Dodany: 02.09.2015 14:32|Autor: Jose

Do Kościoła po wybojach


Nawrócony ateista to motyw wielokrotnie już przerabiany w chrześcijańskiej kulturze. "Któż jak nie bóg?" jest osobistą i pełną emocji historią Jennifer Fulwiler, która odnalazła Boga w swoim życiu. Czym różni się jej książka od innych tego typu publikacji?

Zaraz po tym, jak zdecydowałem się na przeczytanie tej pozycji, ogarnęły mnie wątpliwości. Przecież tu wszystko mogło nie wypalić! To znowu mogła być mdława opowiastka o tym, jak wojująca ateistka za sprawą cudownego zdarzenia wraca na łono Kościoła. Nie brakuje przecież filmów i książek o podobnej tematyce, które – choć przyjmowane ciepło wśród chrześcijan – u niewierzących powodują jedynie wzruszenie ramion. Amerykańska wizja Kościoła i prześcigających się w sprzedawaniu religii jak towaru pastorów jeszcze bardziej wzmogła mój strach przed tą lekturą. Czy kolejny raz dałem się nabrać na katolickie klisze? Już z samego tonu tego wstępu możecie wywnioskować, że "Któż jak nie Bóg?" to zupełnie inna bajka.

Owszem, Jennifer Fulwiler była ateistką. Może nie z gatunku tych walczących, zdejmujących krzyże w publicznych miejscach i naśmiewających się z dewotek, ale z silnym przekonaniem, że Bóg został wymyślony po to, aby ludzie mieli czym zapełnić pustkę. Swoje zrobiło wychowanie w niewierzącej rodzinie – nie miała szacunku do Pisma Świętego (robiła z niego wydzieranki) i ze zdziwieniem patrzyła na rówieśników chodzących na katechezy czy podejmujących temat Boga w dyskusjach. Nauka i religia jej zdaniem nie mogły iść w parze. Jennifer zaczęła karierę i niedługo potem poznała przyszłego męża, który – ku jej zaskoczeniu – przyznawał się do wiary w Boga. Czy to moment kulminacyjny? Nie. Joe był niepraktykujący, jednak samo to, że ktoś tak inteligentny nazwał jej ateistyczne poglądy nierozsądnymi, zasiało w niej ziarnko niepewności. Mimo sporadycznych rozmów o religii oraz braku jakiejkolwiek presji, owo ziarnko kiełkowało i spowodowało, że Jennifer tuż po urodzeniu dziecka zaczęła sprawdzać, o co tym wierzącym właściwie chodzi.

Zaczęło się od jednej przypadkowo nabytej książki. Były ateista (mówiłem, że temat jest popularny?) za pomocą, jak to nazywa, dziennikarskiego śledztwa udowadnia w niej, że Jezus istniał – to nie było dla Jennifer oczywiste – i wskazuje, dlaczego chrześcijaństwo ma sens. Autorka "Któż jak nie Bóg?" była wstrząśnięta. Zaczęła zadawać sobie coraz więcej pytań, w czym pomagało jej założenie własnego bloga, rozglądała się za kolejnymi publikacjami na temat wiary i próbowała rozwiewać swoje niezliczone wątpliwości. A to niebłahe sprawy: Kościół ma pozornie wiele "słabych punktów", a jednym z nich jest wspomniane przez Fulwiler interpretowanie słów Pisma Świętego na różne sposoby przez rożne odłamy chrześcijaństwa. Każde kolejne pytanie i szukanie odpowiedzi wpływało na światopogląd autorki.

Proces odchodzenia od ateizmu do wiary trwał dość długo, nie mówiąc już o powrocie do Kościoła. To nie był jeden cudowny zwrot akcji, a mozolne wyjaśnianie setek istotnych kwestii. Jennifer w swoim "śledztwie" nie traciła zdrowego rozsądku i podchodziła do religii ostrożnie, patrząc na nią z racjonalnego punktu widzenia. W zrozumieniu katolicyzmu pomagali jej czytelnicy bloga, znajomi wierni, ale też ojcowie Kościoła i apologeci, do których dzieł sięgnęła (przede wszystkim C.S. Lewis i G. Chesterton). W kwestiach aborcji, antykoncepcji i eutanazji – naukowe dokumenty, takie jak "Raport zespołu badawczego z Dakoty Południowej na temat aborcji", oraz własne doświadczenia z problemami zdrowotnymi i odradzaniem jej zachodzenia w kolejne ciąże.

"Któż jak nie Bóg?" przedstawia trudną, pełna wybojów i zakrętów drogę Jennifer Fulwiler oraz jej męża do katolicyzmu. Nie ma tam żadnego cudu, po którym autorka zaczęła wielbić Stworzyciela, kompletnie zapominając o tym, kim była wcześniej. To nie długi, naiwny, pełen podniosłych zwrotów i uśmiechniętych twarzy pean ku czci religii. To historia kobiety z temperamentem, która zaczęła szukać informacji o wierze, te zaś zaprowadziły ją w końcu przed ołtarz.

Dni mijają, a ja dalej mam tę książkę w głowie i jestem pod wrażeniem tego, że Jennifer wystarczyło determinacji, by tak zgłębić religijną tematykę. Od dziecka jestem katolikiem, a przeczytałem o swojej wierze zapewne o wiele mniej niż ona w ciągu kilku lat. Wielki szacunek dla autorki. Z czystym sumieniem polecam tę książkę.


[Recenzję opublikowałem także na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 359
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: