Dodany: 11.11.2015 14:01|Autor: zsiaduemleko

Książka: Czik
Herrndorf Wolfgang

1 osoba poleca ten tekst.

O tym, że Andre nie dał rady


Zdarzyło mi się kilka razy siedzieć w ostatniej ławce, która była niczym innym jak symbolem wygnania i wykluczenia z grupy. Oczywiście to nie reguła, ale jeśli banda okrutnych dzieci decydowała się już kogoś wyizolować ze swojego społeczeństwa, to ten ktoś pokornie siadał w ostatniej ławce i tam w samotności mógł delektować się swoim nieszczęściem. Ja najczęściej zajmowałem ją z własnej nieprzymuszonej woli, bo wtedy wydawało mi się, że jest to superfajne i luzackie. Natomiast w jednej z pierwszych klas miałem kolegę Rafała, który z racji swojego upośledzenia umysłowego i nieprzewidywalności w zachowaniu zawsze ostatnią ławkę miał na własność, a kiedy reszta uczniów (w tym niestety ja) trudziła się nad ćwiczeniami z matematyki czy środowiska, on – ten przeklęty szczęściarz! – dostawał do zabawy klocki Lego, kolorowanki i gry planszowe. Uważałem, że to strasznie niesprawiedliwe, żałowałem nawet, że nie jestem upośledzony i rozważałem, czy opłaci mi się upośledzonego udawać. Rafał najwyraźniej w układaniu klocków nie osiągał zadowalających rezultatów, bo jeszcze przed końcem roku został deportowany do szkoły specjalnej, gdzie w spokoju oraz daleko od nienawistnych spojrzeń mógł szlifować swoje umiejętności. "Czik" jest w dużej mierze opowieścią o takich chłopcach "z ostatniej ławki" – indywidualnościach z jakiegoś powodu wykluczonych ze zwartej grupy rówieśników; chłopców uznanych za nudziarzy, biedaków i ofermy w sporcie (w ostatniej kolejności wybieranych do drużyny na WF-ie, po czym stawianych w bramce, a następnie bezlitośnie obijanych piłką). Nie muszę tłumaczyć, bo każdy wie, w czym rzecz. Czyli tematyka trudnego dojrzewania, daleka od oryginalności, wałkowana tyle razy, że jest już wręcz przezroczysta jak zbyt cienkie ciasto na pizzę, ale bez zadzierania nosa jeszcze raz podjąłem wyzwanie, licząc jeśli nie na nowatorstwo, to chociaż na kilka zabawnych fragmentów.

Jest do bólu klasycznie: Maik Klingenberg to nie ten najgłupszy z klasy (prawdę mówiąc, jest całkiem bystry), bo tę niechlubną posadę przejął już jego kolega Olaf, ponoć głupi jak dwa buty (najwyraźniej głupota jednego buta była niewystarczająco wymowna). Maik, według rówieśników, grzeszy jednak czymś znacznie gorszym niż głupota: jest nudziarzem. I to stanowi główny powód, że nie zostaje zaproszony na huczne urodziny Tatjany, klasowej piękności, w której podkochują się wszyscy chłopcy. Maik oczywiście też, nie zważając nawet na to, że ona w ogóle go nie zauważa. Jest przecież tyle ciekawszych obiektów do zauważenia.

"Bo tak naprawdę w ogóle nie znam Tatjany. Wiem o niej to, co wiedzą wszyscy, którzy chodzą z nią do klasy. Wiem, jak wygląda, jak się nazywa i że jest dobra ze sportu i angielskiego. I tak dalej. To, że ma metr sześćdziesiąt pięć, wiem od dnia badań szkolnych. To, gdzie mieszka, wiem z książki telefonicznej, więcej w zasadzie nie wiem. I oczywiście mógłbym jeszcze dokładnie opisać jej wygląd i jej głos, i włosy, i wszystko. Ale wydaje mi się, że to zbędne. Bo każdy sobie może wyobrazić, jak wygląda: wygląda super. Głos też ma super. W ogóle cała jest super. Tak to sobie należy wyobrazić"*.

Tym samym łatwo sobie też wyobrazić, jak wielkim rozczarowaniem jest dla Maika brak zaproszenia na urodziny obiektu licznych (nie tylko jego) westchnień. A miał już nawet prezent, nad którego przygotowaniem spędził wiele wolnych popołudni. I kiedy rozgoryczony bohater z wolna wciska się w śpiwór depresji, z ratunkiem na scenę wkracza – czy raczej wjeżdża zdezelowaną ładą (tak, ładą) – Czik. Nieznacznie zalatujący alkoholem chłopak z ostatniej ławki, Rosjanin o niemieckich korzeniach (albo odwrotnie) i rysach twarzy wyraźnie azjatyckich (co sugerują płaskie szparki tam, gdzie powinny znajdować się oczy). Czik również nie został zaproszony na imprezę stulecia, ale nie wydaje się tym zbytnio przejęty; "pożycza" starą ładę i, po krótkich ustaleniach, razem z Maikiem rusza w drogę przez Niemcy. W kierunku Siedmiogrodu, który ponoć istnieje i znajduje się gdzieś na południu. Bo cel jest przecież nieistotny, a liczy się sama podróż.

Do klasycznych założeń powieści o dojrzewaniu dołącza więc równie klasyczna koncepcja powieści drogi. I nieistotne, że owa droga prowadzi donikąd i nie ma jasno sprecyzowanego celu, bo przecież nie można tak nazwać wspomnianego Siedmiogrodu (tu i tam znanego jako Transylwania). To ma swój głębszy sens, bowiem chłopcy zapewne życzyliby sobie, aby ta przygoda nie skończyła się nigdy, pytanie tylko, czy czytelnik podzieli ich stanowisko. Niewątpliwie jest zabawnie i komicznie na charakterystyczny, niby nieświadomy swojej ironii sposób, będący udziałem nastolatków dopiero poznających prawidła okrutnego świata poza ich kolorowym, przytulnym pokojem. To się zawsze sprawdza, a Maik jako narrator powieści wywiązuje się ze swojego zadania na medal: jego wypowiedzi pomimo pozornej prostoty mają ten pierwiastek mądrości życiowych sformułowanych tak, że nie trzeba nic dodawać. Całość trochę pachnie cudnymi "Przygodami Mikołajka", tylko w odmianie nieco starszej: nie brakuje rzeczy i wydarzeń "fantastycznych", "niesamowitych" oraz "strasznie fajnych". Myślę, że fani Mikołajka z miejsca obdarzą sympatią również Maika.

Lektura nie nastręcza większych trudności i przebiega tak, jak powinna: lekko, śmiesznie, przyjemnie. Największy zgrzyt stanowi zakończenie i nie wiem, czy w ogóle zasługuje ono na miano zakończenia, bo chyba nie spełnia podstawowych warunków tegoż. Nie wywiązuje się z zadania oraz nie pasuje do definicji – zostawia zbyt wiele otwartych wątków, nie zaspokaja ciekawości czytelnika, jest zmontowane na szybko, bez pomysłu i jakby na kolanie. Mógłbym podejrzewać, że autor zamierza napisać ciąg dalszy i rozwinąć nieco wachlarz postaci oraz rozbudować osobowość już poznanych (fantastyczna, lekko szurnięta Isa) – no, ogólnie kontynuować przyszłe losy Maika. Tymczasem okazuje się, że Herrndorf w 2013 roku wziął i umarł, więc nie znajduję już dla niego usprawiedliwienia w związku z rozczarowującym finiszem "Czika".

Poza tym to idealnie wakacyjna lektura, zatem wyobraźcie sobie, że jest czerwiec.


---
* Wolfgang Herrndorf, "Czik", przeł. Agnieszka Kowaluk, wyd. WAB, 2013, str. 21.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 519
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: