Dodany: 27.03.2015 01:04|Autor: Blanacz

Książka: Władca Barcelony
Lloréns Chufo

3 osoby polecają ten tekst.

Góra patosu rodzi śmieszną mysz, czyli cierpienie i wielokropki


O tym, że pisanie to gotowanie, że pisanie to wypośrodkowanie pomiędzy ekstremami i odpowiednie warzenie różnych składników – napisano już wiele. Napisano również niemało o umiarze romansów historycznych, o poszukiwaniu czegoś pomiędzy Walterem Scottem a Kraszewskim, o unikaniu rzewnych, nierealistycznych opowieści rodem z XVIII wieku.

Chufo Lloréns tego zadania się podjął: sięgnął po obszerny, fascynujący temat hrabstw katalońskich w XI wieku na krańcu chrześcijańskiego świata, postanawiając spleść ze sobą dwa wątki miłosne: władców – Almodis z Marchii i tytułowego (w polskim tłumaczeniu) władcy Barcelony, Ramóna Berenguera I, oraz młodego chłopca z ludu imieniem Martí Barbany i pasierbicy doradcy królewskiego, Lai.

Jedenasty wiek, wielowątkowość historii, tło historyczne? Można by pomyśleć, że zapowiada się uczta dla czytelnika powieści historycznych. Nic bardziej mylnego.

Powieść Llorénsa roi się od błędów wszelkiej maści: od rzeczowych, często stricte historycznych, poprzez logiczne, stylistyczne, charakterologiczne, po żałosne powtórzenia. Co więcej, całość napisana jest w stylu, którego nie powstydziłby się uosabiający Werthera Szczęsny z "Dożywocia" Marty Kisiel, czyli krótko mówiąc: cierpienie i wielokropki.

Jest sobie biedny chłopiec, Zbyszko z Bogdańca, który zakochuje się bez pamięci w pasierbicy złego Krzyżaka, Danuśce. Gdy tylko Zbyszko, niby ten Wokulski, jedzie w świat zdobyć majątek, aby móc starać się o rękę swej ukochanej, ta – szantażowana przez swego ojczyma groźbą obdarcia ze skóry jej wyzwoleńcy – traci "kwiat swego dziewictwa na ołtarzu lubieżności satyra, który chciał mieć ją tylko dla siebie"[1]. Dziewczę zachodzi w ciążę, kalekie dziecko umiera tuż po porodzie; Krzyżak, nie wiedząc, co z tym fantem zrobić, postanawia wydać Danuśkę za starającego się o nią od lat Zbyszka. Ledwie ten wraca do Barcelony, dziewczę rzuca się z blanków twierdzy. Zdąża jednak wyspowiadać się przyjacielowi Zbyszka (tajemnica spowiedzi, konflikt tragiczny), wyznać miłość ukochanemu i umrzeć w pocałunku. Wyzwolenicę-Juranda znajdują z wyrwanym językiem i wyłupionymi oczami (o dziwo, ręka została), Zbyszko natomiast otrzymuje w nagrodę nawróconą Żydówkę-Jagienkę i w drugiej połowie powieści próbuje zniszczyć zło wcielone w postaci okrutnego Krzyżaka.

"Zaczął snuć wspomnienia i doszedł do wniosku, że zawdzięcza wszystko temu, iż kiedyś w dalekim porcie Famagusta, pod wpływem odruchu serca uratował tonącego człowieka. Potem ogarnął go bezbrzeżny smutek na myśl o tej, której nie mógł ocalić..."[2]

Próżno by szukać w tym jakichkolwiek oznak parodii: brak takowych. Bohaterowie Llorénsa to albo anioły i męczennicy, albo osoby z gruntu złe. Nie ma w nich cienia realizmu ani ludzkich cech, nie grzeszą w dodatku inteligencją. W drugim wątku miłosnym (ograniczającym się do ucieczki od męża i starań o poczęcie dziedzica) Almodis niemal w każdej rozmowie mówi do męża: "twoja babka Ermensenda", "twój pierworodny Pedro Ramón"; sam narrator też przedstawia postaci za każdym razem, gdy się pojawiają. O tym, że można powiedzieć coś raz i wystarczy, najwidoczniej nie wie: najlepiej powtórzyć wszystko, książka będzie grubsza!

"- Niech miłosierny Allach ma was w opiece. Czego sobie życzycie, panie?
Z jego pozdrowienia i stroju Martí wywnioskował, że ma do czynienia z muzułmaninem"[3].

Jakby tego było mało, jedynym poza ucieczką hrabiny Tuluzy do hrabiego Barcelony wątkiem historycznym jest kampania wojenna i sojusz z Arabami, który, co stwierdza sam autor w posłowiu... w istocie miał miejsce za panowania ojca "władcy Barcelony". Martí Barbany wzbogaca się na imporcie ropy naftowej (przypominam: XI wiek) i instalacji latarń ulicznych (które po raz pierwszy zastosowano w XV wieku w Londynie). Żydzi wymawiają imię Jahwe niemal w każdej rozmowie, ponadto używają metafor z Nowego Testamentu. W bibliotekach leżą ryzy niezapisanego papirusu, choć ten w XI wieku nie był już produkowany, hrabina Almodis bawi się z pudlem, natomiast Arabowie w lichej chacie piją raki. Natłok błędów rzeczowych i całkowity brak historii w tle każe zadać sobie pytanie, po kiego grzyba autor zdecydował się na powieść historyczną, której wątek miłosny w dodatku nie jest oryginalny? Nawet gdy zdaje się silić na opisanie realiów, wprowadza rozdziały, które wypełniają tylko bezsensownie puste stronice, nie wspomagając w niczym akcji (na przykład opis przygotowań do nocy poślubnej babki hrabiego). Logika scen zgrzyta: trzyletnia dziewczynka wybiega na powitanie nieznanego jej człowieka, skacząc z radości; kobieta pomiędzy urodzeniem jednego a drugiego bliźniaka prowadzi napchany kwiatkami godnymi Żeromskiego monolog na pół strony; gwałciciel uzasadnia swoją napaść pięknymi słowy, jakoby miał zamiar zadowolić przyszłego męża dziewczynki. Lloréns błędnie dozuje napięcie: jest w stanie napisać cały rozdział na temat podglądania Lai przez jej ojczyma po to tylko, by szwarccharakter na koniec począł się masturbować. Przypomina to niemal słowa Horacego z "Ars poetica": "Pariuntur montes, nascetur ridiculus mus", czyli: "Góry rodzą, a na świat przychodzi śmieszna mysz"[5].

Co gorsza, słaba, bardzo słaba powieść zmiażdżona została przez polskiego wydawcę, który udręczył jej jeszcze bardziej, przydzielając tłumacza nie dość, że nie znającego podstaw translatoryki, to jeszcze mającego problemy z samą polszczyzną, znajomością języków innych niż hiszpański i logicznym myśleniem. Zdanie "Na środku [stołu] płonęła oliwna lampka"[6] pobić może tylko "Człowiek, który tonął, był sczupły (...)"[6], ale "koc z sierści jakiegoś nieznanego mu zwierzęcia"[7] też daje wiele do myślenia. Może chodziło o koc z wełny? Ale w takim razie dlaczego "nieznanego zwierzęcia"? Kto rozpoznaje zwierzę po wyglądzie koca w ciemnym pokoju? A może chodziło raczej o narzutę z futra? Zdania takie jak to: "Będę miał ogromną satysfakcję, jeśli zdołam wam pomóc w waszym przedsięwzięciu"[8] dyskwalifikują w moich oczach każdego tłumacza. Autor tego przekładu zdaje sobie jednak sprawę z własnej niewiedzy: wyzwolenica Aixa (wymawiane po katalońsku: Aisza) raz przyjmuje w celowniku formę "Aiksie", innym zaś razem poprawną "Aixy". Gorzej jest już tylko z wyrazami obcymi: potestas (po łacinie "władza"; rodzaj żeński, jak każde abstractum z końcówką -tas) tu jest rodzaju nijakiego, żydowska chupa to w tej powieści... juppa, że nie wspomnę już o nietłumaczeniu idiomów ("Jak mówi przysłowie: Brak nowin to dobra nowina"[9]).

Redakcja książki (dwunastego wydania!) też leży i kwiczy. W powieści roi się od literówek i błędów typowych dla zwykłej autokorekty. Grek Nikodemos w niektórych miejscach zostaje nazwany Nicodemosem, chociaż przeczy to logice trankrypcji greckiej. Przepuszczenie błędów translatorskich nie świadczy również o zbyt wnikliwej lekturze tekstu w wydawnictwie. Pozostaje jedynie cieszyć się skreśleniem z listy przyszłych lektur nie tylko wszystkich utworów Llorénsa, ale również wszystkich książek, do których przetłumaczenia przyczynił się Jerzy Żebrowski.


---
[1] Chufo Lloréns, "Władca Barcelony", przeł. Jerzy Żebrowski, wyd. Albatros, 2012, s. 497.
[2] Tamże, s. 476.
[3] Tamże, s. 294.
[4] Horatii Ars poetica, 149; tłumaczenie własne.
[5] Chufo Lloréns, "Władca Barcelony", przeł. Jerzy Żebrowski, wyd. Albatros, 2012, s. 295.
[6] Tamże, s. 296.
[7] Tamże, s. 299.
[8] Tamże, s. 301.
[9] Tamże, s. 576.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 862
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: