Nowe przygody Mikołajka, Tom 2
Przystępując do lektury „Nowych przygód Mikołajka: Tom 2” nie dbałem o to, że nie czytałem tomu pierwszego. Dawno temu miałem w ręku inną książkę René Goscinny’ego, mianowicie „Mikołajka”. Bohater ten sam, gatunek ten sam, więc co może być jeszcze identyczne? Okazuje się, że wszystko. Krótkie opowiadania o małym chłopczyku z Francji są budowane według tego samego schematu: chcemy coś zrobić, ale z góry jesteśmy skazani na porażkę. I tak w tej „przezabawnej” książce znajdujemy: fajtłapowatego ojca, który czego się nie dotknie zamienia w proch, matkę, która nie wychodzi z kuchni, (co na to feministki?), nieznośnego opiekuna w szkole, kolegę który ciągle je, kolegę który ciągle bije, kolegę który jest bogaty, kolegę kujona, kolegę nieuka itp., itd. Nudy! Dzieciaki chcą się pobawić, ale przy ustalaniu reguł gry zaczynają się kłócić, bić i obrażeni wracają do domów. Tato wysyła żonę z synem do babci, w wyniku czego pociągiem do teściowej jedzie sam. No ale przecież to fajtłapa, nawet grilla porządnie rozpalić nie umie. Mikołajek wszystko u rodziców wymusza płaczem, ale przecież klapsa nie dostanie, bo to „przykładowa francuska rodzina”. Wszystko tu jest stereotypowe, tworzone według jasno określonego schematu. Goscinny w książkach o Mikołajku pokazał nam swoją wizję utopii, świata idealnego, gdzie wszyscy mocno się kochają (sprzedawca w sklepiku na rogu daje nawet Mikołajkowi darmowe ciastka).
Mówi się, że sukcesem książek o Mikołajku jest język, jakim są one pisane. Goscinny stylizuje go na ten, którym posługują się małe dzieci, tak więc na 400 stronach opowiadań znajdziemy słówka takie jak: żem, tobyś i jeszcze kilka niegramatycznych sformułowań, których już nie pamiętam. Ale na miłość boską, przecież najwięcej czytelników „Nowe przygody...” znajdują wśród dzieci! Książki powinny uczyć, a nie ogłupiać, a słowa zawarte w książkach Goscinnego z pewnością nie zapełnią niczym pożytecznym malutkich główek naszych dzieci.
Dzieci kochają Mikołajka i tak pewnie pozostanie. Dorośli mówią, że czytając opowiadania Goscinnego myślami wracają do lat swojego dzieciństwa. Ja nigdzie nie wróciłem, co najwyżej do biblioteki, żeby wymienić książkę na inną. Mnie po prostu książka za serce nie ruszyła i mam nadzieję, że nie jestem sam (w końcu nie mogę być jedynym, tak bezdusznym człowiekiem na całym świecie).
Książki nie polecam i nie zniechęcam do jej czytania. Zresztą, jeśli ktoś postanowił sobie, że ją przeczyta bo jest modna, to i tak to zrobi.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.