Dodany: 24.09.2015 17:43|Autor: Bohun

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Strategie życia czyli Jak zjeść ciastko i je mieć
Zanussi Krzysztof

2 osoby polecają ten tekst.

Ambiwalentna lektura


Przez sentyment do wczesnych filmów Krzysztofa Zanussiego kupiłem jego najnowszą pozycję – "Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć". Wymagało to, przyznaję, pewnej determinacji z mojej strony, książka ma bowiem fatalną okładkę (dwie połówki popiersia reżysera, a między nimi narysowane tytułowe ciasteczko czy może raczej sucharek), fatalny tytuł (pierwsza część pretensjonalna, druga – infantylna) i fatalne ilustracje (parę zdjęć rodzinnych: tata, mama, autor jako dziecko plus zdjęcia z planu zrobione podczas realizacji kolejnych filmów lub też zdjęcia reżysera z możnymi tego świata, tj. politykami i filmowymi celebrytami – Krzysztof Zanussi z prezydentem Meksyku, Krzysztof Zanussi z prezydentem Indii, Krzysztof Zanussi z prezydentem Francji, Krzysztof Zanussi z prezydentem Rosji, Krzysztof Zanussi z prezydentem Polski, Krzysztof Zanussi z Romanem Polańskim, Krzysztof Zanussi z Peterem Weirem, Krzysztof Zanussi z Andriejem Tarkowskim...). Jeżeli celem autora było odstraszenie czytelnika od sięgnięcia po jego książkę jako dzieło grafomańskie, infantylne, pretensjonalne i kabotyńskie, można podziwiać trafność doboru środków!

Zawartość okazała się jednak dużo ciekawsza od opakowania. "Strategie życia" są zbiorem gawęd o życiu, ilustrowanych fragmentami filmowych scenariuszy autora. Wiele trafnych (choć niekoniecznie głębokich) spostrzeżeń, dużo pytań i wątpliwości, mniej odpowiedzi własnych. Przy czym te ostatnie w niektórych wypadkach budzą nowe wątpliwości. Lekkość formy (Zanussi sam przyznaje, że ma świadomość, iż mógłby tę książkę napisać lepiej) i waga stawianych pytań (pytań – dodam – które dzisiaj rzadko się formułuje w przestrzeni publicznej) powodują, że czyta się szybko, a lektura momentami wciąga (zwłaszcza gdy idzie o pierwsze trzy rozdziały: o dzieciństwie i młodości, o miłości i rodzinie oraz o karierze i pieniądzach).

"Każdy krok podejmowany w młodości żłobi pewien ślad i ma trwałe znaczenie. Kiedy przyjdzie do dalszych wyborów, nabieramy pewnych przyzwyczajeń, uczymy się pewnych reakcji, coś zaczyna się składać na nasz styl. Ten styl może być od początku gorszy lub lepszy, czasem bardzo dobry, czasem zły"[1].

"Co jest tym celem? Odpowiem mętnie, jak mętne jest to pytanie. Celem jest uporządkowanie myśli, pewien ład, który nigdy nie będzie doskonały, ale jest zawsze lepszy od zupełnego nieładu (...). Człowiek, który żyje pogrążony w chaosie, człowiek pełen sprzecznych uczuć i myśli, jest zawsze nieszczęśliwy, co więcej, grozi mu często rozpad psychiczny i szaleństwo (...). Wierzę, że wysiłek włożony w nieustanne porządkowanie świata naszych myśli i uczuć (czyli, podniośle mówiąc, świata Ducha), jest wysiłkiem opłacalnym. Stanowi inwestycję w nasz rozwój wewnętrzny, stanowi krok na drodze do szczęścia"[2].

"Człowiek, który zna siebie, ma zawsze przewagę nad tym, który się sobie nie przyjrzał. Ale ktoś, kto przygląda się sobie biernie, opisując swoje cechy i przyjmując je jak wyrok losu, jest niemądry. Z każdym charakterem można coś zrobić, można go poprawić i można go popsuć (...). I dlatego można powiedzieć, że człowiek nieustannie albo rośnie, albo karleje"[3].

"Soros podzielił się myślą, że wierność w małżeństwie to wymóg odpowiedni do czasów, kiedy średnia życia nie przewyższała czterdziestki. Tak było w czasach starotestamentowych (...). Dziś życie trwa dłużej, dzieci dość wcześnie dojrzewają i trzeba wymyślić coś nowego, bo co robić z tą samą żoną całe życie? (...) Przyszedł mi do głowy taki przykład z modnej wtedy gry planszowej Monopoly. Powiedziałem, że żyjąc razem z jedną żoną zbieramy wspólnie punkty, każdy nowy związek to reset, cofnięcie do pola zero, wszystko trzeba zaczynać od nowa, a wiadomo, że tak daleko się nie zajdzie"[4].

"Wszelkie obserwacje psychologiczne wykazują, że optymalne szanse na harmonijny rozwój mają młodzi ludzie wychowani przez stabilne, kochające pary. Czy wybierając inny model, nie ryzykujemy powstania pokoleń neurotyków, którzy cofną ludzkość, zamiast ją dźwigać ku górze?"[5]

"Czy pomyśleliście o tym, ile jest w Was historii Waszych przodków? Tych, których znacie i tych, których nie znacie? (...) To jest w waszych genach. I póki żyje starsze pokolenie, możecie się dowiedzieć, co dostaliście w wyposażeniu. Możecie się starać to zmienić, ale najpierw warto wiedzieć, co się Wam dostało (...). Człowiek nie może uciec od tego, co odziedziczył. Nie jest to żaden fatalizm. Z tym, co nam przypadło możemy coś zrobić (...). Ale to nieprawda, że z moim życiem wszystko zaczęło się od nowa. Są za mną setki pokoleń, których ślad noszę w swoim organizmie, w swojej duszy i w sercu"[6].

"Pytam ludzi sukcesu, czy wierzą, że osiągnęli wszystko własną siłą, czy byli po prostu najlepsi i wygrali w uczciwej konkurencji (...), ile jest ich zasługi, a na ile pomogły im okoliczności, ślepy traf czy Łaska Opatrzności (...). Mam wrażenie, że im kto głębiej patrzy na świat i życie, tym więcej widzi w swoim sukcesie zagadki i tajemnicy (...). Wielu ludzi sukcesu przyznaje, że obok byli inni, równie zdolni i równie wytrwali i nie sposób dociec, dlaczego jednym się powiodło, a innym nie"[7].

"Dzieło sztuki ma wartość, jeśli spotkanie z nim czyni człowieka lepszym, bogatszym, mądrzejszym, lepiej pojmującym świat i siebie (...). Jeżeli po kontakcie z utworem (...) nie jesteśmy zmienieni, to znaczy utwór był jałowy i nie zostawił śladu, zadziałał jak guma do żucia – dał złudzenie, ale nie był pożywieniem"[8].

"Relatywiści źle cytują łacińskie porzekadło: de gustibus non est disputandum, czyli że o guście się nie dyskutuje. W rozumieniu ludzi, z którymi się nie zgadzam, to porzekadło oznacza, że nie ma co dyskutować, bo wszyscy mamy różne gusta i nikt nikogo nie przekona, a tymczasem myśl jest odwrotna (powtarzał ją wielokroć publicznie Franciszek Starowieyski). Gust się ma albo się go nie ma (...). A kto ma gust, ten nie może dyskutować o tym, czy Mozart lub Beethoven komponowali dobrze"[9].

"Żyjemy w przekonaniu, że wszystko, co się dzieje w materialnym świecie, jest wynikiem łańcucha przyczyn i skutków, a wobec tego jest konieczne, musi się zdarzyć i modlitwa nic nie pomoże. Czemu więc ludzie się modlą? Teologia podsuwa tutaj furtkę, którą jest rachunek prawdopodobieństwa. Zdarzenia mogą być bardziej lub mniej prawdopodobne. Zdarza się, że znajdujemy igłę w stogu siana, chociaż prawdopodobieństwo jest znikome. Teolog mówi: Bóg stworzył prawa przyrody i nie musi ich uchylać, wystarczy, że zarządzi to mniej prawdopodobne (...). Zdarzenia mniej prawdopodobne mają rację bytu. Gdy nastąpią, z punktu widzenia tego, kto się modli, to jest cud, modlitwa wysłuchana"[10].

"Słyszę czasem zdanie, że szczęściem w życiu człowieka jest suma przeżytych przyjemności. Jest to w miarę porządne sformułowanie o filozoficznym charakterze, choć, w mojej opinii, lekkomyślne i bałamutne"[11].

"Ktoś publicznie zapytał Tarkowskiego, co ma robić, żeby być szczęśliwym? (...) Andriej burczał: Po co on w ogóle o tym myśli? To nie jest ważne, czy on będzie szczęśliwy (...). To co ważne, to przecież wszyscy wiedzą: trzeba zrozumieć, po co zostaliśmy powołani z niebytu, zrozumieć swoje powołanie i wypełniać je, a po drodze raz będziemy szczęśliwi, a raz nie. To nie ma większego znaczenia"[12].

"Często ścinam się z moimi studentami, dla których spontan jest przeciwieństwem zakłamania, sztuczności, nieautentyczności, jednym słowem – absolutną cnotą. A ja przez przekorę mówię, że spontaniczność, czyli żywiołowość, ujawnia to, co w człowieku instynktowne, czyli zwierzęce. A czy nasze instynkty są dobre? Czy są wyrażeniem ducha, czy tylko chęci przeżycia? Przyglądam się niemowlętom i widzę, jak spontanicznie dbają o swój interes bez żadnych względów dla innych (...). Czy niemowlęta bywają chamowate? Odpowiadając na to pytanie, nie mam odwagi przytaknąć, ale skłaniam się do myśli, że tak. Każdy człowiek rodzi się zwierzęciem, przechodzi etap jaskiniowca i dochodzi (albo nie) do wyżyn człowieczeństwa, którego wyrazem jest kultura"[13].

"Kiedy staram się zawrzeć w jednym słowie, co stanowi sens życia, odpowiadam z przekonaniem: kultura. Nie ta arystokratyczna, która jest tylko cząstką kultury rozumianej jako miara rozwoju człowieka. Kultura postępowania, kultura uczuć, umiejętność życia pięknie, szlachetnie, bezinteresownie, kultura pracy i rozrywki, kultura myślenia i jedzenia, kultura duszy i ciała – wszystko, co nosi znamiona rozwoju, czyli wzrostu. Po przeciwnej stronie kultury jest barbarzyństwo, prymitywizm, chamstwo, zwierzęcość człowieka"[14].

Ten obszerny wybór najtrafniejszych (moim zdaniem) fragmentów daje dobry obraz tego, czym jest omawiana książka. Jej zaletę (dla mnie) stanowi wyraźny konserwatywny rys, który cechuje sposób myślenia autora.

Co zaskakuje? Niemal całkowity brak odwołań do chrześcijaństwa w tych wywodach (choć Zanussi jest jednoznacznie kojarzony z Kościołem). Widać tu wyraźne samoograniczenie, będące konsekwencją politycznej poprawności panującej na światowych salonach, których bywalcem był (jest?) nasz wybitny reżyser. A także dążenie do szukania argumentów "ateistycznych", odwołujących się do sfery genetyki czy matematyki (rachunek prawdopodobieństwa). Zapewne nie jest to przejaw odejścia od chrześcijańskiego światopoglądu, lecz zejście do poziomu ateistycznych adwersarzy, być może uległość wobec poprawności politycznej. Z drugiej strony trudno nie kryć zaskoczenia, kiedy czyta się o chamstwie niemowląt albo o tym, jak za pomocą kija autor oduczył swoje psy polowania na kury sąsiadów. Co to ma wspólnego z chrześcijańska postawą?

Brakuje mi także w poglądach naszego wybitnego reżysera docenienia znaczenia przestrzegania zasad moralnych. Mierzy on wartość człowieka poziomem jego kultury, ale zupełnie pomija pierwiastek moralny. Moim zdaniem zdolność do moralnego heroizmu jest ważniejsza. Każdy z nas może podać przykłady bohaterstwa ludzi prostych, a także moralnej nikczemności ludzi kulturalnych. Uważam, że arystokracja ducha przejawia się nie tyle w kulturze, ile właśnie na płaszczyźnie moralnej. Przykładowo – Zanussi wspomina o swoim filmie na temat Maksymiliana Kolbego, ale wyraźnie bez entuzjazmu i z dystansem do świętego. Gdy zaś omawia akt dobroczynności, to (powołując się na biskupa Chrapka) obawia się przede wszystkim przejawu pychy w takim postępowaniu. A czyż arystokratyzm ducha mierzony poziomem kultury, który autor wielokrotnie prezentuje w swojej książce, nie jest przejawem pychy? A pogardliwe słowa pod adresem "barbarzyńców", "chamów" i niemowląt – przejawem pogardy?

Nie zgadzam się także z zaproponowaną przez niego definicją dzieła sztuki, pomijającą znaczenie emocji, które prawdziwa sztuka powinna w nas wywoływać. Sztuka nie może być nudna. Musi poruszać, wywoływać głębokie emocje, tak jak wczesne filmy Krzysztofa Zanussiego (te z okresu PRL).

Stosunek autora "Strategii życia" do dzieci jest niezrozumiały. Kwestie macierzyństwa i powinności ojcowskich potraktował marginalnie. Dziecko, jako stworzenie prymitywne, pozbawione wyższej kultury, zajmuje niewiele miejsca w jego rozważaniach. Dużo mniej niż kariera i pieniądze, od których się werbalnie dystansuje.

Nie tyle zaskakujący, ile znaczący jest fakt, że w tej książce Zanussi odniósł się do wielu zarzutów, które publicznie mu stawiano (dotyczących np. współpracy z SB czy użycia niewłaściwych słów w obronie Romana Polańskiego przed zarzutem pedofilii), brak natomiast jakiegokolwiek bezpośredniego odniesienia do zarzutu najcięższego...

Jest więc w "Strategiach życia" wiele wartościowych (moim zdaniem) refleksji, ale jest także pewien drażniący defekt, który uniemożliwia pełną afirmację poglądów autora.

I jeszcze jedno. Sięgnąłem po poprzednią publikację Krzysztofa Zanussiego – "Pora umierać"[15]. W pewnej mierze te same zdjęcia i te same anegdoty. Z jego książkami jest więc tak samo, jak z jego filmami: wtórność i wypalenie, powtarzanie tych samych pomysłów. Szkoda, że autor tak bardzo obniżył sobie poprzeczkę i tak mało od siebie wymaga. Szkoda także, że tą wtórnością okazuje lekceważenie swoim dawnym wielbicielom, którzy kilkadziesiąt lat temu cenili jego twórczość.



---
[1] Krzysztof Zanussi, "Strategie życia, czyli jak zjeść ciasteczko i je mieć", Wydawnictwo Poznańskie, s. 17.
[2] Tamże, s. 21-22.
[3] Tamże, s. 89.
[4] Tamże, s. 131-132.
[5] Tamże, s. 143.
[6] Tamże, s. 156-157.
[7] Tamże, s. 178-179.
[8] Tamże, s. 179-180.
[9] Tamże, s. 180-181.
[10] Tamże, s. 196-197.
[11] Tamże, s. 25.
[12] Tamże, s. 351-352.
[13] Tamże, s. 62 i 64.
[14] Tamże, s. 348.
[15] Krzysztof Zanussi, "Pora umierać", wyd. Prószyński i S-ka, 1999.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3110
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: zielkowiak 27.09.2015 09:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Przez sentyment do wczesn... | Bohun
"Brakuje mi także w poglądach naszego wybitnego reżysera docenienia znaczenia przestrzegania zasad moralnych. Mierzy on wartość człowieka poziomem jego kultury, ale zupełnie pomija pierwiastek moralny. Moim zdaniem zdolność do moralnego heroizmu jest ważniejsza." O tak!. Kultura bez moralności od razu przypomina mi hitlerowców słuchających Wagnera i czytających Schillera, a potem zabijających niższą (mniej ukulturalnioną...) rasę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: