Dodany: 19.01.2015 14:58|Autor: carmaniola

Flamingi w burzy


„Mocno przyciskam jedną wargę do drugiej. Impas. Imperator. Implozja. Implant. Po każdym »mp« powietrze wychodzi na zewnątrz z niedużym wybuchem. To przez to, że przy każdym »p« usta zaciskają się, jakby chciały zahamować słowo. Imponujący”[1].

Mały chłopiec jest zafascynowany słowami, ich brzmieniem; obraca je na języku, smakuje, przepycha między zębami, układa na podniebieniu; eksploruje i odkrywa coraz to nowe kompozycje.

„Uwielbiam pisać. Uwielbiam teatr. Boję się pisarzy. Sięgają za głęboko i rozwalają prostą drogę do sukcesu. Nie umiem sobie wyobrazić siebie jako kogoś takiego”[2] – stwierdza nastolatek, odnosząc się do wypowiedzi Ngugi wa Thionga, że po dekolonizacji pisarze afrykańscy powinni tworzyć literaturę w swoich językach. Jako mężczyzna zmienia zdanie i w pierwszym odruchu pragnie pisać w rodzimym kikuju. Ale wybór języka to potężny dylemat w krajach, gdzie jest ich wiele; gdzie sztuczne granice terytorialne zarazem podzieliły jednorodne ludy i połączyły wrogie plemiona we wspólną masę, którą kolonizatorzy usiłowali uformować według własnych wyobrażeń i potrzeb. Kraje odzyskały wolność i prawo do samostanowienia, lecz stare niesnaski pozostały, wciąż gotowe do kolejnego wybuchu. W większości przypadków, by uniknąć wyróżnienia jednego z miejscowych języków, co spowodowałoby falę protestów innojęzycznych mieszkańców danego kraju, urzędowym ustanowiono język byłego zaborcy. A pisarz tworzy, by być czytanym.

Afryka w oczach Wainainy jest światem ogromnie różnorodnym, dzielonym i podzielonym, ale jednocześnie stanowi pewną całość. Więzi i zależności pomiędzy poszczególnymi krajami są znacznie silniejsze niż np. w Europie. Nie tylko ze względu na podobną przeszłość i zbliżone obecne zmagania z przystosowaniem się do nowych warunków współczesnej rzeczywistości; pełne błędów i wypaczeń – skąd my to znamy – ale nieustające, uparte. Także ze względu na ruchliwość mieszkańców Afryki – migracje wewnętrzne i zewnętrzne – przy jednoczesnym zachowaniu silnych więzi rodzinnych i plemiennych. W tym tyglu stare i nowe wciąż się mieszają, usiłując odnaleźć wspólny język.

„W tej czasoprzestrzeni warzy się, z pięćdziesięciu kilku etnicznych przeszłości i punktów widzenia, Kenia – twór wciąż niewyraźny. Wybiera jedno, wiąże się z drugim, decyduje się na trzecie, podkrada tu i tam, rozbebesza coś, co było wcześniej, przerabia. Czasem rusza z miejsca. Czasem nie”[3].

Afryka przedstawiona przez Wainainę skojarzyła mi się z ogromnymi stadami flamingów zrywającymi się do lotu. Czasami czeka je przelot po bezchmurnym niebie, a czasami trafiają w strefę burz, które niosą im śmierć i zniszczenie.

„Nagle je dostrzegamy. Jak pole długie i szerokie. Przyniesione z nieba przez burzę. Puszyste kulki szarości. Potem kępki różu i szarości. Dalej już tylko różu. Wiele z nich jest martwych. Inne zostały zagryzione przez psy, jeszcze inne bezsilnie trzepocą skrzydłami. Wszędzie leżą różowe pióra. Wnętrzności, kostki, miękki, piękny róż, sznurek, galaretowate meduzy. Wszędzie pióra. Bryły mrówczych rzeźb, ruchomych i zmiennokształtnych jak chmury. Pęcherzyki krwi. Zgruchotane kości. Przez całe popołudnie zbieramy młode flamingi, którym udało się przeżyć, i przekazujemy je pracownikom Kenijskiej Służby Ochrony Przyrody”[4].

Rwanda… Uganda… RPA… Kenia…

„Przez kilka następnych tygodni nie będzie miało znaczenia, że znasz ją przez całe życie, że była twoją pierwszą miłością z podstawówki – żona z innego plemienia. Twój nóż przebije jej brzuch, rozerwie koszulkę z Tupakiem, a ty, wytarłszy ostrze, pójdziesz do drugiego pokoju po dziecko”[5].

A potem burza mija. Te, którym udało się przeżyć nawałnicę podnoszą się, otrząsają pióra i starają się żyć dalej. Czasem można im pomóc. Czasem trzeba pozwolić, by same pozbierały się z ziemi i znalazły bezpieczną przystań.

Pierwszoosobowa narracja nadaje tej książce bardzo osobisty wymiar, tym bardziej że wyraźnie odczuwalna jest fascynacja Wainainy słowem oraz jego próby przekazania czytelnikom własnego sposobu myślenia. I literacko jest to ładne, momentami może budzić zachwyt. Drażni początek, w którym rojenia siedmioletniego chłopca przekazywane są wyrafinowanym słowami dorosłego mężczyzny. Na szczęście chłopiec dorasta i ten dysonans przestaje razić, chociaż generalnie taka zabawa słowami zaburza czasami odbiór zawartych w książce – niebanalnych – treści.

Mały chłopiec wymyślił kiedyś nowe słowo: „»Ki-may«. To moje nowe słowo, mój sekret. (…) »Ki-may« to wszystkie języki, których nie znam, choć słyszę je w Nakuru codziennie: ki-kuju, ki-kamba, ki-ganda, ki-sii, gudżarati, ki-nyarwanda, (ki)ru-fumbira. »Ki-may«. Tyle ich, że dostaję zawrotu głowy. »Ki-may« to akordeon, to skrzypce, to dudy, to trąbka. To wszystkie te gąbczaste dźwięki”[6].

„Ki-may” jako chaos, pomieszanie, różnorodność, hałaśliwy zgiełk, kakofonia dźwięków. Dorosły mężczyzna powoli odkrywa w tym dysharmonicznym na pozór brzmieniu pewne prawidłowości – i słowo „ki-may” nabiera dla niego zupełnie innego znaczenia. Najpierw dostrzega wspólną dla mieszkańców Afryki mowę ciała, która bez udziału świadomości ich łączy; spaja w jedną, zrozumiałą tylko dla nich, całość.

„Właśnie dlatego ruszamy się w ten sposób. Afirmujemy wspólny cel. Kiedy stajemy się częścią jednego ruchu, wszelkie wątpliwości co do motywów drugiego człowieka muszą się rozwiać. Zwykle zapominamy, niestety, że istnieje czas inny niż godziny i minuty. Miara człowiecza, tykająca w naszych ciałach, za fasadami naszych »ja«”[7].

Potem ten uniwersalizm zauważa również w dźwiękach: „»Kimay« to rozmowa bez słów i precyzyjnych języków, to gitarowe dźwięki całej Kenii mówiące językami Kenii. (…) Już na samym początku, nim podniesiono flagę, w swojej najwcześniejszej popularnej muzyce niepodległościowej Kenijczycy znaleźli spójną platformę dla swej różnorodności i złożoności – w dźwięku”[8].

Lećcie, flamingi. Czystego nieba.


---
[1] Binyavanga Wainaina, „Kiedyś o tym miejscu napiszę”, przeł. Marcin Michalski, wyd. Karakter, 2014, s. 65.
[2] Tamże, s. 127.
[3] Tamże, s. 191.
[4] Tamże, s. 45.
[5] Tamże, s. 348.
[6] Tamże, s. 36-37.
[7] Tamże, s. 203.
[8] Tamże, s. 360.


[Recenzję opublikowałam na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1889
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: cordelia 28.01.2015 22:27 napisał(a):
Odpowiedź na: „Mocno przyciskam jedną w... | carmaniola
Flamingi! Są i w Europie. Kiedyś chciałam popatrzeć sobie na nie we Włoszech; wtedy nic z tego nie wyszło, ale może jeszcze wyjdzie. :-)
Użytkownik: carmaniola 29.01.2015 09:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Flamingi! Są i w Europie.... | cordelia
Na żywo oglądałam je tylko w Zoo. Na filmach przyrodniczych wzbijające się w niebo stado flamingów robi niesamowite wrażenie - te ptaki w moich oczach są tak nierealne jak żyrafy. W odniesieniu do historii Afryki kojarzą mi się tak silnie nie tylko przez wzgląd na Wainainę, ale też Mia Couto i jego "Ostani lot flaminga".:))
Użytkownik: cordelia 30.01.2015 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Na żywo oglądałam je tylk... | carmaniola
Muszę przyjrzeć się bliżej temu flamingowi Couto! Tymczasem przyjrzałam się autorowi, który budzi moje zaufanie. Z niektórych twarzy można wyczytać, czy właściciel twarzy ma coś do powiedzenia czy nie. ;-)
Użytkownik: carmaniola 31.01.2015 09:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Muszę przyjrzeć się bliże... | cordelia
Ha! Oceniasz książkę po "twarzowej okładce"! Nieładnie! :))) Ale Couto naprawdę sympatycznie wygląda a pisze rewelacyjnie! Nie wiem, czy przypadkiem nie skierować Cię najpierw na "Taras z uroczynem" albo do "Lunatycznej krainy", ale ja też czytałam Couto od pierwszej wydanej w Polsce powieści, czyli "Ostatniego lotu flaminga" i już przy nim zostałam. :)))
Użytkownik: cordelia 31.01.2015 22:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha! Oceniasz książkę po "... | carmaniola
Po twarzowej okładce oceniam szanse powodzenia, nie książkę! A ta okładka rokuje dobrze. ;-) Zacznę od "Flaminga" - krótki i jest w biblio. I to dostępny, więc przy najbliższej sposobności zapoluję. "Dzieje trzech królestw" tymczasem poszły w odstawkę, a teraz ten sam los grozi "Pałacowi snów" Kadarego. Słaba passa. :-\
Użytkownik: cordelia 07.03.2015 18:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha! Oceniasz książkę po "... | carmaniola
No i czy myliłam się? "Ostatni lot flaminga" przekonał mnie, że nie: Mia Couto pisze równie sympatycznie jak wygląda. Stary Sulplìcio jest wielki. :-)))
Użytkownik: carmaniola 08.03.2015 08:59 napisał(a):
Odpowiedź na: No i czy myliłam się? "Os... | cordelia
Prawda, że pięknie Couto splata słowa i miesza rzeczywiste z fantastycznym?

Jego trudno jest tłumaczyć, bo język w jakim tworzy jest podobno podobną mozaiką i tłumaczowi pozostaje tylko albo zrezygnować z przekazu tych jego dziwactw ("Ostatni lot flaminga"), bo oddane za pomocą języka polskiego mogą tworzyć żałosny splot, albo... chyba w "Lunatycznej krainie" Lipszyc próbuje pokazać nieco warsztat słowotwórczy Couto i w "Naszyjniku z opowiadań" (czytałam tylko fragmenty w Sieci) tłumacze próbują oddać coutowski portugalski. Mnie, osobiście, Couto kojarzy się z Leśmianem (człek zawsze próbuje odnaleźć podobieństwa).

Sulplìcio jest boski. :)
Użytkownik: adas 02.04.2015 12:35 napisał(a):
Odpowiedź na: „Mocno przyciskam jedną w... | carmaniola
Nierówne. Wainaina nie potrafi się zdecydować czy pisze autobiograficzną powieść (dzieciństwo), prozę wspomnieniową (RPA) czy eseistyczny reportaż (powrót do Kenii i potem). Często się gubi w słowach, czasem celowo, czasem jest to manieryczne.

Akurat polubiłem te pierwsze obrazki, z dzieciństwa i malowanie hierarchii rodzeństwa. Potem są momenty mocne (zjazd rodzinny, wizyta w prowincji "na końcu świata") i takie sobie. Zaskakujące i gorsze, chyba jednak trochę pod publiczkę (kiedy autor "staje się" pisarzem). Werteryzm i Weltschmerz mieszają się z bardzo przenikliwym obrazem rzeczywistości. Tak bardzo "takiej samej" i "zupełnie innej" niż nasza. Ale egzotyczne są tylko te flamingi. Reszta to opowieść o kształtowaniu społeczeństwa, świata, narodu?

40(?) języków! Nawet znani z telewizji "kenijscy biegacze" są nie tyle kenijscy, co... plemienni. Wainaina uczy pokory, ostrzega przed wypowiadaniem błyskotliwych opinii o "kolejnym konflikcie w punkcie zapalnym świata". W Europie mieliśmy całkiem sporo wojen w podobnych okolicznościach, nie pamiętamy.

Ogólnie podoba mi się bardziej niż "Jutro skończę 20 lat" naszego wspólnego ulubieńca. Ale co to za porównanie, jeśli obu dzieli pewnie odległość z Warszawy (albo i Moskwy) do Lizbony? To z tym, z pochopnymi sądami, walczy Wainaina. I mu się, mimo potknięć, udaje.
Użytkownik: carmaniola 02.04.2015 15:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Nierówne. Wainaina nie po... | adas
Mnie obrazki z dzieciństwa też się podobały, ale raził mnie język - wolałabym albo-albo, albo w skórze dziecka, albo wspomnienia mężczyzny o dzieciństwie. Połączenie wydało mi się mało strawne. Te zabawy językiem, są momentami interesujące, chwilami jednak doprowadzają czytelnika (mnie) do szewskiej pasji.

Nie wiem jak Ty, ale ja odniosłam wrażenie, że autor niemal cały czas starał się udowodnić, zupełnie zbędnie, że... jest człowiekiem takim samym jak Europejczycy, czy Amerykanie. I to też przypadek Mabanckou... Nie jestem pewna czy potrafię to określić słowami - czytając czułam niemal przez skórę, że ktoś stara się na siłę mnie przekonać o czymś, o czym wiem i co dla mnie nie stanowi problemu. To sprawia, że czuję się nieco nieswojo, bo to jakby ktoś myślał, że ja uważam, że w Afryce mieszkają same dzikusy...

I wcale nie jestem przekonana czy ma rację ten, kto pisał notę na okładkę, że to całkiem nowy obraz Afryki, i że tak należy pisać o Afryce... Dla mnie to podkreślanie różnic, których tak naprawdę nie jest tak wiele. Tak samo pisze się (czyta się) o Afryce jak o Ameryce. Oczywiście jeśli ktoś utknął w XIX wieku i czyta wyłącznie stare powieści, to być może dla niego ten obraz Afryki jest nowy...

Masz rację, egzotyczne są tylko flamingi i... to coś, czego chyba jednak w Europie nie znamy... to jakieś poczucie wspólnoty mimo tego totalnego przemieszania. Być może kiedyś było ono nam znane, ale teraz... chyba czas je zatarł nawet w naszej genetycznej pamięci. ;)

PS. Mimo wszystko wydaje mi się, że Mabanckou to wyjątkowa kometa na afrykańskim niebie, Wainainie daleko do niego (jeszcze).

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: