Dodany: 13.08.2009 18:20|Autor: mifitka

Książka: Święto Kozła
Vargas Llosa Mario

2 osoby polecają ten tekst.

Dyktator pod palmami


I można zadać sobie pytanie czy potrzeba nam kolejnej książki o polityce i mechanizmach władzy? Czy chcemy jeszcze raz zagłębiać się w strukturę umysłu klasycznego dyktatora, poznawać historię jego życia i demaskować wszystko to, co w niej nieludzkie i okrutne? Czy sprawi nam przyjemność podglądanie po raz enty świata, w którym z pewnością nie chcielibyśmy żyć?

Co więcej, pojawia się jeszcze inna kwestia. Otóż akcja będzie się rozgrywać w odległej i raczej idealizowanej przez nas krainie – na uroczych z zasady (i z pozoru, niestety) Karaibach. Konkretniej na Dominikanie, aczkolwiek nie wiem, czy nazwa ma tu jakiekolwiek znaczenie, bo i tak zapewne większości skojarzy się tylko z obrazem lazurowych wód i piaszczystych plaż, na których odwiedzenie zawsze brakuje nam pieniędzy.

I owszem, jest „Święto Kozła” opowieścią o historycznym reżimie - „erze Trujillo”. Opowieścią o dyktatorze, który przez trzydzieści lat utrzymywał się u władzy. Opowieścią autentyczną o czasach nie tak bardzo nam odległych. Ale takich książek jest przecież wiele. Poza tym, ktoś mógłby przecież dodać, po co szukać „bohatera” na drugim końcu świata? Wystarczy dobrze rozejrzeć się po kontynencie, popatrzeć na sąsiadów, ba, nawet we własną, bolesną niekiedy historię, by znaleźć jednostki, które równie dobrze i z wielką przyjemnością zagrałyby rolę tytułowego „kozła”. Dlaczego więc mamy tracić czas właśnie na tę opowieść, właśnie na egzotyczną Dominikanę i właśnie na tego dyktatora?

Odpowiedź jest krótka: Mario Vargas Llosa.

Dla niewtajemniczonych, czyli wszystkich, którzy jeszcze z tym autorem nie mieli do czynienia; dla niezauroczonych, czyli tych, którzy nie zdecydowali jeszcze, czym się w autorze zachwycać, oraz aby uniknąć posądzenia o zbytnią lakoniczność, wyjaśniam. Vargas Llosa to świetny psycholog. Rzadkość: ten psycholog nie „przynudza”, nie „truje” i nie „prawi kazań”. Jest jak gawędziarz, którego historie z czasem stają się naszymi. Takie jest właśnie „Święto Kozła” - historia tak odległa i jednocześnie tak bardzo bliska. I to szczególnie nam, którzy potrafimy przy każdej niemal okazji manifestować dziejową niesprawiedliwość i z niedowierzaniem kiwać głową na wszelki przejaw ignorancji. Może więc warto uświadomić sobie, że są przecież na świecie miejsca i ludzie, o których to my zupełnie nic nie wiemy.

I tu Mario Vargas Llosa przychodzi nam z pomocą, potrafi bowiem sprawić, że w trudną i być może pozornie nudną opowieść zostaniemy dosłownie wciągnięci jak w świetnie nakręcony film akcji. Wszystko to jest zasługą mistrzowskiej konstrukcji, specyficznego sposobu prezentacji zdarzeń, który charakteryzuje wszystkie niemal powieści autora. Bowiem historia (tak, właśnie i dosłownie historia przez duże h) będzie nam zaprezentowana z różnych perspektyw, gdyż przywilejem narracji obdarzył autor całą galerię postaci. Poczynając od zaślepionych i zawsze wiernych fanatycznych zwolenników dyktatora Trujillo; poprzez wyrafinowanych graczy – polityków, którzy zdolni są powiedzieć i zrobić wszystko, aby uszczknąć dla siebie jakiś soczysty kąsek z ogólnonarodowego stołu dobrobytu; na ofiarach – tych zapomnianych i tych wyniesionych do rangi bohaterów – kończąc. Otrzymamy więc swoistą mozaikę, niezwykle interesującą, bo stworzoną przez różnorodnych rzemieślników, która jednak w sposób najpełniejszy unaoczni nam, czym była „era Trujillo” i czym jest dyktatura w ogóle.

„Święto Kozła” to także, a może przede wszystkim, książka o zwykłych ludziach, którzy znaleźli się w takich a nie innych czasach. Być może trochę paradoksalnie, ale pozostaję przekonana, że całkiem trafnie, nasuwa mi się na myśl zdanie innego osławionego dyktatora, to mianowicie, że śmierć jednego człowieka to tragedia, a śmieć milionów – statystyka. Nie wiem, czy Llosa wychodził z tego założenia tworząc swoją opowieść, niemniej jednak tu właśnie dewiza ta się sprawdza i znajduje odzwierciedlenie. Dlatego nie będzie nas autor zastraszał rzędami cyferek, liczbą zabitych i torturowanych. Nie przedstawi statystyk, nie zaprezentuje procentowego stosunku liczby zgonów do liczby urodzeń, nie wymieni wszystkich zbrodni. Działanie takie przynosi bowiem efekt jedynie doraźny – piorunujący, lecz krótkotrwały. Autorowi przecież chodzi o rzecz inną – nakreślenie obrazu, stworzenie wrażenia, które pozostanie w świadomości na długo. A oto i ten obraz - odsłona tego, jak reżim wpływa na życie przeciętnych ludzi: tych odważnych i tych zastraszonych; tych wynoszonych na wyżyny władzy i tych pozbawianych wszystkiego. Zobaczmy, jak gruntownie niszczy świadomość i wypacza myślenie. Przyjrzyjmy się, jak przyczynia się do całkowitej i nieodwracalnej destrukcji, jak mimo wszelkich starań wdziera się w najintymniejsze sfery ludzkiego życia.

Co więcej, i tu książka Llosy po raz kolejny się wyróżnia, możemy być świadkami upadku tego reżimu. Zobaczyć to zawsze osłonięte tajemnicą „jutro”, wyczekiwane „po wszystkim”, które nigdy nie jest już wyłącznie „świetlaną przyszłością”. Będziemy mogli przyjrzeć się żmudnemu i trudnemu procesowi wprowadzania zmian, powracania do normalności i nadawania kształtu nowemu państwu. Staniemy się świadkami rozliczeń z przeszłością, rozliczeń często brutalnych i nadal dalekich od sprawiedliwości. Będziemy obserwować próby rozpoczęcia „nowego życia”, które dla wielu niestety nigdy nie będą mogły zakończyć się sukcesem.

I ostatnie słowo zachęty, pewien sposób odseparowania się od być może przydługiej recenzji: „Święta Kozła” nie wolno nam się bać - mimo że opowiada historię o rzeczach strasznych, jest to jednak nadal prawdziwa historia.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3807
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: KrS1 02.04.2013 15:07 napisał(a):
Odpowiedź na: I można zadać sobie pytan... | mifitka
Na pytanie recenzenta: "czy potrzeba nam kolejnej książki o polityce i mechanizmach władzy" można odpowiedzieć: nie wiadomo, czy były pożądane książki poprzednie i wcześniejsze na ten temat, ale na pewno "Święto kozła" potrzebne było. Książka jest rewelacyjna - z jednej strony tropikalne dekoracje, a z drugiej realia dyktatury są dość uniwersalne. Naturalnie dyktatura Trujillo znacząco różni się od dyktatur wschodnioeuropejskich, ale też od Hiszpanii za Franco. Patrząc na poziom okrucieństwa, jak i degrengoladę (prywatyzacja państwa, coś na kształt prawa pierwszej nocy, itd.) przypomina to bardziej zderzenie realiów latynoamerykańskich i afrykańskich. Niemniej psychologiczne zależności - zniewolenie, podporządkowanie, uzależnienie, upodlenie, napuszczanie jednych na drugich to coś, co było obecne w każdym państwie totalitarnym.

Vargas Llosa pisywał często rzeczy polityczne ("Rozmowa w Katedrze", "Historia Alejandro Mayty", ale też "Marzenie Celta"), ale właśnie najlepiej wychodzą mu studia nad dyktaturami. Dlatego doskonała jest "Rozmowa...", a "Święto..." jest co najmniej bardzo dobre. Vargas Llosa dostał Nobla za: „kartografię struktur władzy oraz wyraziste obrazy oporu, buntu i porażek jednostki”. Brzmi jakby ktoś uzasadniający tę jak najbardziej trafną decyzję Akademii, czytał właśnie "Święto kozła", bo to wszystko w tej książce jest.

Moim zdaniem książka jest rewelacyjna i o ile do nowszych pozycji autora podchodzę z mniejszym entuzjazmem (chociaż i "Marzenie Celta", i "Raj tuż za rogiem" są dobrymi książkami, trochę słabsze są "Szelmostwa"...), to "Święto kozła" będące również pozycją względnie nową (z 2000 roku) budzi we mnie ten sam zachwyt (nawet jeśli są minimalnie słabsze), co moje ulubione: "Rozmowa w Katedrze", "Miasto i psy", czy (mniej poważny, ale narracyjnie perfekcyjny) "Pantaleon i wizytantki". Rzecz jak najbardziej godna polecenia.

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: