko w promieniach brodnickiego słońca. Michalewski boleśnie przypomina mój ciemny pokój, gdzie „ciąłem się żyletką po rękach”[2], które już na zawsze będą wyglądać jak „kalendarz Robinsona”[3], jak napisała w jednym z wierszy zawartych w „Antologii” wspominana przez „Tarzana” Katarzyna Anna Dziki. Albo że „skombinowałem opakowanie relanium i wróciwszy do domu zżarłem w całości”[4]. Wstyd. Teraz to tylko bolesny wstyd. Czy tak wstydził się Michalewski dopisując ostatnie zdanie swojej powieści? Nie dla porównania z własnymi szczeniackimi doświadczeniami chciałbym, żeby tak było.

„Mistycy i narkomani” mogli stać się biblią polskich hippisów, gdyby książka została wydana dziesięć lat wcześniej. Jest lustrem, w którym odbija się kontestacja lat przede wszystkim 80. W latach 90. powieść stała się nie tylko testamentem jej autora, ale i pomnikiem wielu wymienionych w niej postaci. Począwszy od legendarnego księdza hippisów Andrzeja Szpaka, po poetów-hippisów znanych z „Antologii”, a także już dziewięć lat wcześniej upamiętnionej w wierszu przez „Tarzana” jego żony Marii: „dzikiego zwierza wzięłaś pod swój dach/ pomału pomału wygłaskujesz/ z niego strach/ a potem kiedy zasypiamy ty wtulasz/ twarz w wilcze kudły/ i jesteście bardzo bardzo bezpieczni”[5], w końcu tych, o których mówiono już tylko po ich śmierci…

W tym lustrze-testamencie-pomniku widzimy, jak naprawdę wyglądało hippisowanie po polsku. Co znaczyło nosić długie włosy, być bez pracy w PRL-u w latach 70-80. Co znaczyło wyłonić się takim właśnie z bramy przed gitowcami, milicjantami, zadowolonymi z siebie członkami zdrowego socjalistycznego społeczeństwa. Wojciech Michalewski pisze w pierwszej osobie, ale nazywa narratora Waldkiem Majewskim „Szamanem”. Jednak wiemy, przede wszystkim z „Posłowia”, że większość opisywanych zdarzeń to wątki autobiograficzne bądź historie znane autorowi z pierwszej ręki, od ich uczestników. Historia „Szamana” to ewolucja polskiego hippisa od kilkunastoletniego gita po trzydziestokilkuletniego mężczyznę, który nie zamierza zgolić brody ani ściąć włosów, zostając swoistym Robinsonem, „starym człowiekiem Ruchu”, na wyspie wolnej już Polski. Na niespełna 200 stronach Michalewski zasmuca, przeraża i wzbudza podziw swoją odwagą i wytrwałością. Opisuje bez wybielania siebie, przyjaciół, Ruchu, Polski czasy, w których przyszło mu kontestować. Nie można nie podziwiać, nie szanować „Szamana” za jego wyjętą wprost z „Waldenu” Henry’ego Thoreau teorię (i praktykę!) walki z konformizmem i obyczajowością mieszczańską, która przekładała się po polsku na wędrówki najpierw po jurajskich górkach wokół Krakowa, a potem samotne koczowanie w zgliszczach łemkowskiej chałupy w bieszczadzkich lasach. Nie można nie oburzać się na społeczeństwo, które w szpitalach psychiatrycznych z psychotropami i posterunkach milicji z pałowaniem, biciem, wyszydzaniem, maltretowaniem widziało jedyne lekarstwo na niedostosowaną do rzeczywistości PRL-u młodzież. Przerażenie wzbudzają fragmenty, w których Michalewski podaje przykłady gwałtów, napadów, psychicznego znęcania się. Momentami popadamy razem z autorem w szaleństwo. Nie wiadomo, czy spowodowane głodem, samotnością, strachem, niesprecyzowaną tęsknotą, alkoholizmem, prochami, schizofrenią… Może wszystkim naraz? Wizje psychodeliczne, rozprawy filozoficzno-religijne na poły z Burroughsa, na poły z wydawnictw o religiach Wschodu, a po części bełkot o czarnej magii. Niby nic nowego. O takich zainteresowaniach hippisów pisała Anna Radecka we wstępie do „Antologii”. Każdy, kto zetknął się teoretycznie z amerykańską kontestacją beatnikowsko-hippisowską zna ten filozoficzno-religijny konglomerat, który przyjmował wszystko, co było poza oficjalną mieszczańską wizją społeczeństwa. Michalewski wrzuca „Szamana” to w objęcia ramion tychże wizji, to w opary alkoholu, psychotropów, opiatów, gandzi, w końcu daje spróbować kompotu. Po drodze („życie w drodze” wszakże!) „Szaman” doświadczany jest wszystkim. Od wszy i pluskiew, przez wielotysięczne hippisowskie zloty w Częstochowie, przez śmierć wielu przyjaciół, po purytańską indoktrynację. W końcu zatacza swoiste koło i wraca do początków, czyli do kobiety. Jego historia, historia pijanego i zaćpanego polskiego Joszuy, chodzącego boso po śniegu, która zaczęła się od namaszczenia przez Joannę, kończy się społeczną pracą w Monarze, u boku Marii, żony i matki jego syna – Tłuścioszka.

„Tarzan” obala wiele mitów. Mówi o tym wprost, ale także przez opisywane zdarzenia. Pokazuje niejednorodność hippisowskiego ruchu, co przecież sugeruje już tytuł powieści. Jednakże do tych „mistyków i narkomanów” należy dorzucić wszelkiej maści schizofreników, alkoholików, który nazywa pseudonimami, prawdziwymi lub nie. Kilka postaci odnajdujemy wśród autorów wierszy z „Antologii”: „Apacza”, „Pedra”. Po cytowanym w książce „songu” uważny czytelnik pozna jego autorkę. Michalewski pisze o powstaniu „Antologii” i wspomina jej twórczynię – Annę Radecką. Pisze o swoim przyjacielu „Krasnoludku”. Pewnie nigdy się nie dowiem, czy to realna, czy fikcyjna postać. Ten pseudonim, utożsamiany z legendarnym polskim hippisem, był żywy jeszcze w początkach lat 90. Pisze także o początkach hippisowskich, jakbyśmy to teraz powiedzieli – alternatywnych czy niszowych wydawnictw, chyba pierwszym w Polsce hippisowskim piśmie „Kudły”. Cała historia!

Męczy mnie myśl, żeby znowu przywołać „Antologię”. Żeby porównać ten zbiór wierszy z „Mistykami i narkomanami”. Żeby postawić je obok siebie. Żeby ze smutkiem zauważyć, że są to jedyne oficjalne literackie pamiątki po polskich hippisach.



___
[1] Marek Sokołowski, „Posłowie: Pacyfizm, kontestacja, hipisi”, w: [Tarzan (właśc. Michalewski Wojciech), „Mistycy i narkomani”, wyd. Ethos, 1992, s. 190.
[2] Tamże, s. 139.
[3] Katarzyna Anna Dziki, w: „Życie w drodze: Antologia poezji hippisów”.
[4] Tarzan (właśc. Michalewski Wojciech), „Mistycy i narkomani”, wyd. Ethos, 1992, s. 139.
[5] Tarzan (właśc. Michalewski Wojciech), w: „Życie w drodze: Antologia poezji hippisów”.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3681
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Klosterkeller 27.05.2015 16:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie lubię słowa „kultowy”... | jolietjakeblues
Książka naprawdę niezła, ale twoja recenzja lepsza. :-)
Użytkownik: jolietjakeblues 07.06.2015 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka naprawdę niezła, ... | Klosterkeller
Dziękuję. Wyszła mi chyba dlatego, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: