Przedstawiam
KONKURS nr 91 pt.
"CUD NIEPAMIĘCI czyli ZAPOMINAJKI w LITERATURZE", który przygotowała
Cirilla:
"...Co było wczoraj odeszło w cień
Niepamięci, niech się święci
Cud niepamięci
Cud niepamięci
Cud..."
Hmmmmm, o czym to ja miałam tu napisać??
Aha: już wiem! :-)
Po prawie dwuletniej przerwie witam Was w drugim, organizowanym przeze mnie konkursie.
Tym razem nie będziemy zajmować się tanatologią medyczno – sądową tylko neurofilologią stosowaną.
Otóż proponuję Wam zbadanie przypadków cierpiących na rozmaite postacie amnezji: zapominajki w literaturze.
Wybrałam dla Was fragmenty, które nie pozwolą Wam o sobie (i o mnie także) zapomnieć przez najbliższe 11 dni.
Niezapomnianych fragmentów jest 30 w sumie można zdobyć 60 punktów, jeśli przypomnicie sobie wszystkie tytuły i autorów/ki.
Niewykluczone, że w trakcie zmagań z pamięcią pojawi się zjawisko déjà vu i będzie się Wam wydawać, że któryś rodzic się powtarza. Jest to prawdą w dwóch przypadkach.
Maile z odpowiedziami proszę przesyłać na adres
[...]
W tytule proszę napisać nick z Biblionetki i kolejny numer diagnozy.
Koniec konkursu
28 listopada (sobota)
godz.24:00.
Zdaję sobie sprawę, że niektóre przypadki mogą być bardzo trudne do zdiagnozowania (ale bardzo ciekawe!), dlatego dopuszczalne są trzy błędy w sztuce. Czwarta diagnoza musi być poprawna. Jeśli opis dla danego przypadku obejmuje więcej niż niż jeden tom, albo jest opisany pośród innych (jako antologia), proszę o wskazanie tego konkretnego, z którego pochodzi fragment i podanie – jeśli ma – tytułu.
Oczywiście mile widziane są konsylia na forum ale inteligentne: na sali operacyjnej i w gabinecie nie ma miejsa dla czołgów i innego ciężkiego sprzętu bojowego.
Zapraszam na konsultacje. :-))))
Ordynuję codziennie, chyba, że grafik zagnał mnie do pracy (albo śpię po niej).
prof. neurofilologii
Cirilla (tu nastąpił stosowny do sytuacji podpisowy zawijas).
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE:
1.
Co to się stało? Gdzie on teraz jest i dlaczego jego umysł nie chce pracować? Jak wielokrotnie przedtem, kiedy już, już świtała mu w głowie jakaś wyraźniejsza myśl, nagle ulatniała się jak strzęp mgły w podmuchu wiatru.
Nie pamiętał nawet, kim jest, i nie był w stanie sobie tego przypomnieć. Od czasu do czasu krążyły mu w głosie jakieś nazwiska i twarze, ale zanim zdążył cokolwiek zrozumieć, wszystko rozpływało się w tej mgle, która otulała jego mózg.
Jest ktoś, komu należy... przesłać wiadomość?
Nie. Nie, znowu się wszystko rozpłynęło.
Pewnego dnia pojawił się jakiś nowy głos. Władczy i stanowczy, nigdy przedtem go nie słyszał. Wciąż miał trudności ze zrozumieniem tego, co one mówią, te wszystkie głosy krążące w jakiejś pustej przestrzeni wokół niego.
Potrafił wyłowić tylko niektóre proste słowa. Mówią tak szybko i niewyraźnie, tak to odbierał.
Ale ten nowy głos mówił głośno i wyraźnie, choć także posługiwał się owym dziwacznym językiem. Rozumiał go dużo lepiej.
2.
Panienka R. z rozpuszczonymi włosami, z gołym, nieco obwisłym biustem, patrzy na swego kuzyna, który siedzi na bujanym fotelu i szykuje sobie skręta.
- Ależ głuptasie! Nagie kobiety mogą mówić, co im tylko przyjdzie do głowy; to, co się mówi w łóżku, nie ma znaczenia. Przestanę gadać, jak tylko się ubiorę!
M. A. M. nie ma obydwu nóg i żyje w skrzynce na czterech kółkach, jest ona pomalowana na pomarańczowy kolor, a na froncie ma zieloną pięcioramienną gwiazdkę i jego inicjały, M. A. M., wybite złotymi pinezkami. M. A. został pogryziony w nogi przez wściekłego lisa, od tego dostał paraliżu, potem nogi mu zaczęły gnić, a w końcu trzeba je było obciąć ze szczętem, taka była kolejność. M. A. sprawia wrażenie, że ma wszystkiego dość, nuda wykończy każdego, nieszczęście również. M. A. ma głos matowy i monotonnie śpiewny, zdaje się, że wychodzi on ze strzaskanego tamburyna.
- Wie pan, przez dziewięć lat byłem szalony, na dziewięć lat straciłem pamięć, rozum i wolę, a także wolność. W ciągu tych dziewięciu lat umarła mi matka, żona i syn, tak jedno za drugim; nogi obcięli mi później. Matka powiesiła się na poddaszu, żonę przejechał wóz dostawczy, syn umarł na krup, może jakby miał więcej szczęścia i trochę pieniędzy, to mógłby się uratować... a ja o niczym nie wiedziałem, bo wariatów nie ma potrzeby informować, już to, że są wariatami, wystarczy aż nadto.
3.
Komisja nie zaliczyła M. S. do żadnej ze znanych grup etnicznych zamieszkujących kontynent. (Odrębnie przytoczono pogląd znanego paleoantropologa Sz., który dopatrzył się w czaszce podejrzanego wielkiego podobieństwa, lecz nie tożsamości z kopalną czaszką tak zwanego Człowieka Starożytnego, żyjącego na Archipelagu ponad sto pięćdziesiąt tysięcy lat temu). Komisja stwierdzała całkowitą normalność psychiczną podejrzanego w chwili badania, ale nie wykluczała, że w niedawnej przeszłości mógł on cierpieć na jedną z form amnezji połączonej z intensywnym rugowaniem właściwej pamięci przez pamięć rzekomą. Komisja dokonała analizy lingwistycznej fonogramów zachowanych w archiwum Studia Specjalnego i doszła do wniosku, że język, którym w owym czasie mówił podejrzany, nie może być zaliczony do żadnej ze znanych grup językowych, tak żywych, jak i martwych. W związku z tym komisja nie wykluczała możliwości, że język ten mógł być płodem wyobraźni podejrzanego (tak zwany "rybi język"), tym bardziej iż według zapewnień podejrzanego obecnie tego języka nie pamięta.
Komisja powstrzymuje się od kategorycznych stwierdzeń, ale skłonna jest przypuszczać, że w wypadku M. S. miała do czynienia z mutantem jakiegoś nieznanego dawniej typu… Dobre pomysły przychodzą mądrym ludziom do głowy jednocześnie - pomyślał z zazdrością prokurator i szybko przebiegł oczami "Votum separatum profesora P.".
4.
A więc znała go! Inaczej nie wymieniłaby jego nazwiska. Bez przekonania starał się uwolnić z jej objęć. Nie przyszedł po to, chociaż jej teraz pożądał.
- M... M - czy to rzeczywiście było jej imię? Wydawało się prawdziwe, w pamięci nie nastąpił przeskok. Serce mu biło, wytężył siły, żeby ją odsunąć. - M! Puściła, zaczerwieniona i zdyszana. - Co?
- Muszę ci o czymś powiedzieć... Czekała zaciekawiona. Q ciągnął z trudnością. - Nie pamiętam cię. Było to nadmierne uproszczenie, lecz będzie musiało wystarczyć. Po prostu wizerunek ze snu był właśnie taki: pusty obraz, bez treści. Nie znał w ogóle tej kobiety, tak jak nie wiedział nic o H. Czy rzeczywiście przemierzał z nią jałową powierzchnię Marsa? Badał Kopalnię Piramidy? Oddech M. powrócił do normy. Wyglądała na zdumioną.
- O czym ty mówisz? - spytała.
- Nie pamiętam cię. Nie pamiętam nas. Nawet nie pamiętam siebie. M. zaśmiała się krótko, nie bardzo wierząc. - Co takiego, nagle dostałeś amnezji? Jak się więc tu dostałeś? Teraz mogli przejść, do sedna – H. zostawił mi wiadomość. M. najwyraźniej nie traktowała go serio. - H.? Ty
jesteś H.!
5.
Zdalnika znalazłem, ale to nie był chyba ten molekularny. Pamiętam, że wiedziałem, po co ląduję: nie żeby go ratować, było to i niemożliwe, i bezsensowne, ale żeby wziąć coś. Jakieś próbki? Czego? Tego nie potrafię sobie przypomnieć. A chociaż bodajże samej kallotomii nie poczułem albo jej nie spamiętałem, jak w amnezji po wstrząsie mózgu, wróciwszy na pokład upchałem mój skafander w osobnym pojemniku i przypominam sobie, że był cały pokryty drobnym, miałkim pyłem. Jakimś dziwnym pyłem, bo w palcach był suchy, drobniusieńki, jak sól, ale trudno było zetrzeć go z rąk.
Radioaktywny nie był. Mimo to umyłem się tak, jakbym podległ napromieniowaniu. A później nie próbowałem się nawet dowiedzieć, co to za substancja, zresztą nie miałem okazji stawiania takich pytań. Kiedy się dowiedziałem, że mam przecięty mózg, że tak paskudnie wpadłem, nie wracałem już nawet myślami do tej godziny na Księżycu, mając większe zmartwienia.
Może pan słyszał coś o tym proszku? Perski nie był. Coś przywiozłem przecież... ale co?
6.
Rankiem C. wróci do domu. Będzie oszołomiona i zdezorientowana. Nie będzie wiedziała, co się z nią działo, ponieważ straciła pamięć. Wyszła z domu owej nocy, ale nie pamięta, dokąd chciała pójść. Miała przy sobie jakieś pieniądze. Wystarczająco dużo, by kupić bilet do Londynu. W pociągu wdała się w rozmowę ze współpasażerką, która, jak się okazało, była właścicielką pensjonatu. C. powiedziała tej kobiecie, że nie wie, dokąd chce iść, bo nic nie pamięta. Kobieta postanowiła się nią zaopiekować i zabrała ją do siebie.
C. nie pamięta jednak, ile czasu u niej przebywała. Kobieta od razu się zorientowała, że ma do czynienia z osobą z towarzystwa, i liczyła, że za swe staranie zostanie sowicie wynagrodzona. C. jej to zresztą rzeczywiście obiecała. Na razie miała dach nad głową, ale przez cały czas usilnie starała się przypomnieć sobie, kim jest. Chodziła po ulicach w poszukiwaniu swego domu. Wiedziała, że ma dom... gdzieś. Wtem, przechodząc obok rezydencji B, uprzytomniła sobie, że to jest właśnie jej dom, i częściowo przypomniała sobie, kim jest. Wchodzi do domu... i spotyka w nim ciebie. Ty kładziesz ją do łóżka, posyłasz po doktora. Jesteś ogromnie ucieszona.
7.
Czarny rycerz z piórami na hełmie... Niczego nie pamiętam. On krzyczał... i patrzył na mnie. Nie pamiętam, co się stało. Tylko to, że się bałam... Tak strasznie się bałam... Mężczyzna pochylił się, płomień ogniska zalśnił w jego oczach. To były dziwne oczy. Bardzo dziwne. Dawniej X. lękała się tych oczu, nie lubiła w nie patrzeć. Ale to było dawno. Bardzo dawno. - Niczego nie pamiętam - szepnęła, szukając jego ręki, twardej i szorstkiej jak nie obrobione drewno. - Ten czarny rycerz. . .
- To był sen. Śpij spokojnie. To już nie wróci. X słyszała już podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielokroć, wiele, wiele razy uspakajano ją, zbudzoną wśród nocy własnym krzykiem. Ale teraz było inaczej. Teraz wierzyła. Dlatego, że teraz mówił to Y (...) który odnalazł ją wśród wojny, śmierci i rozpaczy, zabrał ze sobą i obiecał, że już nigdy się nie rozstaną. Zasnęła, nie puszczając jego dłoni.
8.
Mnie ranili w drodze do miejsca, gdzie był punkt sanitarny. Kiedy po wojnie ekshumowano zabitych, żeby ich razem pochować, znaleziono resztki moich rzeczy.
Milczał przez chwilę.
- Przeżyłem. Ale na długo straciłem pamięć.
- Ach!
- Tak, M. Straciłem pamięć wskutek odniesionych ran i kontuzji. Kiedy się trochę - jak to jest po polsku? - wylizałem, nie mogłem odnaleźć siebie i ustalić, kim właściwie jestem? Jakbym się zbudził w jakimś innym świecie. Wiedziałem, że prawdopodobnie byłem przedtem lekarzem - zachowałem umiejętność przychodzenia z pomocą chorym. Ale imię, nazwisko, szczegóły osobiste - wszystko przepadło. I nie wiedziałem, czy kiedykolwiek to odzyskam.
- Kiedy jako tako przyszedłem do siebie, wioska została spacyfikowana. Wszystkich mężczyzn wywieziono. Najpierw to był obóz koncentracyjny w Jugosławii. Potem Buchenwald. To, że przeżyłem, graniczy z cudem. Przypadkowe imię, nazwisko. Został mi tylko język ojczysty. I jedno wiedziałem: że jestem Jugosłowianinem. Majaczyły mi się jakieś strzępy wspomnień: dom, rodzice, rodzeństwo, żona. Ale w tych zwierzęcych warunkach, kiedy trzeba było walczyć o przetrwanie, nie można było zastanawiać się nad sobą. Zresztą nie wierzyłem, że przeżyję. Naokoło co dzień ginęli ludzie. Myślałem, że nie mam do kogo ani do czego wrócić.
9.
X obudziła się zlana potem, z dłońmi do bólu zaciśniętymi na prześcieradle.
Dookoła była cisza i miękki mrok przeszyty jak sztyletem smugą księżycowego światła. Pożar. Ogień. Krew. Koszmar... Nie pamiętam, niczego nie pamiętam... Odetchnęła głęboko rześkim nocnym powietrzem. Wrażenie duszności znikło. Wiedziała dlaczego. Ochronne zaklęcia nie działały.
Coś się stało, pomyślała X. Wyskoczyła z łóżka i ubrała się szybko. Przypasała kordzik. Miecza nie miała, Y odebrała go jej i oddała pod opiekę J. Poeta spał już zapewne, w L. panowała cisza. X zastanawiała się już, czy nie pójść i nie zbudzić go, gdy nagle poczuła w uszach silne pulsowanie i szum krwi. Wypadająca oknem smuga księżycowego blasku stała się drogą. Na końcu drogi, bardzo daleko, były drzwi.
Drzwi otwarły się, stanęła w nich Y.
Chodź.
Za plecami czarodziejki otwierały się następne drzwi. Jedne po drugich. Nieskończenie wiele. W mroku niejasno rysowały się czarne kształty kolumn. A może posągów... Ja śnię, pomyślała X, sama w to nie wierząc. Ja śnię" To nie jest żadna droga, to jest światło, smuga światła. Po tym nie można iść...
Chodź.
Usłuchała.
10.
Nagły trzask podściółki leśnej kazał się jej obejrzeć. Ujrzała małego, pokrytego brązowym futrem ssaka z pyskiem gryzonia i szerokim płaskim ogonem, który wskoczył do strumienia z gałązką w zębach. Ścigała go wzrokiem aż do chwili, gdy osiągnął przeciwległy brzeg i znikł wśród podszycia, złożonego z moczarowego zielska i długich łodyg podobnych do trawy roślin.
Nadal działając właściwie instynktownie, niczym nowo narodzone dziecko, które po raz pierwszy ogląda świat, ruszyła w górę strumienia oddalając się poza zasięg rozbryzgów wielkiego wodospadu. Spojrzała na swoje odbicie w wodzie. Ujrzała twarz młodej, zaledwie kilkunastoletniej kobiety. Twarz może nie piękną, ale miłą, z długimi brązowymi włosami opadającymi na małe, ale kształtne piersi. Wyciągnęła rękę i odrzuciła włosy do tyłu. Jej skóra była jasnobrązowa, dłonie nieco jaśniejsze, ale oblekająca je skóra jakby mocniejsza. Mam spiczaste uszy - pomyślała. Nie były właściwie duże, pomyślała sobie jednak, że całkowicie wyprostowane będą sterczały. Pod wpływem nagłego impulsu spróbowała nim zastrzyc - wyraźnie się poruszyły!
Przyjrzała się reszcie swego ciała. W talii lekki puch, który zaczynał wyrastać zaraz poniżej piersi, przechodził w sierść tego samego koloru, co skóra. Sięgnęła wzrokiem do dwóch krępych nóg, zakończonych dużymi, płaskimi kopytami.
Dziwne - pomyślała. - Kopyta i spiczaste uszy, którymi można strzyc.
Nie mając nic szczególnego na myśli, obróciła się w talii niemal o sto osiemdziesiąt stopni, lustrując się od tyłu. Doskonale widoczne było długie, mocne, koniowate ciało wsparte na dwóch zadnich nogach. Widać było też ogon! Duży, szczotkowaty ogon, którym mogła wywijać.
Kim jestem? - pomyślała w nagłej panice. - Gdzie jestem? Niczego nie pamiętam. Nawet swego imienia.
Postać, jaką przybrała, wydawała jej się zupełnie obca.
Nie pamiętała nawet, że przedtem była dziewczyną.
11.
W drodze do domu, kiedy jechały jesiennym ulicami zalanymi słońcem, dziewczynka powiedziała:
- Myśli pani, że udawałam trans?
- Na Boga, nie! Byłaś w bardzo głębokim śnie. Nawet przy najlepszych zdolnościach aktorskich nie potrafiłabyś tak odegrać sceny z pożarem.
- Pożarem?
- Tego też nie pamiętasz? - Carol zacytowała wypowiadane przez Jane kwestie. - Twoje przerażenie było szczere i jestem pewna, że byłaś świadkiem tych tragicznych wydarzeń.
- Niczego nie pamiętam. Sądzi pani, że kiedyś naprawdę się paliłam?
- Możliwe. - Światła zmieniły się na czerwone. Y zatrzymała samochód i spojrzała na X. - Nie masz żadnych blizn, więc jeśli nawet przeżyłaś pożar, wyszłaś z niego bez obrażeń. Oczywiście może być i tak, że nie ty sama, lecz ktoś z twoich bliskich zginął w płomieniach, i w stanie hipnozy wczułaś się w jego położenie. Jasno się wyrażam?
- Chyba rozumiem, o co pani chodzi. Może szok wywołany pożarem stał się przyczyną amnezji, a czekanie na rodziców jest bezcelowe, ponieważ... nie żyją, spłonęli.
Y wzięła dziewczynkę za rękę.
- Nie martw się tym teraz, kochanie. Nie wiemy jeszcze, jak było naprawdę, ale i na taką ewentualność musisz być przygotowana.
Dziewczynka przygryzła wargę, kiwnęła głową.
- Z pewnością jest to tragiczne, ale nie odczuwam smutku. Nie pamiętam swoich bliskich, więc nie przeżywam ich utraty.
Kierowca zielonego datsuna stojącego za nimi nacisnął klakson.
Światła się zmieniły. Y puściła rękę dziewczynki i nacisnęła pedał gazu.
- Podczas jutrzejszego seansu skoncentrujemy się na pożarze.
- Sądzi pani, że jestem L. H.?
12.
Logiczne, że powinienem czuć się zupełny, a nie podzielony... Może bardziej z siebie zadowolony czy coś w tym stylu. A jednak niewiele brakowało, żebym to wszystko stracił. Myślę, że to nie był tylko sen. Chyba naprawdę odchodziłem. Spadałem w... nie, odpadałem od wszystkiego.
- Przez kilka miesięcy istniałeś w trzech osobach - przypomniała W-m. - Czy to możliwe, że twoja aiúa pragnie... sama nie wiem... pragnie tego, czym
wtedy byłeś?
- Byłem rozciągnięty po całej Galaktyce, co? Tyle że chciałem powiedzieć "był rozciągnięty", bo myślałem o E. A ja nie jestem E, bo niczego nie pamiętam. - Zastanowił się. - Chociaż może pewne rzeczy rzeczywiście przypominam sobie dokładniej. Fakty z dzieciństwa. Twarz matki. Jest całkiem wyraźna, a nie sądzę, żeby wcześniej tam była. I twarz V. z czasu, kiedy byliśmy dziećmi. Ale pamiętałbym to również jako P., prawda? Więc nie ma dowodu, że te obrazy pochodzą od E. Jestem pewien, że takie wspomnienia E. na pewno by mi dostarczył. - Zaśmiał się. - Chyba naprawdę rozpaczliwie usiłuję znaleźć w sobie jakieś jego ślady. W-m słuchała milcząca, nie okazując demonstracyjnego zainteresowania, ale też nie wtrącając odpowiedzi ani komentarzy.
Przyszło mu coś do głowy.
- Czy nie jesteś kimś w rodzaju... jak to nazywają... empaty? Czy zwykle wyczuwasz uczucia innych?
- Nigdy - zapewniła W-m. - Jestem zbyt zajęta wyczuwaniem własnych.
- Ale wiedziałaś, że odchodzę. Wyczułaś to.
- Przypuszczam, że jestem teraz jakoś z tobą związana. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, bo nie nastąpiło to tak całkiem z mojej woli.
- Ja też jestem z tobą związany - odparł P. - Kiedy byłem odłączony, nadal cię słyszałem.
13.
- Nie wiem - mruknąłem. - Nie wiem. Nic nie wiem.
- Taa.
- Ja nie wiem nawet, kim sam jestem! - wybuchnąłem irracjonalnie rozżalony. Możesz mi odciąć wszystkie palce - nie znam swego imienia! Niczego, niczego, Boże, niczego nie pamiętam! Co się ze mną dzieje, dlaczego... - zdusiłem krzyk, zdeprymowany wyczekującym milczeniem Y. Odwróciłem głowę. Do pewnego stopnia ten mój wybuch był wyreżyserowany, chciałem machnąć na wszystko ręką, zrzucić z siebie odpowiedzialność - jak teraz mnie zabije, to tym lepiej. Desperaci to po prostu ludzie wystraszeni śmiertelnie. Y długo, bardzo długo trawił me słowa. Rysował coś palcem w popiele, spoglądał w niebo, unosił brwi.
- Obserwowałem cię - rzekł w końcu. - Płakałeś, jedząc. Przypatrywałeś się wieżom, jakbyś widział je pierwszy raz w życiu. Boisz się mnie. Bałem się go.
- Ale to wszystko może być przykrywka - zerknął na mnie pytająco. - Z drugiej strony, jesteś tak oryginalnym Przypadkiem, że nie mogę niczego wykluczyć. A więc nic nie pamiętasz, tak?
- Pamiętam, że ktoś do mnie strzelał. Potem ty kazałeś mnie dobić.
Przytaknął.
- A wcześniej - nic - dodałem.
14.
- A ty jak się nazywasz?
- J, władco.
- J? - powtórzył, wsłuchując się w dźwięk. - J! Jak ty... - Skrzywił się i spróbował znowu. - Jak ty... Do licha! - mruknął. Spróbował jeszcze raz. - Jak ty to dostrzegasz? Nie zrozumiała. On wyglądał tak, jakby się sam sobie dziwił.
Starzec częściowo odzyskał oddech.
- Władco - powiedział słabo. - Dziś rano powiedziałeś mi, że masz na imię S.
Wielki mężczyzna popatrzył przez chwilę na niego groźnie.
- Nie pamiętam tego.
Skrzywił się, a potem na jego twarzy znowu ukazało się zdziwienie. - Tak naprawdę to nie pamiętam niczego od... No, wydaje mi się, że już od całkiem dawna.
- Powiedziałeś - powtórzył kapłan - że masz na imię S i że jesteś nękany przez demona imieniem W. Teraz mówisz, że ty jesteś W...
- Demon? - Szermierz wydał z siebie basowy, dudniący chichot. - Demon? S? - Pomyślał przez chwilę i powtórzył: - S? - Jak gdyby to imię brzmiało dla niego w sposób nieokreślono znajomy. - No, nazywam się Wallie Smith, ale nie jestem demonem.
Uśmiechnął się do J zadziwiająco przyjemnym uśmiechem i szepnął:
- Słowo!
- Z pewnością nie jest to imię żadnego ze znanych demonów - mruknął starzec.
15.
K po tym całym wypadku charakter zmienił się o tyle, że stał się jakby pogodniejszy. Swojej amnezji nie wstydził się wcale, nie starał się jej ukrywać, nie przejmował się nią, z wielkim zaciekawieniem odkrywał świat i chętnie poznawał nowych ludzi. Do wszystkich odnosił się życzliwie, a B już prawie pokochał.
— Nie — odparł miło. — Ja nikogo nie poznaję. A pan kto…?
— O rany boskie… Niech pan nie mówi do mnie „pan”, bo mi cholernie głupio. T S jestem, S Ch, świętej pamięci nieboszczyk, to był mój ojciec. Nawet gdyby pan mnie poznawał, też by mnie pan nie poznał, bo ostatnio widział mnie pan dziesięć lat temu. Wyrosłem trochę.
— Aaaa…! — powiedziały równocześnie E i K. K przyjął już do wiadomości, że raz jeden widziany S Ch był jego najlepszym przyjacielem. Po bardzo krótkim namyśle ustalił sam ze sobą, że z synem przyjaciela stykał się zapewne w jego dzieciństwie. Nie miał obowiązku teraz go doskonale rozpoznawać.
— Bardzo dobrze — pochwalił sytuację. — Na pewno cię znałem dawno. Siadaj i napij się piwa. To jest piwo.
Bardzo dobre.
16.
Cz.:
(ponuro)
Niech ich wszystkich diabli wezmą... diabli... Im się zdaje, że jestem lekarz i umiem leczyć rozmaite choroby, a ja absolutnie nic nie umiem, wszystko, co umiałem, wyleciało mi z głowy, teraz nic nie pamiętam, absolutnie nic.
(O. i N., nie zauważone przez niego, wychodzą)
Niech to diabli! Zeszłej środy próbowałem leczyć na Zasypiu chorą kobietę - umarła, i to moja wina, że umarła. Tak. Wiedziałem coś niecoś ze dwadzieścia pięć lat temu, a teraz nic nie pamiętam. Nic. Może nawet nie jestem człowiekiem, tylko udaję, że mam ręce, nogi i głowę. Może w ogóle nie istnieję, tylko wydaje mi się, że chodzę, jem, śpię.
(Płacze)
Och, gdyby wcale nie istnieć!
(Przestaje płakać, ponuro)
Diabli wiedzą co... Przedwczoraj była rozmowa w klubie. Mówią, że Szekspir, że Wolter... Nie czytałem tego, nigdy nie czytałem, ale zrobiłem taką minę, jakbym czytał... I wszyscy też jak ja. Trywialność! Podłość! I zaraz przypomniała mi się ta kobieta, którą uśmierciłem w środę... i w ogóle wszystko się przypomniało i na sercu zrobiło się tak ciężko, tak ohydnie... ech, tylko pić.
17.
Mama dostała boli, ojciec odprowadził ją do wsi i wsadził do pekaesu.
Dojechała do szpitala w B. Ojciec nie widział ani razu swego ósmego dziecka.
We wsi mówią, że umarło.
Teraz już wiemy, że X. na pewno przyszła na świat - mamy w ręku jej akt urodzenia. Skąd? Z kredensu w Wojciechach. Y. znalazł tam papier latem tego roku. Nie pojmuje, dlaczego na dokument nie natrafił wcześniej. Może ojciec go gdzieś ukrywał, a ostatnio położył między innymi papierami. Y wie też - od mamy - że wtedy w szpitalu kazano jej coś podpisać. Być może podpisała, że nie chce X. Po jej narodzinach mama poszła w świat. Błąkała się po Polsce, szukała zagubionych dzieci. Nie wiadomo, jak szukała, gdzie spała i co jadła. Trwało to ze dwa lata: wracała do W, wyjeżdżała. Choć wiedziała, że niektóre z jej dzieci mieszkają na Śląsku, widziano ją w Górowie, Lidzbarku, Dobrym Mieście, Olsztynie, Warszawie, Lublinie, Krakowie.
Na krakowskim Dworcu Głównym wpadła pod pociąg -miała poharataną nogę. Był rok 1988. Straciła pamięć. Leżała na chirurgii. A kiedy zaczęła chodzić - w psychiatryku. Mieszkała tam miesiąc i nic nie mówiła. Aż w końcu powiedziała nazwisko. Swoje, ale panieńskie - to wystarczyło, by milicja dowiedziała się, kim jest. Przewieźli j ą do psychiatryka w Olsztynie. W końcu wróciła do W: słaba i blada. Posiedziała, pomilczała, pogadała ze sobą poszła.
18.
- Wszystkie s. nazywają się L.? - Mężczyzna przerwał żucie, przełknął kęs, żeby zadać pytanie. T. skinął poważnie głową. - No to jak mamy was odróżnić? L. wytrzeszczył oczy.
- Nie ma człowieka, który by widział więcej niż jednego s. naraz!
To jest po prostu niemożliwe - powiedział z przekonaniem. - I się nie zdarzyło... Człowiek był pewien, że zakończenie miało brzmieć: "...i nie zdarzy!", ale z jakiegoś powodu t. nie dokończył. Wrócili do jedzenia, ale s. czekał na coś. Żuł wolniej, zerkał na człowieka, który w końcu westchnął i odłożył swój chleb.
- No dobrze. Jeśli chodzi o mnie, to muszę się przyznać, że nie pamiętam swego imienia. Nic nie pamiętam, nie wiem kim jestem, nie wiem co to są s. czy też t. i dlaczego mają na imię L. - Rozłożył ręce. - Uwierzysz?
- Tak - oświadczył poważnie s. - Od pierwszej chwili wydawało mi się, że jesteś pod czarem. Są takie czary, kapturowe, znajdujący się pod nim człowiek nie wie kim jest, po co robi to, co robi; czasem też ma coś zrobić, choć nie musi do końca wiedzieć,co ma zrobić?..
To ja - mruknął Wędrowiec z ustami wypełnionymi jedzeniem.
- Nie przejmujesz się tym zbytnio?
- A po co? - Wzruszenie ramion. - Przekonałem się, że tłuczenie łbem o ścianę nie ma sensu i nie jest zdrowe. Od jakiegoś czasu wiem: obudzę się i będę wiedział w jakim kierunku podążać. Tak sobie wymyśliłem, że coś na mnie tam czeka, ale co - dowiem się tam i nie wcześniej. T. wysłuchał słów mężczyzny z najwyższą uwagą, gdy mówca wrócił do jedzenia trwał jeszcze chwilę nieruchomo, potem poruszył wargami jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Jedli chwilę w milczeniu, potem nasyciwszy się Wędrowiec odetchnął i poszedł do konia, by wyczyścić go przed drogą.
19.
Odwróciwszy się od lustra jubilera złowiła napis »Czekolada Fry'a«, w oknie wystawowym naprzeciw i odkryła, że rozumie cel pisania, a także, po krótkim wysiłku, że jest w stanie czytać. Jej oczy przemknęły przez ulicę łowiąc i odczytując strzępy druków, nazwy sklepów, ogłoszenia, gazetowe afisze. Przesylabizowała litery dwu białych i czerwonych plakatów na sklepie tytoniowym. Jeden z nich głosił: »Najnowsze plotki ocórce proboszcza. Podobno już jest w Paryżu«. Potem spojrzała w górę i ujrzała na rogu domu tabliczkę z białymi literami New Kent Road. Słowa te zatrzymały ją. Pojęła, że stoi na Nowej Drodze Kentu oraz - inny szczegół tajemniczej wiedzy - że Nowa Droga Kentu znajduje się gdzieś w Londynie. Stwierdziwszy to poczuła, że przez jej ciało przebiega osobliwy dreszcz. Umysł był już rozbudzony całkowicie; pojęła, co nie dotarło do niej wcześniej, dziwaczność swojej sytuacji, a to oszołomiło ją i przejęło trwogą. Co to wszystko mogło znaczyć? Co tu robi? Jak się tu dostała? Co się z nią stało? Nie czekała na odpowiedź długo. Pomyślała i wydało się jej, że doskonale rozumie: "Oczywiście! Straciłam pamięć!''
20.
— Dokąd? — zapytał człowiek, a w jego oczach było zdumienie.
— Dyć mówię, do warszawskiej rogatki. Wy z Warszawy? Człowiek wytrzeszczył oczy, przetarł czoło i powiedział:
— Nie wiem.
Bańkowskiego aż poderwało. Teraz już poznał, że ma do czynienia z łobuzem. Pomacał się ostrożnie po piersiach, gdzie miał ukryty woreczek z pieniędzmi, i rozejrzał się. W odległości może pół kilometra ciągnęły się furmanki.
— Cóż to udajesz głupiego - warknął - nie wiesz, skąd jesteś?
— Nie wiem — powtórzył człowiek.
— To ci się chyba rozum pomieszał. A tego, kto ci łeb rozbił, pewno też nie wiesz? Tamten obmacał sobie, głowę i mruknął:
— Nie wiem.
— No to złaź z wozu! — krzyknął zirytowany do ostateczności chłop. — Dalej go! Złaź! Ściągnął lejce i kobyła stanęła. Nieznajomy posłusznie zgramolił się na szosę. Zlazł i stał rozglądając się, jakby nieprzytomny, na wszystkie strony. Bańkowski widząc, że obcy nie ma widocznie żadnych złych zamiarów, postanowił mu jednak przemówić do sumienia.
— To ja z tobą po ludzku, po chrześcijańsku, a ty jak do psa. Tfu, miejskie ścierwo! Pytam, czy z Warszawy, to nawet powiada, że nie wie. To może też nie wiesz, że cię matka urodziła?... Może nie wiesz, coś za jeden i jak się nazywasz?...
Nieznajomy patrzał nań szeroko otwartymi oczami.
— Jak?... nazywam się?... Jak?... Nnnie... nie wiem... I w jego twarzy skurczyły się mięśnie jakby ze strachu.
— Tfu! — splunął Bańkowski i nagle zdecydowany świsnął batem po grzbiecie konia. Wóz potoczył się naprzód.
21.
— Żegnamy was, Ziemianie - powiedział. — żegnamy was!
I wtedy X rzuciła się na szyję Y.
— Taka jesteś śliczna! — powtarzała. — Taka cudowna!
Pożegnali się bez słów.
Znów zamknął się za nimi niebieski korytarz, znów minęli „przechodnią" ścianę i podbiegli do dolnego okna znajomej sali.
Jeszcze przez mgnienie oka widać było łódź z czworgiem V, złote oczy Y, uniesioną dłoń O.
A potem wszystko znikło — Srebrzysta Kula runęła w gwiezdną przepaść, ku Ziemi, z pozaczasową i pozaprzestrzenną szybkością myśli.
V patrzyli w górę.
— Jest mi bardzo smutno — szepnął O.
Y pochyliła się nad nim.
— Jeszcze ich spotkamy, O. — rzekła.
Przewodniczący zaś zwrócił się do profesora.
— Profesorze — powiedział —trzeba dokonać w ich pamięci zatarcia całego tutejszego pobytu, bo mogliby zostać uznani za kłamców lub co gorsza za psychicznie chorych.
— Przewidziane — skinął głową Profesor.
Ale wtedy Y schwyciła ich za ręce.
— Ja proszę — odezwała się głosem, któremu nie można się było oprzeć. — Proszę ogromnie. Zatrzyjcie szczegóły. Ale niech im pozostanie jedno: nieokreślone, niewyraźne, najbardziej mgliste nawet wspomnienie piękna i przygody. Niech im pozostanie takie wspomnienie i przeczucie, jak u poetów przeczucie najlepszego w życiu wiersza.
— Tak! — zawołał O. — Tak!
Przewodniczący i Profesor patrzyli na nich uważnie.
W końcu Przewodniczący skinął głową.
— Niech tak będzie — rzekł.
Podnieśli znów oczy w górę. Niebo miliarda gwiazd było milczące i czyste. Zaś Profesor L. wskazał na drobne skupisko ledwo widocznych, mglistych światełek.
— Tam jest Ziemia — powiedział.
22.
Śledztwo jednak nie zostało wznowione w poniedziałek ani nigdy później. Bo kiedy tylko E. odzyskała przytomność, wypytywano ją, lecz niczego nie pamiętała, ani jak się nazywa, ani gdzie mieszka. Tłumaczono to szokiem i czekano na polepszenie. Po trzech tygodniach wiedziała już, gdzie mieszka, ale twierdziła, że jest chłopakiem i że nazywa się W. Nie umiała nazwać niektórych przedmiotów i mówiła do pielęgniarki: „podaj mi zegar", a chodziło jej o talerz z zupą. Wszystko się jej pomieszało. Dopiero na początku października złapała równowagę, ale o tamtym nadal ani słowa, milczała jak grób. Twierdziła na przykład, że po raz ostatni bawiła się z W. w połowie sierpnia i niewiele z tego pamięta.
W tym czasie nie żył już pan W. i poza prokuratorem, który przesłuchał nas jeszcze raz na dużej przerwie, nikt nie dopytywał się o D. Prokuratorowi powiedzieliśmy, że oczywiście żadnego pogrzebu sukienki nie było. W dolince po wybuchu oni odeszli w górę i to był ostatni raz, jak ich widzieliśmy. I w końcu dochodzenie umorzono.
23.
Co się stało? Co jakiś czas liczyłem ludzi. Byłem w osłonie, miałem ich strzec, rozumie pan... ale przecież wszyscy byli w maskach, pan wie, jak to jest, wszyscy do siebie podobni, a kombinezony też już nie były kolorowe, bo się wybrudziły gliną. W pewnej chwili zabrakło mi jednego człowieka. Zawołałem wszystkich i zaczęliśmy szukać. X bardzo się cieszył z tego swojego znaleziska i myszkował dalej... Myślałem po prostu, że zapędził się w jakąś odnogę wąwozu... Pełno tam zaułków, ale wszystkie krótkie, płytkie, doskonale oświetlone... Nagle wyszedł na nas spoza zakrętu. Już w takim stanie. Y był z nami, myślał, że to udar cieplny... Więc co z nim właściwie jest? Jest nieprzytomny. Chociaż właściwie nie. Może chodzić, poruszać się, tyle że niepodobna nawiązać z nim kontaktu. Poza tym utracił mowę. Słyszał pan jego głos? Tak. Teraz jakby trochę się zmęczył. Przedtem było jeszcze gorzej. Nie poznawał nikogo z nas. W pierwszej chwili to było najstraszniejsze. X, gdzie się podziewasz?! zawołałem, a on minął mnie, zupełnie jakby ogłuchł, przeszedł między nami i poszedł w górę wąwozu, ale takim krokiem, w taki sposób, że wszystkim zrobiło się zimno. Po prostu, no, jak podmieniony. Nie reagował na wołania, więc musieliśmy go gonić. Co się tam działo! Jednym słowem, trzeba go było wiązać, inaczej nie sprowadzilibyśmy go z powrotem. Co mówią lekarze? Jak zwykle mówią po łacinie, ale poza tym nie wiedzą nic. Y jest z S u dowódcy, możesz tam spytać... G odszedł ciężkim krokiem, z przechyloną po swojemu głową. R wsiadł do windy i pojechał na górę, do sterowni. Była pusta, ale mijając kajuty kartograficzne, usłyszał przez nie domknięte drzwi głos S. Wszedł do środka.
Jak gdyby całkowity zanik pamięci. Tak to wygląda — mówił neurofizjolog.
(...)
Amnezja. Ale wyjątkowa. Utracił nie tylko pamięć tego, kim jest, ale mowę, zdolność pisania, czytania; właściwie to nawet więcej niż amnezja: kompletny rozpad, unicestwienie osobowości. Nie zostało z niej nic, oprócz najprymitywniejszych odruchów. Potrafi chodzić i jeść, ale tylko jeżeli jedzenie podaje mu się do ust. Chwyta, ale... Słyszy i widzi? Tak. Na pewno. Ale nie rozumie tego, co widzi. Nie odróżnia ludzi od sprzętów. Odruchy? W normie. To sprawa centralna.
24.
Rozmyślając tak, wszedł do Urzędu Rady Miejskiej i idąc do siebie na drugie piętro, zajrzał po drodze do poczekalni przed gabinetem B. Jeszcze go nie było. L siedziała przy maszynie do pisania i malowała paznokcie. Przed nią stał jakiś przyjezdny i ponuro powtarzał:
— Powiedziała pani wczoraj, żebym przyszedł...
— Nie pamiętam — odpowiadała L. — Nigdy pana nie widziałam.
A B od rana miał zły humor. Nie wiedział dlaczego, ale był zły. Zaczął się zbierać do pracy. Pomyślał, że wszystkiemu winien jest K. Kopie pod nim podstępnie, a wygląda, jakby do trzech nie potrafił zliczyć. Wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Żona zmywała w kuchni, B sam otworzył. To był listonosz, oddał list polecony.
B podpisał, rozerwał kopertę. W kopercie, nie wiadomo dlaczego, były bilety na pociąg relacji W-T, na trzydziestego września.
— Co to ma znaczyć? — zaryczał B i rzucił się do kuchni. — Po co rezerwowałaś bilety? Dlaczego na trzydziestego września? Przecież w lipcu byliśmy na urlopie!
— Na trzydziestego? — zdziwiła się żona. — Jakie bilety?
— Te bilety!
W tym momencie wzrok B padł na wiszący nad stołem kalendarz. Kalendarz pokazywał dwudziesty ósmy września.
— Kto pozrywał kartki?! — rozzłościł się Batyjew jeszcze bardziej. — W ogóle nie pilnujesz wnuków!
— W nie dosięgnie do kalendarza — powiedziała żona, nie przestając oglądać biletów. — Może to pomyłka?
— Już ja wiem, co to za pomyłka — domyślił się B. — Karaś to urządził.
— Ale po co?
— Przyjdę do pracy, wezwę go do siebie i zwolnię! Dosyć tego!
Na dole kierowca nacisnął klakson. Trzeba było jechać.
Tymczasem K miał swoje problemy. Gdy wstał, podszedł do szafy i zajrzał do swojej szuflady, żeby wyjąć czysty podkoszulek. Nieoczekiwanie jego palce trafiły na samym dnie na coś opakowanego w papier. Nic nie rozumiejąc, wyjął zawiniątko i odpakował. W papierze było pudełko, na nim francuskie napisy.
Perfumy. Dlaczego francuskie perfumy leżą w jego podkoszulkach?
K chciał zapytać o to żonę, ale właśnie weszła do pokoju i sama zobaczyła, że mąż ma w ręku perfumy.
— Co to jest? — zapytała.
— To ja się ciebie pytam, co to jest? — szczerze odpowiedział K.
Problem polegał na tym, że Karaś nie pamiętał, jak i dlaczego francuskie perfumy pojawiły się w jego bieliźnie, a jego żona była przekonana, że jej by nigdy nie kupił francuskich perfum. A więc kupił je innej, wpadł i teraz bezczelnie kłamie.
Tak więc K spóźnił się do pracy. Niedobrze. Właśnie nadchodził ostatni etap walki z B.
25.
— Nie masz pojęcia, co to znaczy spadać ze skały. W całym twoim zakichanym życiu nigdy nie spadłeś ze skały.
— Owszem — w tym momencie wróciła mi mowa. — Wtedy, kiedy ciebie poznałem.
— Tak — przyznała, a na jej twarzy pojawił się przelotny uśmiech. — „Och,
cóż to było za spadanie". Kto to powiedział?
— Nie wiem — odparłem. — Szekspir!
— Tak, ale kto? — mówiła jakby ze skargą. — Nawet nie pamiętam, w jakiej sztuce. Studiowałam na Radcliffe, powinnam wiedzieć takie rzeczy. Kiedyś znałam cały spis Köchela.
— Wielkie rzeczy!
— Pewno, że wielkie — zmarszczyła czoło i spytała: — Jaki numer ma Koncert Fortepianowy c-moll?
— Sprawdzę — powiedziałem.
Wiedziałem, gdzie sprawdzić. Na półce przy fortepianie w naszym mieszkaniu.
Sprawdzę i zaraz rano jej powiem.
— Przecież dawniej wiedziałam — skarżyła się Jenny. — Przecież wiedziałam.
— Słuchaj — powiedziałem tonem Bogarta — czy chcesz rozmawiać o muzyce?
— Czy wolisz rozmawiać o pogrzebach?
— Nie — teraz żałowałem, że jej przerwałem.
26.
Któregoś popołudnia w drodze z powrotem nad Atlantyk, w obrzydliwym hotelu (z tych, co to urządza się w nich zjazdy i gdzie zataczające się, różowe, marcepanowe grubasy łażą z nalepkami na piersi, wszystko po imieniu i nic, tylko biznes i whisky) kochana X i ja, zbudziwszy się po południu, zastaliśmy w naszym pokoju trzeciego, młodego blondyna, niemalże albinosa o białych rzęsach i wielkich, przezroczystych uszach, z którym ani X, ani ja nie przypominaliśmy sobie, abyśmy kiedykolwiek w naszym nieszczęsnym życiu mieli do czynienia. Cały spocony, w brudnej flanelowej bieliźnie i nie zdjąwszy starych wojskowych buciorów, leżał chrapiąc na podwójnym łóżku, po drugiej stronie mej cnotliwej towarzyszki. Brakowało mu z przodu jednego zęba, na czole kwitły bursztynowe pryszcze. X otuliła swą wężową nagość w mój deszczowiec, pierwsze, co miała pod ręką, ja naciągnąłem spodnie w cukierkowe paski; po czym rozpatrzyliśmy się w sytuacji. Pięć używanych szklanek, co w charakterze poszlaki można określić jako embarras de richesses. Drzwi nie domknięte. Na podłodze rzucony sweter i bezkształtne brązowe spodnie. Dotrzęśliśmy ich właściciela do jakiej takiej przytomności. Całkowita amnezja. Akcentem, rozpoznanym przez X jako czysto brooklyński, jął się nas czepiać, że przywłaszczyliśmy sobie (w jaki sposób?) jego (nic nie wartą) osobowość. Wbiliśmy go w ubranie i odstawili do najbliższego szpitala, stwierdzając po drodze, że nie wiadomo jakim cudem i po jakich to nieświadomych zapętleniach jesteśmy w G. W pół roku później X napisała do lekarza z pytaniem, co słychać. J H (tak niegustownie go tam nazwano) nadal nie kontaktował się ze swą przeszłością. O, Mnemozyno, najsłodsza i najpsotniejsza z Muz!
27.
To był wypadek samochodowy, uzmysłowiłem sobie. Cholernie nieprzyjemny wypadek...
Wtem drzwi się otworzyły wpuszczając trochę światła i przez wpółprzymknięte powieki zobaczyłem pielęgniarkę ze strzykawką. Miała szerokie biodra, ciemne włosy i muskularne ręce. Kiedy zbliżała się do łóżka, usiadłem.
— Dobry wieczór — powiedziałem.
— Ależ... dobry wieczór — odparła.
— Kiedy stąd wychodzę? — spytałem.
— Będę musiała zapytać lekarza.
— Świetnie, niech pani zapyta.
— Proszę podwinąć rękaw.
— Nie, dziękuję.
— Muszę zrobić panu zastrzyk.
— Nic podobnego. Nie potrzebuję żadnego zastrzyku.
— O tym decyduje lekarz.
— Więc niech tu przyjdzie i sam mi to powie. A na razie nic z tego.
— Przykro mi, ale muszę słuchać poleceń moich przełożonych.
— Tak samo tłumaczył się Eichmann i sama pani wie, czym się to dla niego skończyło — pokręciłem wolno głową.
— Skoro tak — oświadczyła — będę musiała zameldować o tym...
— Doskonale. I proszę przy okazji powiedzieć, że jutro rano się wypisuję.
— To niemożliwe. Nie może pan nawet chodzić... i miał pan obrażenia wewnętrzne...
— Zobaczymy — powiedziałem. — Do widzenia.
Odwróciła się i wyszła bez odpowiedzi.
Leżałem i rozmyślałem. Byłem chyba w jakiejś prywatnej klinice — a więc ktoś musiał pokrywać rachunek. Kto? Przed oczami nie stanęli mi żadni krewni. Ani przyjaciele. Któż więc pozostawał? Wrogowie?
Usiłowałem przywołać ich w pamięci.
Pustka.
Nie zgłosił się żaden kandydat do tego miana.
Nagle przypomniałem sobie, że auto, którym jechałem, spadło ze skały prosto do jeziora. I to było wszystko, co pamiętałem.
Jestem...
Wytężyłem pamięć i znów poczułem, że oblewa mnie pot.
Nie wiedziałem, kim jestem.
28.
Udaje mi się wyrwać i uderzyć go, ale wówczas coś się z nim dzieje, zapomina, że chciał mnie zgwałcić, i bije mnie wielokrotnie zamkniętą pięścią, po czym rzuca o ścianę, po której osuwam się jak na zwolnionym filmie, a ze mną cały pokój. Jestem półprzytomna, a jednak wciąż czuję jego uderzenia. Mam wrażenie, że nie potrafi skończyć. Jednak kończy. Leżę w szpitalu z pękniętą podstawą czaszki, a moja matka myśli, że zostałam pobita przez milicję podczas ulicznych zamieszek, które miały miejsce tego samego wieczora. Telefonuję do matki mojego kuzyna, która następnie odwiedza mnie w szpitalu z tabliczką czekolady. Podstawa czaszki nie chce się zrosnąć, ale ja nie zamierzam wnieść pozwu do sądu, gdyż dobrowolnie nie oddam w ręce milicji chłopca jeszcze bardziej skołowanego ode mnie. W dodatku nie wiem, dlaczego miałabym pozwać do sądu kogoś, kto pozwolił sobie na jednorazowe szaleństwo, jeśli moja rodzina robiła ze mną różne rzeczy, odkąd tylko pamiętam (pamiętam coraz mniej wyraźnie, gdyż amnezja postępuje w mojej czaszce, jak niegdyś postępowały przez Europę zwycięskie wojska Cezara).
Stopniowa utrata pamięci uwalnia mnie od konieczności rozstrzygnięcia powyższego dylematu. Uważam, że sprawiedliwa zemsta i tak z czasem dosięgnie mego kuzyna (i rzeczywiście, kilka miesięcy później trafi na dziewczynę, która wniesie pozew). W szpitalu jest mi bardzo dobrze. Chociaż rodzina chce mnie zabrać do domu, odmawiam i kiedy nikt nie widzi, masuję sobie podstawę czaszki. Kuzyn wychodzi z więzienia dzięki staraniom swojej matki (tej, która przyniosła mi czekoladę) i żeni się z dziewczyną, która pozwała go do sądu. Guz, który rozwijał się w moim mózgu od czasu wypadku, może zostać zidentyfikowany, gdyż naprawiono już w szpitalu aparat do zdjęć rentgenowskich.
29.
(...)
Zwracam się do ciebie, moja świadomości, kiedy w noc parną
i pełną błyskawic samolot ląduje w Beauvais albo Kalamazoo.
I stuardessa krząta się cicho żeby nie budzić śpiących a jaśnieją
pode mną woskowiny miast.
Myślałem że zrozumiem ale już późno i nie rozumiem nic prócz
śmiechu i płaczu.
Mokre trawy żyznych dorzeczy odjęły mi czas i zmieniły wszystko
w teraz bez początku i końca.
Ginę w spiralach architektury, w liniach kryształu, w dźwięku
niesionych lasami instrumentów.
Powracam w nadmiar sadów i tylko echo szuka mnie w domu
na wzgórzu pod stuletnią leszczyną.
I jakże dogonisz mnie, uroczysta, odważająca winy i zasługi,
jeżeli nie pamiętam kim jestem i kim byłem?
Na wielu brzegach równocześnie leżę z policzkiem na piasku i
słyszę jak bijąc w ekstatyczne bębny nadbiega ten sam ocean.
(...)
30.
- Upiłeś się.
- Lekko. Ale to nie ma związku ze sprawą. Chcesz, spróbuję naprowadzić cię na właściwy trop. Tylko mnie dobrze słuchaj.
- Słuchałem już wiele razy.
- Nie, nie słuchałeś. Zamykasz się przede mną, tkwisz w jakimś szczelnym kokonie i osłaniasz nim swój umysł. Posłuchaj mnie jeszcze raz.
- Słucham.
- Kiedy byłeś w stanie śpiączki, długiej śpiączki, mówiłeś w trzech różnych językach: po angielsku, po francusku i w jakimś nosowym dialekcie, chyba orientalnym. Znaczy, że jesteś poliglotą i czujesz się znakomicie we wszystkich częściach świata. Myśl, pomyśl pod kątem geografii. W którym z tych języków czujesz się najlepiej?
- W angielskim, na pewno.
- Zgoda. W takim razie, który z nich wybitnie ci nie leży?
- Nie wiem.
- Twoje oczy są okrągłe, nie skośne. Powiedziałbym, że ten orientalny.
- Jasne.
- To dlaczego się nim posługujesz? Dobrze. Teraz myśl nad skojarzeniami.
Spisałem sobie kilka słów. Słuchaj. Zanotowałem je fonetycznie: ma-kwa, tam-kwam, kii-sah. Jakie skojarzenia przychodzą ci do głowy?
- Żadne.
- Świetnie.
- Czego, do diabła, chcesz?
- Czegoś. Czegokolwiek.
- Spiłeś się.
To już uzgodniliśmy. Tak, spiłem się. Spiłem się, ale też uratowałem twoje pieprzone życie. Pijany, nie pijany, jestem lekarzem. Kiedyś byłem nawet niezłym lekarzem.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu