Dodany: 31.10.2015 17:38|Autor: Bloom

Książka: Dom letni z basenem
Koch Herman

2 osoby polecają ten tekst.

Znudzeni i zblazowani


Herman Koch, niderlandzki Houellebecq (albo, po prostu, Herman Koch), pozwala nam spoglądać na siebie samych jego oczyma. To on ukazuje wszelkie zboczenia tam, gdzie rządzi „normalność”. Nie grzmi, raczej prowokuje. Pod pozornym cynizmem „Domu letniego z basenem” kryje się głęboka troska o nas. W jego drugiej – po „Kolacji” – powieści opublikowanej w Polsce pierwsze skrzypce gra Marc Schlosser. Znajomość z pewnym bardzo znanym aktorem (oraz zaproszenie Marca wraz z rodziną do jego letniej rezydencji) prowadzi do wydarzeń tragicznych. Oraz do bolesnej sekcji zwłok. Naszego świata.

Główny bohater – lekarz pierwszego kontaktu, „lekarz wyższych sfer” – Marc Schlosser wykonuje swoją pracę rzetelnie. Poświęca każdemu pacjentowi dwadzieścia minut, wszystkim przedstawia dokładnie taką diagnozę, jaką chcą usłyszeć. Zjawiający się u niego nowobogaccy nie oczekują prawdziwej pomocy lekarskiej, ale cudotwórcy, który na wszystko znajdzie receptę, a na pewno – tabletki. Schlosser stoi najbliżej ciała ludzkiego, wydawałoby się zatem, że musi godzić profesjonalizm z empatią. Nic podobnego. W istocie to pozbawiony wrażliwości cynik. Bo ciało jest brzydkie; wydala; poci się; drży na zimnie; marszczy się pod wpływem wilgoci; blednie i czerwienieje. „Ludzkie ciała i w ubraniu są wystarczająco odpychające. Nie chcę ich oglądać, zwłaszcza tych części ciała, do których nigdy nie dociera światło słoneczne. Fałdów skóry, pomiędzy którymi zawsze jest zbyt ciepło, a bakterie mają pełne pole do popisu; grzybic i miejsc zapalnych między palcami u nóg i pod paznokciami; palców, które coś rozdrapują, palców, które trą aż do krwi…”[1]. Podobnie podwójny jest jego stosunek do własnej rodziny, do żony – jej obecność nie przeszkadza mu w planowaniu zdrad i wymyślaniu scenariuszy zdrady. Najprawdopodobniej Koch chciał pokazać zblazowanie i znudzenie świata nim samym. „Świat jest mną znużony, podobnie jak ja nim”[2], zacytuje Houellebecq na pierwszych kartach „Mapy i terytorium”. Istotnie, współczesny świat zaproponował aż tyle, że nie wiadomo, co wybrać, co jest dobre i właściwe dla człowieka. Zakwestionowaliśmy wszystko, nawet samych siebie – i teraz już tylko straszna nuda.

„Znudzeni i zblazowani” podważają także wszelkie towarzyskie konwenanse. Sztuka jest nieciekawa, ale przecież trzeba obejrzeć ją do końca. Wcale nie po to, by wyrobić sobie zdanie, tylko żeby inni nie gadali. Z filmu nic nie rozumiemy, ale jeśli dyskretnie przyśniemy, nikt nie zauważy, a my możemy pochwalić się znajomością „dzieła”. Przykłady można mnożyć, dochodząc do spraw kluczowych, dotyczących poprawności politycznej czy modelu życia. Koch wskazuje na kolejne dwa wrzody współczesności – formę i banał. Forma, w rozumieniu Gombrowicza, oznacza udawanie przed sobą i przed innymi. Gra, którą każdy człowiek toczy przede wszystkim z samym sobą, skacząc z jednej wysepki na drugą i nie mogąc przy tym odnaleźć siebie. W końcu staje się trywialny i płytki – a otaczająca go rzeczywistość tylko mu w tym pomaga, podsuwając kolejne możliwości. Chcesz być sławny, proszę bardzo, musisz tylko zrobić to i to. Chcesz gotować, proszę bardzo. Wszędzie gotowe produkty, przygotowane z chirurgiczną precyzją recepty na egzystencję. Masz depresję? Weź tabletki. Mało jesz? Idź i kup. Masz tysiące ubrań w szafie? Nie szkodzi, spraw sobie większą i leć po następne. Nadmiar wyprodukował formę (lub odwrotnie, szukanie źródła nie ma sensu) oraz kolejny składnik, banał. Człowiek zniknął z pola widzenia, przygnieciony możliwościami. Paradoks wyboru: zakup soku w sklepie. Skazani jesteśmy na poznawanie wszystkiego po łebkach, czytanie coraz to nowych książek (bo o starych po tygodniu nikt nie pamięta, a lektury dziadków czy pradziadków są epoką kamienia łupanego), oglądanie coraz większej liczby filmów. Nie ma czasu na refleksję, w końcu nie ma już czasu nawet na życie. Od razu zaznaczam – nie traktuję tej powieści jako źródła prawd objawionych. Trudno powiedzieć w tej materii coś nowego. Jednakże lekkość fabuły i fakt, że „dobrze się to czyta” pozwala autorowi na przeniesienie poważnych traktatów socjologicznych w formę wygodniejszą, z fabułą i dialogami.

Współczesny świat przyrównuje Koch do dzisiejszego awangardowego teatru – aby zaskakiwać, musi szokować coraz mocniej, oddziaływać na widza skrajnymi środkami. Kicz i przesada przenikają do kolejnych aspektów egzystencji, zatruwając sprawy fundamentalne, jak śmierć. „Podobnie jest z pogrzebami. Te też muszą być przede wszystkim przyjemne. Trzeba na nich móc śmiać się, pić i przeklinać. W innym wypadku to małomiasteczkowe. (…) Wydaje mi się, że radosne pogrzeby weszły w modę jakieś piętnaście lat temu. Różowe trumny, trumny z naturalnego drewna, z wymalowanymi na nich smokami i zębami rekina, trumny z Ikei, trumny plastikowe albo owinięte w worki na śmieci”[3]. Dziwny pęd do bycia dostrzeżonym, zapamiętanym, ale w oderwany od rzeczywistości sposób. Możliwe, że taka śmierć ma coś rekompensować – na przykład samo upokorzenie zgonu? Ciało wszak zaczyna gnić, śmierdzieć, trzeba więc je przyozdobić, w jakikolwiek sposób śmierć przegonić. Możliwe, że takie traktowanie zwłok ma oswoić zgon i przykryć pewien niepokój: czy ładne opakowanie kryje w sobie smaczny cukierek, czy może w cukierku żyje obrzydliwy robak?

Fabuła Kocha przypomina pełny (jednak bez znanego z filmu zakończenia) reality show z Trumanem Burbankiem – życie jest od początku do końca wyreżyserowane, ustawione, nieprawdziwe. Znany nam świat niderlandzki autor odbija w krzywym zwierciadle; w wyniku tej operacji wszyscy bohaterowie powieści coś udają, w coś grają. Przypomnę pierwszy przytoczony przykład – główny bohater odgrywa przed sobą i przed światem podwójną rolę: przykładnego ojca i męża oraz dandysa podrywającego coraz to nowe kobiety. A jego córka? Z pozoru poukładana, grzeczna, nieśmiało chwytająca za rękę swojego pierwszego chłopaka (może pierwszego, oprócz ojca). Pod grzeczną fasadą ukrywa się jednak kobieta, która zaczyna mieć swoje potrzeby i której ciekawość przerasta rozsądek. Ich nieprawdziwość podważa jednocześnie realność świata powieściowego oraz – naszego. Może właśnie w taki sposób odpowiada Koch na jedno z podstawowych pytań dotyczących faktycznego istnienia wszystkiego dookoła. Może to wszystko w istocie już umarło, a człowiek pluska się na powierzchni basenu przy letnim domu nie dostrzegając, że pod nogami nie ma już dna.


---
[1] Herman Koch, „Dom letni z basenem”, przeł. Iwona Mączka, wyd. Media Rodzina, 2015, s. 7.
[2] Karol Orleański, cyt. za: Michel Houellebecq, „Mapa i terytorium”, przeł. Beata Geppert, wyd. W.A.B, 2011, s. 5.
[3] Herman Koch, dz. cyt., s. 34-35.


[Tekst publikowałem wcześniej na swoim blogu i lubimyczytac.pl]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1102
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: