Dodany: 03.07.2015 21:25|Autor: Frider

Książka: Powitanie roku drugiego
Kulicki Krzysztof

2 osoby polecają ten tekst.

Odcienie szarości


Według noty na okładce, powieść „Powitanie roku drugiego” otrzymała II nagrodę w konkursie literackim Wydawnictwa MON w roku 1974. W tym jednym zdaniu jest kilka istotnych informacji, ukierunkowujących oczekiwania czytelnika. Po pierwsze, książka powstała niejako na zamówienie Ministerstwa Obrony Narodowej, czyli organu państwowego zajmującego się głównie wojskowością. Po drugie, ukazała się w pierwszej połowie lat 70., czyli w okresie typowego gierkowskiego PRL-u, w czasach względnej stabilizacji politycznej i gospodarczej. Po trzecie, została nagrodzona, co świadczy, że w dużym stopniu spełniła oczekiwania organizatorów konkursu. I tutaj pojawia się pytanie: jaki był jego temat przewodni? Co miała zawierać nadesłana praca? W nocie okładkowej brak odpowiedzi, lecz można snuć przypuszczenia na podstawie treści.

Powieść stanowi wspomnieniowy wycinek z życia młodego dowódcy plutonu w niewielkim, małomiasteczkowym garnizonie. Codzienne obowiązki, zawodowe trudności, nieporozumienia w kontaktach z podwładnymi i przełożonymi. Siatka zależności w ciasnym, prowincjonalnym środowisku. Nic specjalnego, przeciętne życie ze swoimi małymi wzlotami i upadkami. Krzysztof Kulicki chyba początkowo chciał stworzyć historię z przesłaniem, zmierzał do umoralniającego zakończenia, jednak mimo pozostawienia elementów pierwotnego zamysłu, ostatecznie zamknął fabułę (na szczęście) w niejednoznacznej, rozmytej konwencji. Po lekturze pozostajemy z pytaniami, potrzebujemy chwili na zastanowienie. Nie wiem tylko, czy taki efekt był zamierzony, czy też to wynik niezdecydowania autora.

Początkowo może się wydawać, że Kulicki chciał ukazać poszukiwanie przez pokolenie powojenne swojego miejsca w socjalistycznej rzeczywistości i jego stosunek do zmian ustrojowych. Mogą świadczyć o tym słowa: „w roku 1945 miałem siedem lat, więc sprawa jest dla mnie obca pod względem autentyzmu przeżycia. Natomiast powinienem umieć ją odczuć, uznać za swoją, abym mógł pomyśleć: mój, nasz rodowód”[1]. Jednak w dalszym ciągu powieści ten wątek zostaje zupełnie zmarginalizowany lub w ogóle porzucony. Nieliczne odniesienia do niego zostały zniekształcone przez ukazanie ich w kontekście trywialnych zajęć głównego bohatera i na tle socjalistycznej propagandy pracy, wszechobecnej w tamtych czasach. Z drugiej strony autor nie jest bezkrytycznym piewcą PRL-owskiego dobrobytu i stylu życia. Potrafi dość zgrabnie przemycać krytyczne uwagi o niedostatkach systemu, o jego negatywnym wpływie na życie obywateli: „Są tacy, którzy udają, że można wymazać z osobistego życiorysu świństwo, a z życiorysu całego społeczeństwa – elementy psujące harmonię. Ale jeszcze raz stwierdzam, nie powinno się wypierać czegokolwiek z życiorysu. Anonimów, polowania na wrogów, odkułaczania, rozlatywania się spółdzielni produkcyjnych, żywności na kartki, obowiązkowego zwrotu zużytej tuby po paście do zębów jako surowca wtórnego, absurdalnie tanich mieszkań za pięć złotych miesięcznego komornego, których ludzie nie uszanowali, tych pogmatwanych losów i życiorysów pisanych ironicznymi zygzakami. Inaczej historia przypomina czaplę: jak długo ustoi na tej jedynie słusznej nodze?”[2]. Z takich stwierdzeń przebija żal, skarga pokolenia, które już wie, że zawiodło się w swoich oczekiwaniach, zostało oszukane i w zasadzie pozbawione nadziei na konkretne zmiany.

Ta książka to świadectwo czasów, które znalazły trwałe miejsce nie tylko w historii, ale chyba także w zbiorowej świadomości Polaków. Bezwiedne świadectwo epoki, do której – choć na głos jest wyśmiewana – po cichutku wielu wciąż tęskni. Można się zastanawiać – skąd ta nostalgia? Odpowiedź pewnie nie jest jednoznaczna ani prosta, ale wydaje mi się, że jednym z czynników (być może najważniejszym) jest ówczesna mała odpowiedzialność (lub jej brak) przeciętnego obywatela i stawianie mu przez państwo niskich wymagań. Przypomina to trochę sytuację dziecka, które pozostawia się samemu sobie, ale zaspokaja się jego podstawowe potrzeby – jest wystarczająco nakarmione, czysto ubrane, w miarę umyte, dostaje też drobne kieszonkowe. Jakieś tam obowiązki ma: wymaga się, żeby chodziło do szkoły, było grzeczne i nie przeszkadzało dorosłym. Na niewiele może sobie pozwolić, ale i jego potrzeby nie są duże, bo nigdy nie wyobrażało sobie innego życia. Podobnie było z ludźmi za czasów PRL-u: mieli niewiele, ale i wymagano od nich niewiele. Cieszyli się pewną swobodą, pod warunkiem, że nie przekraczali wytyczonych kategorycznie granic. Byli jak dziecko: ktoś się nimi opiekował, zapewniał im byt, jednocześnie wymagając posłuszeństwa. Tylko tyle. Za tym tęskni wielu z nas.

Powieść nie zdąża do oczekiwanego czy raczej przewidywanego finału; nie ma też wyraźnie, dobitnie zaznaczonego zakończenia. Początek nie jest logicznym preludium do całości, wydaje się oderwany od treści i nie wprowadza w fabułę. Zresztą tej tutaj w zasadzie nie ma – to po prostu opowiadany w narracji pierwszoosobowej fragment życia bohatera, rok spędzony przez niego w wojsku w roli wychowawcy rekrutów. Brakuje konsekwentnie prowadzonego wątku, autor pisze raczej swobodny dziennik, przedstawiający dzień po dniu pospolite wydarzenia i ich oddźwięk w uczuciach kronikarza. I tutaj pojawia się problem. Niby sporo mówi o swoich przeżyciach i wewnętrznych przemyśleniach – jednak tak beznamiętnie, jednostajnie, że sprawia to wrażenie monotonnego odczytu.

Nie ma tu miłości jako uczucia wyższego. Główny bohater z wyrachowaniem poszukuje kandydatki na żonę, wdaje się nawet nie tyle w błahe romanse, ile w przelotne łóżkowe znajomości. Kobiety, z którymi się spotyka są tak samo szare, zmęczone i obojętne, jak codzienna rzeczywistość. One także nie poszukują miłości swego życia, są na to zbyt doświadczone, zrezygnowane i wyzute z marzeń. Miłość nie jest uczuciem nagłym, przychodzącym niespodziewanie. To raczej racjonalny kontrakt, gdzie dwie osoby ważą za i przeciw prowadzonej transakcji. Na pewno takie podejście do spraw uczuciowych jest, przynajmniej w dużej mierze, efektem promowania określonych zachowań przez państwo. Kulicki przytacza równie zabawny, jak przerażający fragment tzw. „prasówki” (gazetki pracowniczej) z jakiejś fabryki: „macie dziewczynę, kochacie ją i pewnego dnia dostajecie nakaz organizacji – jechać na wieś. Macie wtedy z tą ukochaną randkę. Uprzedzacie ją, że nie przyjdziecie na umówione miejsce i to doprowadza do scysji. Ukochana stawia: albo, albo. Wtedy ruszy was ambicja ZMP-owca i tę całą miłość rzucicie w kąt. Zapewne tak będzie, jeśli jesteście prawdziwym członkiem organizacji. A teraz zastanówcie się, czy nie wolelibyście pokochać dziewczynę, którą poznaliście na akcji żniwnej, przy skupie zboża lub kontraktacji? Czy mają więc praca i poglądy wpływ na powstanie miłości? Ma prawo kolektyw do zaglądania w wasz osobisty kącik? Tak, bo wam pomaga i wskazuje błędy”[3].

„Powitanie roku drugiego” jest szare, jednostajne i beznamiętne, ale na swój sposób interesujące. Co prawda raczej niezamierzenie, ale jednak stanowi dość dobre odwzorowanie polskiej rzeczywistości lat PRL-u. Unifikacji obywateli, beznadziei ich wegetacji na krawędzi uczuciowego człowieczeństwa. Być może niewiele osób (lub może nawet nikt) sięgnie świadomie po powieść Krzysztofa Kulickiego, lecz może to i lepiej, że karty jego książki pozostaną zamknięte, tak jak ten konkretny rozdział w historii Polski.


---
[1] Krzysztof Kulicki, „Powitanie roku drugiego”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1975, str. 13.
[2] Tamże, str. 149.
[3] Tamże, str. 58-59.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 998
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: margines 07.07.2015 20:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Według noty na okładce, p... | Frider
Ni to polecasz, ni to nie polecasz, a nawet odradzasz, ale dryg do pisania masz!
I niech mi mówi kto co chce.
Użytkownik: Frider 08.07.2015 12:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Ni to polecasz, ni to nie... | margines
Dziękuję bardzo :-).
Jeżeli chodzi o "Powitanie..." to polecenie nie jest tu sprawą jednoznaczną. Na pewno nie żałuję, że przeczytałem tę książkę. Nie proponowałbym nikomu specjalnego szukania jej, ale myślę, że jako przypadkowa lektura nie byłaby to strata czasu. Dla osób szukających realiów tamtych czasów (PRL) to dobry wybór.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: