Dodany: 23.11.2015 06:22|Autor: yyc_wanda

Czytatnik: Przeczytane... oglądane...

2 osoby polecają ten tekst.

Opowieść o wielorybie, który pokochał ludzi


The Lost Whale: The True Story of an Orca Named Luna – Michael Parfit and Suzanne Chisholm (CAN-BC-2013); ocena: 6

Historię samotnej orki Luny, która próbowała zaadoptować mieszkańców Nootka Island jako swoją rodzinę, znałam już z wersji filmowej „The Whale”. Był to przepiękny film dokumentalny, który poruszył mnie do żywego i zapadł głęboko w pamięć. Na książkę „The Lost Whale” – o której istnieniu nawet nie wiedziałam – natknęłam się przypadkowo, szperając w bibliotece w sekcji zwierzęcej. Oczywiście musiałam ją przeczytać.

Luna urodził się w 1999 i przynależał do grupy wielorybów zwanej L Pod (część większej grupy, tzw. Southern Residents), która spędzała 6 miesięcy w okolicach południowej części Vancouver Island i znikała w niewiadomym kierunku na okres zimowy. Kiedy wiosną 2000 roku L Pod powrócił ze swoich zimowych wojaży, Luna był wśród nich. Naukowcy zauważyli, że jak na jednoroczne baby, Luna zachowywał się wyjątkowo niezależnie, pływając tu i tam, w towarzystwie różnych osobników ze swojej grupy, a nie trzymając się wyłącznie boku swojej matki, co jest zwyczajem małych orek.

Kiedy wiosną 2001 roku L Pod znów powrócił na swoje letnie tereny, brakowało wśród nich kilku orek, między innymi Luny. Nikt nie dawał mu szans na przeżycie, zwłaszcza że jego matka powróciła razem z grupą. Jakież było więc zdziwienie, gdy w lipcu 2001 roku Luna pojawił się w Nootka Sound, daleko od swoich rodzinnych stron. Luna zachowywał się wyjątkowo przyjaźnie, podpływając do każdej łodzi i szukając kontaktu z ludźmi. Bardzo szybko mieszkańcy Nootka Island zaadoptowali go jako swojego, oceanicznego „peta”.

W tym samym czasie zmarł ukochany wódz grupy First Nation Mowachaht/Muchalaht, człowiek ogólnie szanowany, z którego zdaniem i opinią wszyscy członkowie grupy się liczyli. Zanim jednak zmarł, powiedział w prywatnej rozmowie, że powróci jako „kakawi” (wieloryb). Odłączenie się Luny od L Pod i pojawienie się w Nootka Sound w tym samym czasie, gdy zmarł Ambrose Maquinna, upewniło Indian, że w tym małym, przyjaznym wielorybie zamieszkał duch ich wodza.

Wiadomość o wielorybie, który naprasza się o ludzką uwagę, nadstawia się by go głaskać i klepać, a nawet otwiera pysk, by go drapać po języku, rozeszła się lotem błyskawicy i ludzie przyjeżdżali z dalekich stron, by zobaczyć to nadzwyczajne zjawisko. Sytuacja robiła się niebezpieczna dla obu stron. Któregoś dnia Luna został zraniony śrubą napędową. Kiedy indziej znów cztery osoby spędziły noc na łodzi, popychane przez Lunę w różnych kierunkach, nie mogąc się dostać do doku. Luna był szczególnym zagrożeniem dla kajakarzy, ponieważ zderzenie z wielorybem i kąpiel w Pacyfiku mogła mieć tragiczne skutki spowodowane hipotermią.

Zasady związane z obserwacją wielorybów były wszystkim znane i przestrzegane: zatrzymać łódź w odległości co najmniej 100 metrów. Tylko co robić, gdy po zatrzymaniu, podpływa do ciebie mała orka, ociera się o łódź i robi wszystko by zwrócić na siebie uwagę? The Canadian Department of Fisheries and Oceans (DFO) wydał zakaz kontaktu z Luną. Nie wolno go było dotykać, nie wolno go było przywoływać. Karą za złamanie tego zakazu była grzywna w wyskości $100.000 CAD. Kiedy ludzie zaczęli unikać go na oceanie, niezrażony tym mały wieloryb zaczął przypływać do doku, szukając tam z nimi kontaktu.

Wielu osobom los małej orki leżał na sercu. Jedną z nich był Ken Balcomb, naukowiec z Center for Whale Research. Znalalzł się również ofiarodawca, który podarował 72-feet jacht na potrzeby Centrum, sugerując jednocześnie, że jako pierwsze przedsięwzięcie widziałby chętnie uratowanie małego wieloryba. Właściciel jachtu zobowiązał się również finansować całą akcję, polegającą na popłynięciu jachtu i łodzi towarzyszącej, za którą podążałby mały wieloryb, na południe, w kierunku gdzie L Pod, czyli rodzina Luny, spędzała letnie miesiące. Była to również świetna okazja do studiowania dzikiej orki w jej naturalnym środowisku. Potrzebna była tylko zgoda DFO. Takiej zgody nie uzyskano. DFO stał na stanowisku, że kontakt z ludźmi jest dla Luny szkodliwy.

Były jeszcze inne pomysły na to jak połączyć Lunę z L Pod, w tym złapanie go, przewiezienie samochodem i wypuszczenie do Pacyfiku, w jego rodzinne okolice. Gdyby jednak rodzina go nie zaakcetowała, następnym krokiem było sprzedanie go do akwarium. Finanse na tę akcję miały pochodzić z datków osób prywatnych, a cała akcja w fazie końcowej otoczona była tajemnicą, łącznie z niedupuszczeniem reporterów, co wzbudziło wiele podejrzeń. Prawdopodobnie słusznych, bo okazało się później, że któryś z parków morskich ofiarował za Lunę 5 mil. dolarów. Akcja złapania Luny spaliła na panewce, ponieważ wieloryb nie był chętny do kooperacji, za co częściowo można było winić lub dziękować Indianom, którzy robili wszystko, by trzymać go z dala od zastawionej na niego pułapki.

Opowieść o Lunie nasunęła mi skojarzenie z powieścią Lema „Solaris” i innymi fantastycznymi rozważaniami na temat kantaktu z cywilizacją pozaziemską. I tak sobie myślę, jakie szanse mieliby ludzie na zrozumienie obcych istot z kosmosu, które najprawdopodobniej myślałyby i zachowywały się odmiennie od nas, kiedy nie mamy najmniejszego pojęcia co zrobić i jak się zachować w stosunku to odmiennych istot inteligentnych, z którymi dzielimy naszą planetę? Luna błagał na swój sposób i napraszał się, by go zaakceptować i przyjąć do społeczności. Nie jak zwierzę w Zoo wystawione na pokaz i nie jako więźnia morskiego akwarium. Luna był niezależny i świetnie dawał sobie radę z przeżyciem w warunkach w jakich się znalazł. Jedyne czego potrzebował do szczęścia i normalnego rozwoju, to były kontakty socjalne, które należało mu zapewnić w sposób mądry i odpowiedzialny. Było wiele dobrych chęci, wiele pomysłów, nie wszystkie jednakowo udane. Byli ludzie chętni poświęcić swój czas i inni gotowi wesprzeć projekt finansowo. To czego brakło, to zdecydowanych akcji ze strony organizacji rządowych odpowiedzialnych za Lunę. Akcji, które by zapewniły mu bezpieczeństwo i które by satysfakcjonowały społeczeństo, zaangażowane emocjonalnie w los wieloryba, który pokochał ludzi i przelewające chojne datki w celu zapewnienia mu jak najlepszych warunków przeżycia w tej wyjątkowej sytuacji.

Na nic się zdały dobre chęci. W marcu 2006 roku Luna zginął tragicznie podczas zabawy wokół holownika, uderzony śrubą okrętową. Jego śmierć była natychmiastowa. Pozostawił po sobie piękne wspomnienia i smutek, że tak to musiało się skończyć. I wiele pytań bez odpowiedzi, które jednak nie napawają optymizmem.

Wszystkim, którzy mają dostęp do filmu „Saving Luna” lub „The Whale”, polecam gorąco ich obejrzenie. Pozostałych zachęcam do wrzucenia w Google hasła „orca luna” i obejrzenia dostępnych na YouTube filmików. Niech to będzie nasz hołd złożony orce, która wybrała ludzi jako swoją rodzinę.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1207
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: