Dodany: 28.04.2015 14:55|Autor: dominika0112

"Kto wiatr sieje..."


Bart odnawia Foxworth Hall, który budzi u rodziny przerażenie. Jory odnosi sukcesy w balecie i w życiu prywatnym. Cathy wiedzie spokojne życie z Chrisem. Cindy dojrzewa i sprawia czasem pewne kłopoty. Wszystko wydaje się normalne. Jednak pewne wydarzenie zmieni życie bohaterów...

"Kto wiatr sieje..." to czwarta część sagi Dollangangerów. Dla przypomnienia napiszę, że pierwsza, "Kwiaty na poddaszu", wywarła na mnie ogromne wrażenie. Każda kolejna coraz mniej mi się podobała.

Tutaj synowie Cathy są już dorośli, pojawia się także nieznany wcześniej krewny. Jedni zajmują się domem, drudzy medycyną, jeszcze inni pomnażaniem pieniędzy. Nie dzieje się nic szczególnego. Owszem, dwa wydarzenia są przełomowe, niosą coś nowego i wyjątkowego. Jednak poza tymi momentami jest zwyczajnie nudno. Typowa powieść obyczajowa z nutką romansową wszędzie, gdzie się dało. Nie porwało mnie to, takie flaki z olejem.

Narrację prowadzi Cathy, czego też nie można zaliczyć do zalet. Każdy, kto czytał chociaż pierwszą część wie, że ta kobieta nie grzeszy inteligencją, niestety. Doszukuje się wszędzie jakiejś ukrytej prawdy, a jej przemyślenia są po prostu naiwne i głupie.

Wszystko kręci się wokół Barta – młodszego syna Catherine, którego od samego początku bardzo nie lubię. Jako mały chłopiec był niebezpieczny i lekko chory psychicznie na skutek prania mózgu zrobionego mu przez Johna Amosa. Chodził wtedy na terapię i niby się wyleczył. Teraz jedynie członkowie rodziny widzą, że Bart wciąż może być zagrożeniem w niektórych sytuacjach, nie myśli racjonalnie i ma zaburzenia emocjonalne, ale nikt nie chce z tym nic zrobić. Drażniące.

Poza wątkiem miłości kazirodczej, która w tej części jest, moim zdaniem, wątkiem pobocznym, są tu prawie same historie miłosne. Ta kocha tego, jednak on ma teraz problem, więc ona idzie do innego. Rozstają się, ona ucieka. Przychodzi kolejna, najpierw do tego, a potem jednak do tamtego, są szczęśliwi. W międzyczasie jeszcze młodzieńcze miłostki i wchodzenie każdemu facetowi do łóżka, bo tak trzeba. Dodajmy do tego obsesyjną religijność Barta i Joela, i wychodzi nam cyrk. Nie, nie, nie, i jeszcze raz nie. "Moda na sukces" prawie.

"Miłość sprawia, że widzisz piękno tam, gdzie przedtem widziałeś brzydotę. Będziesz czuł w sobie jasność i szczęście, nie wiedząc, skąd się wzięły. Będziesz podziwiał to, co kiedyś ignorowałeś"*.

Męczyłam się z tą powieścią około trzech tygodni, zmasakrowała mnie. Nie chciałam jej odkładać, ale też naprawdę nie miałam ochoty czytać. Nie słuchałam, gdy wszyscy mówili, że pierwsza część sagi jest bardzo dobra, reszta zaś wyjątkowo kiepska. Musiałam dobrnąć aż do czwartego tomu, aby się przekonać, jak bardzo spada poziom całości. Dopiero teraz mogę świadomie powiedzieć, że ostatnią, piątą część zostawiam w spokoju, nie zamierzam jej czytać.


---
* Virginia C Andrews, "Kwiaty na poddaszu", przeł. M. Ostaszewski, wyd. Świat Książki, 1996, s. 48.


[Recenzja znajduje się także na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 969
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: