Dodany: 20.08.2009 17:54|Autor: dansemacabre

Książka: jesteśmy przynętą kochanie!
Jelinek Elfriede

1 osoba poleca ten tekst.

Eksperyment, czyli skutki niebrania leków podczas depresji


Przeczytałem. Żyję. Jakoś trudno jest mi się pozbierać, ale cieszę się, że jestem już na zewnątrz świata rojeń Elfride Jelinek. Tak okrutnej książki dawno nie czytałem. Jej okrucieństwo bierze się z tego, że czytelnik to zarazem ofiara; pranie mózgu, jakiemu poddaje się podczas czytania debiutanckiej książki noblistki, trudno porównać do czegokolwiek. Trudno z czymkolwiek zestawić samą tę powieść. To, co autorka w niej wyczynia powoduje, że dokonania Tristana Tzary czy rosyjskich formalistów to jedynie dziecięce zabawy z słowem. Słowo, którym operuje Jelinek w „jesteśmy przynętą, kochanie!” jest brzytwą, tnie rzeczywistość, szatkuje, rozrzuca w nieładzie… a potem zbiera w całość i jeszcze raz miele, dekonstruuje, szarpie, rozdziera. Tego się nie da czytać! Tego nie można w żaden sposób świadomie przeżyć. Tego, co wypisała Jelinek, nie da się opisać za pomocą słów i żaden termin, żaden desygnat, nic, nic, nic nie odda skomplikowanego charakteru tej prozy. Nie można tej książki po prostu przeczytać, bo tu prawdopodobnie nie o czytanie chodzi. Wydana przed blisko 40 laty powieść wiązana jest z okresem walki z depresją, jaki przeżywała autorka. I to wszystko tu widać, bo pomijając formalną, trudną do opisania strukturę książki, jej przesłanie jest co najmniej mroczne.

Jelinek nawiązuje do twórczości powstałej w latach pięćdziesiątych minionego stulecia Wiener Gruppe. Awangardowość tej książki to przede wszystkim całkowita ignorancja dla zasad interpunkcji. Jedynym, bardzo ważnym i symbolicznym znakiem interpunkcyjnym, jest kropka. Co poza tym? Tekst składa się z 73 części, tworząc coś na kształt kolażu, w którym sklejone są ze sobą tropy z kultury masowej końca lat sześćdziesiątych XX wieku oraz nawiązań do tekstów literackich oraz filozoficznych. Rozdziały nie łączą się ze sobą. Co więcej, każdy rozbija się na chaotyczne ministruktury, w których tworzone jest jakieś zdarzenie, obraz, refleksja, ale wszystko to jest nietrwałe i rozpada się samo w sobie. Bohaterami są postacie z filmów, komiksów, muzycy, aktorzy (niekoniecznie wybitnej branży); wszyscy w tyglu zmierzających najczęściej do autodestrukcji czynności, wśród których na pierwszym planie jest przemoc (psychiczna i fizyczna), pornografia, poniżanie, ucieczka (bieg), konflikty (wewnętrzne, wojenne) i… przejmująca samotność.

Jedyną stale pojawiającą się w tej karkołomnej mozaice postacią jest niejaki Otto. Jego tożsamość nie jest znana; tym bardziej, że zmienia wiek, pochodzenie, wykształcenie i poglądy. Otto wydaje się jednak wszechobecny. „w każdym z nas jest trochę ottona wszędzie tam gdzie śmieją i bawią się dzieci gdzie kobieta i mężczyzna szczęśliwie leżą razem i wypełniają obowiązki gdzie szczęśliwa matka w bólach jednak się uśmiecha gdzie zgrzybiała staruszka z równie zgrzybiałym staruszkiem radują się wiosennym słońcem wszędzie tam w mieście i na wsi otto jest u siebie”*. Otton to idea, fantazmat; Otto to specyficzny przewodnik po tym świecie bez logiki, bez ładu, bez sensu i bez jakiegokolwiek stałego punktu, z którego można obserwować poczynania bohaterów.

Jelinek wyszydza sposób przekazywania informacji przez media. Ciąg nieuporządkowanych zdarzeń tworzy przede wszystkim szum. Szum, w jakim nie sposób się odnaleźć. I nie o to chodzi, że my się mamy w tej książce odnajdować. My ją mamy współtworzyć, modyfikować i zmieniać tak, jak czyni to sama Jelinek. Na początku autorka podaje alternatywne wersje tytułu powieści; z czasem można się przekonać, że tytuły rozdziałów mówią dużo więcej niż to, co proponowane jest przed lekturą. Nie trzeba też jej czytać rozdział po rozdziale, bo tu nie o to chodzi. Kluczy do zrozumienia tekstu jest bardzo wiele, ale ja swojego nie znalazłem.

Nie mogę tej książki polecić. Nie mogę zachęcić do czytania czegoś, co będzie udręką. Nie jestem w stanie w żaden sposób poskładać tego wszystkiego, o czym opowiada Jelinek i nie jestem w stanie uznać, że to książka warta poznania. Nie lubię być ofiarą. Nie lubię być masakrowany przez autora. Nie uznaję w końcu peanów na cześć tej książki, które wynikają z jej awangardowości. Nie będę się zachwycał tym chorym strumieniem świadomości tylko dlatego, że Jelinek wielką pisarką jest, ma Nobla i w ogóle. Przeczytałem. Żyję. Za wrażenia nie dziękuję.



---
* Elfriede Jelinek, „jesteśmy przynętą, kochanie!”, tłum. Anna Majkiewicz i Joanna Ziemska, wyd. WA.B., 2009, s. 44.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 948
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: