Ponieważ moi znajomi wiedzą, że gotowanie sprawia mi przyjemność i idzie całkiem nieźle, co jakiś czas postanawiają mi sprezentować książkę kucharską. Ktoś wybrał właśnie tę taktykę w kwestii prezentów gwiazdkowych i tak dostałam trzecią w tym roku (m.in.
Jadłonomia: Kuchnia roślinna - 100 przepisów nie tylko dla wegan (
Dymek Marta)
na imieniny, super – polecam) tego typu pozycję.
Trudno mi pisać o literackim aspekcie książki, bo mnie Kuroniowie kojarzą się raczej pozytywnie z pragmatyzmem i to jest z pewnością cecha, którą można przypisać „Sprytnej kuchni”. Zauważyłam też, że autor trzyma się języka polskiego, nie używając (na szczęście) zagranicznych słów tam, gdzie nie ma takiej potrzeby. Ogólnie – wszystko i na temat, ale czy potrzebne? W pierwszym rozdziale znajdziemy bardzo przejrzyście wypunktowane założenia książki: 1. planowanie zakupów, 2. odpowiednie kupowanie i przechowywanie, 3. dobieranie jadłospisu, 4. oszczędność produktów i czasu. I świetnie. Tylko później z wykonaniem gorzej. Jeśli chodzi o część zawierającą „porady”, nie nauczyłam się absolutnie niczego nowego, a usiadłam z karteczkami „post-it” w pogotowiu. Zaznaczyłam sobie tylko tabelkę z dopuszczalnym czasem przechowywania produktów w zamrażarce. Biorąc pod uwagę zaobserwowane zwyczaje moich byłych współlokatorów, informacja o tym, co nie powinno być w lodówce, również może się komuś przydać.
W tym momencie lektury zrodziły się we mnie podejrzenia co do adresata książki – określiłabym go jako osobę mniej więcej w moim wieku (29 l.), która już się usamodzielniła bądź założyła własną rodzinę, ale której rodzina nie przekazała tradycji kulinarnych. Podane tu rady (podobne produkty sortuj według daty ważności, rób listę zakupów podzieloną na kategorie, mrożonki kupuj pod koniec pobytu w sklepie, nie przechowuj trutki ani chemikaliów wraz z jedzeniem itd.) nie wymagają żadnej wiedzy, a jedynie odrobiny zdrowego rozsądku. I niczym refren podkreślana jest oszczędność, przemyślane wykorzystywanie składników, ekonomia kuchenna. To z kolei przypomniało mi o książkach typu „dobra gospodyni” jeszcze z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, które też mamy w domu, ale oczywiście bez tych „irytujących” dodatkowych porad.
Podobieństw z wyżej wymienionymi pozycjami zaobserwowałam więcej, kiedy doszłam do potraw. Te akurat uważam za atut „Sprytnej kuchni”. Nie mam cierpliwości do przepisów wymagających piętnastu składników i na szczęście takie nie rzucają się tu w oczy. Większość wygląda naprawdę prosto, potrzebne produkty zaś będzie się raczej miało w domu. Proponowane potrawy nie są jednak w żaden sposób nowatorskie, może tylko odrobinę odświeżone. Trudno powiedzieć, czy to atut, czy wada. Szkoda, że nie ma nic o przetworach, oprócz drobnej wzmianki o przechowywaniu pomidorów.
Zdjęcia są przyzwoite i liczne. Zbyt liczne. Na 199 stron (według moich obliczeń) – 71 to same zdjęcia, bez tekstu. Tych na pół strony nie liczyłam. I wszystko byłoby fajnie, gdyby chodziło o same potrawy. Z tej liczby jednak 37 stron zajmują zdjęcia autora i jego małżonki oraz mniej lub bardziej przypadkowe kulinaria. Pozostałe 34 strony to prezentacje przepisów.
Dla mnie „Sprytna kuchnia” jest po prostu odświeżoną wersją książek typu „polskie gotowanie” czy „dobra gospodyni”. I jak pisze sam Kuroń: „Gdybyśmy pochwalili się naszym babciom, że gotując, korzystamy z warzyw, na które jest sezon, pewnie pokiwałyby głowami i tyle... Żadnej euforii, bo i dlaczego? One gotowały tak zawsze”*. Gdybym ja się pochwaliła moim babkom zawartością tej książki...
---
* Jan Kuroń, „Sprytna kuchnia, czyli kulinarna ekonomia”, wyd. Edipresse Książki, 2015, str. 58.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.