Dodany: 02.04.2015 00:35|Autor: yyc_wanda

Przeczytane: Q1, 2015


STYCZEŃ
Wieczór przedświąteczny (Stawiński Jerzy Stefan) (Pol-1965) ocena: 5 (własna półka)
Czyżby nikt już dzisiaj nie czytał książek Stawińskiego? „Wieczór przedświąteczny” nie był nawet wprowadzony do katalogu B-netki. Wielka szkoda, bo zawarte w tym tomie opowiadania są ciekawe i zasługują na większe zainteresowanie. Pierwsze z nich, „Pingwin”, napisane jest w ulubionej przeze mnie formie monologu wewnętrznego, która pozwala zajrzeć w duszę bohatera, przyjrzeć sią z bliska jego tęsknotom, marzeniom i fobiom; poznać go od tej najbardziej intymnej strony. Neurotyczny i zakompleksiony bohater, Andrzej aka Pingwin, jest nieśmiały i niezdarny (jak pingwin), ale pod tą powłoką aż kipi od uczuć, pragnień, rycerskich gestów i trafnych spostrzeżeń na temat otaczającego go świata. Świetne opowiadanie, choć momentami przegadane, co w ogólnym rozrachunku jest tylko drobnym mankamentem. Dwa pozostałe opowiadania również oceniam wysoko, zwłaszcza „Sprawę holenderską”, której akcja rozgrywa się w Polsce okresu stalinowskiego. Temat poważny, lecz satyryczne potraktownie go przez autora, sprawia że czyta się je z uśmiechem na twarzy, podobnie zresztą jak i tytułowy „Wieczór przedświąteczny”, który jest zabawną farsą. Chętnie poczytałabym więcej książek Stawińskiego, ale jest to jedyna pozycja, do której mam dostęp. Może z czasem jego książki ukażą się w wersji elektronicznej?

Pierwszy telefon z nieba (Albom Mitch) (US-MI-2013); ocena: 5
Kilka osób z małego miasteczka Coldwater, w stanie Michigan, zaczęło regularnie otrzymywać telefony od osób zmarłych. Czy była to prawda, zwidzenie, czy też kryło się za tym wielkie oszustwo? Wydarzenie to odbiło się szerokim echem w prasie i telewizji. Ze wszystkich stron ściągały pielgrzymki osób zainteresowanch cudem; zbieranina religijnych fanatyków, sceptyków i osób w żałobie, które wierzyły, że w Coldwater podobny cud może i im się przydarzyć...Wzruszająca opowieść o bólu i tęsknocie za tymi co odeszli, o diametralnie różnych emocjach, uczuciach i reakcjach jakie jedno wydarzenie może wywołać u różnych ludzi i o wpływie jaki media mają na nasze życie. Powieść wzbogacają wstawki historyczne z życia Aleksandra Grahama Bella, człowieka, który wynalazł telefon, a tym samym uczynił to całe ziemsko-niebiańskie zamieszanie 140 lat później możliwym.

Dobry pies (Katz Jon) (US-UpstateNY-2006); ocena: 3
Psia biografia, czy może być coś bardziej chwytającego za serce? Tak, ta książka chwyta, chociaż nie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Orson jest psem z „odzysku”, psem niechcianym, który się nie sprawdził i jak wiele jemu podobynch, ma problemy behawiorystyczne. Autor robi co może, by poskromić jego wybryki, wytrenować, nauczyć posłuszeństwa. Kiedy zawodzą wszystkie podjęte przez niego metody korekcji, decyduje się na krok radykalny – sprzedaje dom i przeprowadza się na farmę, by dstarczyć swemu pupilowi większej swobody i ograniczyć sytuacje konfliktowe. Orson jest bardzo przywiązany do swego właściciela, i vice versa, i relacje pomiędzy nimi charakteryzuje wyjątkowa więź emocjonalna.
Temat, który uwielbiam. Wszelkie historie o zwierzątach mogę pochłaniać stosami. Katz pisze ciekawie, ciepło, przelewając na papier swe uczucia. Skąd więc taka niska ocena? Po pierwsze dlatego, że Orson jest bohaterem drugoplanowym. Na pierwszym planie jest Katz i jego wielkie EGO. To co wzięłam początkow za wielką miłość do psa, było wielką miłością Katza do siebie. Farma, ucieczka z miasta na wieś, totalna zmiana stylu życia – to wszystko z miłości do psa? Było to raczej skryte marzenie autora, a pies posłużył jako pretekst, by sprzedać dom wbrew życzeniom żony i wyprowadzić się na farmę, zostawiając ją w Nowym Yorku, w apartamencie. Owce na farmie, żeby Orson mógł wykazać się jako pies pasterski? Raczej było to marzeniem Katza, które na siłę próbował zrealizować, ignorując fakt, że Orson miał to tego zajęcia ewidentną awersję... I tak już do końca. Każda decyzja podejmowana była zgodnie z Katza widzi-mi-się, bez uwzględniania opinii osób najbliższych, bez prawdziwego zaangażowania w potrzeby i specjalną opiekę dla psa z problemami behawiorystycznymi. Medycyna alternatywna i szamanka zamiast trenera behawiorysty? Nieograniczona swoboda dla agresywnego psa z silnym instynktem terytorialnym, bo trzymanie go za ogrodzeniem byłoby więzieniem? Katz pisze ładnie i byłam bliska tego, by dać się złapać na lep jego pięknych słów o głębokim uczuciu i trosce o swego wyjątkowego pupila, jednak jego zachowanie zaprzeczało słowom o wielkiej miłości do „psa życia”. Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze sięgnę po jego książki, bo trudno mi będzie uwierzyć w szczerość jego wywodów.

The Solace of Leaving Early – Haven Kimmel (US-IN-2002); ocena: 3,5
Książka, którą miałam ochotę porzucić już na samym początku. Powstrzymało mnie od tego jedno zdanie, a raczej argument, który bohater powieści, pastor Amos Townsend, powtarza za Paulem Tillichem. Według Tillicha, każdy z nas ma jakąś Najważniejszą Rzecz, Ideę Przewodnią, której poświęca swoje życiu. Dla jednego są to pieniądze, dla drugiego władza, a dla kogoś innego jeszcze - sława. A tak naprawdą, naszą Największą Troską powinna być nieskończoność. I choć większość z nas zdaje sobie sprawę z wagi tego zagadnienia, niewielu poświęca mu swoje życie. Ponieważ interesują mnie rozważania egzystencjalne, postanowiłam dać szansę pani Kimmel. Było różnie. Historia opowiadana jest z perspektywy dwóch bohaterów. Pastor Amos Townsend był bliższy memu sercu. Lepiej rozumiałam jego rozterki, może dlatego, że śledziliśmy je na bieżąco. Langston, z kolei, jest bohaterką tajemniczą. Wiemy, że przeżyła jakąś tragedię, ale nic ponadto. Jej zachowanie, które trudno zrozumieć i zaakceptować, jej frustracja, arogancja, zamknięcie się w sobie i ignorowanie otoczenia, denerwuje przez to bardziej, niż gdybyśmy znali tego przyczynę. Historia Langston z czasem zostaje wyjaśniona, ale zbyt późno, zbyt pobieżnie, w sposób mało przekonujący. Całość bardzo nierówna. Są momenty ciekawe, ale też dłużyzny, przez które trudno przebrnąć. Sytuacje, których realność stoi pod znakiem zapytania. Dużo dywagacji na tematy filozoficzno-teologiczne, które bardziej pasowałyby do rozprawy naukowej jak powieści. Podsumowując - warto było przeczytać, ze względu na ładny język i wysoki poziom przekazu, ale nie jest to książka, do której chciałabym kiedykolwiek wrócić.

Dziesięciu Murzynków (Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary)) (UK-Ang-1939); ocena: 3,5
Takie sobie kryminalne czytadło. Trup ściele się gęsto, a ponieważ byłam na to przygotowana (choćby z racji tytułu: And Then There Was None), każdy następny robił na mnie coraz to mniejsze wrażenie. Dziwiła mnie bezmyślność bohaterów, którzy nie starali się przewidzieć i zapobiec wypadkom, które wyreżyserowane były zgodnie z dziecinną rymowanką, dostępną do wglądu każdego z uczestników. Brak psychologicznego zarysu postaci sprawiał, że lektura była mało interesująca. Domyślałam się, kto jest mordercą już od samego początku, ale końcowe wyjaśnienia nie przekonały mnie co do realności takiego scenario.

Był to mój pierwszy ebook wypożyczony z biblioteki publicznej. Teraz, zamiast klikać i kupować książki, które latami czekają na swą kolejkę, będę klikać i wypożyczać książki, które muszę przeczytać od razu, zanim mi znikną z czytnika. I tak oto moja wirtualna bibliteka powiększyła się o następny księgozbiór.

LUTY
Pug’s Tale – Alison Pace (US-NY-2011); ocena: 4,5
Kontynuacja “Pug Hill”, którą zaliczam do grupy książek ukochanych. Główna bohaterka, Hope, nie zawodzi i tym razem. Jej narracja w formie monologu wewnętrznego jest zabawna, wzruszająca i pozwala wczuć się w jej moralne dylematy i problemy, z którymi się boryka. Jednak kryminalna fabuła – taka trochę z przymrużeniem oka – tym razem mnie nie porwała. Nie zachwyciła mnie też wszechobecność Maxa, jej pupila mopsa, który wysuwa się na równorzędnego bohatera. Za dużo też było psich ochów i achów, nawet jak dla mnie, wielbicielki psiej litereatury. Za to atmosfera nowojorskiego muzeum Met i zagadki oparte na znajomości dzieł sztuki stanowią ciekawie nakreślone tło dla całej opowieści.

Visualization for Weight Loss: The Gabriel Method Guide to Using Your Mind to Transform Your Body – Gabriel Jon (US-PA-2015); ocena: 6
Czy problemy z nadwagą wiążą się tylko z naszą dietą? Czy ograniczenie spożywanych kalorii gwarantuje spadek wagi i smukłą sylwetkę? Jon Gabriel twiedzi, że to, czym karmimy nasz organizm jest ważne, ale jeszcze ważniejsze jest to, czym karmimy nasz umysł. Wyzbycie się pewnych przekonań, które wpajano nam od dzieciństwa, jak np. „w naszej rodzinie skłonność do tycia jest genetyczna”, może okazać się równie skuteczne jak zmiana diety i reżim ćwiczeń fizycznych. Doskonała książka, w której holistyczne sposoby na zrzucenie nadwagi poparte są informacją o najnowszych badaniach naukowych z dziedziny zależności umysłu i ciała i o wpływie naszych myśli na nasze zdrowie. Wszystko czego od nas wymaga metoda Gabriela, to trochę dyscypliny i wdrożenie kilkuminutowych praktyk wizualizacji/medytacji w rytm codziennego życia. Tak niewiele i tak dużo.

MARZEC
Dance with Me – Louise Doughty (UK- London-1996); ocena: 2
Powieść zupełnie nie w moim guście. Zagmatwana, poplątana, do końca nie wiadomo co to miało być - kryminał, ghost story, czy thriller psychologiczny? Historia opowiedziana z punktu widzenia dwóch kobiet, bądących w relacji z tym samym mężczyzną, choć w różnych czasowo okresach. Iris, kobieta bluszcz, uczepiona niekochającego ją mężczyzny, jest żałosna i budzi politowanie. Jej depresja, szarowidzenie i zamkniącie w sobie, raczej denerwuje, niż budzi współczucie. Relacja Bet jest pierwszoosobowa i przedstawia kobietę mocno stąpającą po ziemi, choć wytrąconą chwilowo z równowagi nagłą śmiercią jej kochanka. Może mogłabym ją polubić, gdyby była jedyną bohaterką tej powieści. Przeskoki w czasie, z narracji pierwszo- do trzecioosobowej, niezbyt jasne powiązanie między bohaterkami, nieciekawa i mało wiarygodna historia, to wszystko sprawia, że z książki wieje nudą. A już samo zakończenie to szczyt pomieszania z poplątaniem. Czuję się zdezorientowna i oszukana skomplikowaną fabułą, która prowadziła donikąd. Nie jestem też zainteresowana książką na tyle, by spróbować to sobie poukładać i powiązać w jedną całość. Lepiej zapomnieć o tej niewydarzonej powieści.

Góra śpiących węży (Kowalewska Hanna) (Pol-2001); ocena: 3
Na początku był zachwyt. Wydawało mi się, że Kowalewska będzie literackim odkryciem tego roku. Podobała mi się forma monologu skierowanego do nieżyjącej babki, co pozwalało zajrzeć w głąd duszy głównej bohaterki. Potem ten monolog trochę się rozmył, zastąpiły go drobne sprawy życia codziennego. Rodzinne niesnaski, praca w teatrze, intrygi, knowania, manipulacje; liczne miłostki Matyldy, denerwujące swą trywialnością i brakiem głębi. No i temat główny, rozwleczony do granic czytelniczej wytrzymałości – odgrzebywanie szczegółów z przeszłości dawno nieżyjącego ojca. A już fakt, że musiałam zapoznać się z rozrosłym klanem Malinowskich i nie szczędzono mi drobiazgowych szczegółów typu imię, kolor oczu i koligacje rodzinne; i ten ich zjazd rodzinny, historie wygrzebywane z przeszłości i rozmowy o niczym, wbiły mnie w czytelniczy marazm, z którego dopiero wyrwać mnie mogło słowo „KONIEC”. Matylda, bohaterka powieści, nie wzbudziła we mnie ani sympatii, ani zainteresowania. Cała ta historia jest mało prawdopodobna, a w dodatku jakoś tak sztucznie nadmuchana, zbyt wiele wątków luźno ze sobą posklejanych, a żaden z nich ani nie łapie za serce, ani nie rozgrzewa wyobraźni.

Kometa i ja: Jak przygarnięty pies uratował mi życie (Wolf Steven D., Padwa Lynette) (US-NE/AZ-2012); ocena: 4
Steven Wolf i Kometa znaleźli się jak w korcu maku. On, aktywny fizycznie prawnik, który na skutek zwyrodnienia krągosłupa, w wieku 42 lat musiał zrezygnować z kariery zawodowej, życia socjalnego, a nawet odsunąć się od rodziny, gdy kondycja fizyczna zmusiła go do zmiany klimatu i miejsca zamieszkania. Ona, pies rasy greyhound, wychowana w klatce, przerzucana z jednego toru wyścigowego na drugi, a w końcu porzucona, pozostawiona sama sobie w zamkniętej klatce bez dostąpu do wody i jedzenia. Razem uczyli się życia w nowych warunkach, pomagając sobie wzajemnie. Wzruszająca historia o przyjaźni, psim oddaniu i obopólnej miłości i cierpliwości, które pozwoliły wytresować greyhounda na psa-opiekuna; ewenement, w który nie wierzył żaden z zawodowych trenerów. Książka ciekawa, ale wolałabym, żeby więcej w niej było o psie, a mniej o dolegliwościach autora. Choć pewnie jestem niesprawiedliwa, bo frustracja, związana z pogarszającym się stanem zdrowia, była częścią tej historii i bez niej, być może, nigdy nie powstałaby opowieść o Komecie.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 696
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: