Dodany: 15.12.2014 11:08|Autor: carmaniola

„Spalić las, żeby zabić lisa”[1]


Anthony Shadid jako reporter „Boston Globe”, a potem „Washington Post” spędził na Bliskim Wschodzie i w Iraku sporo lat. Znajomość arabskiego oraz tamtejszej kultury ułatwiły reporterowi zajrzenie pod podszewkę wydarzeń, umożliwiły bezpośredni kontakt z mieszkańcami Bagdadu i okolic. „Nadciąga noc” jest relacją o amerykańskiej interwencji w Iraku. Jest jednak również czymś więcej – opowieścią o historii, kulturze tego kraju i ludzi; próbą zrozumienia, co naprawdę się wydarzyło i szukaniem przyczyn rozwoju takiego, a nie innego scenariusza. Nie dostaniemy jednoznacznej odpowiedzi, ba, ten reportaż może wzbudzić w nas jeszcze więcej wątpliwości. Ale to jedna z jego zalet – nie tylko informuje, lecz również zmusza do myślenia.

„We wtorek 20 marca 2003 roku o godzinie 5.34 Stany Zjednoczone Ameryki z własnego wyboru rozpoczęły wojnę napędzaną olbrzymią ambicją i być może szaleństwem. Dysponując nieporównywalnie większą siłą, amerykańskie wojsko dokładnie w tym momencie podjęło długi marsz ku bagdadzkiej cytadeli Saddama Husajna i powędrowało przez doliny Tygrysu i Eufratu, obok miasta Ur i Babilonu. Jego celem był podbój, a następnie przebudowa starożytnej krainy na własny obraz – zuchwały i pewny siebie. Zgodnie ze swoimi powszechnie wyrażanymi zamiarami miało szerzyć demokrację na całym Bliskim Wschodzie. Podsuwało stosowane odruchowo hasła – wyzwolenie i wolność – krajowi, którego wartości samo nie rozumiało”[2].

Smutna konstatacja, ale jakże prawdziwa. I im dalej w las, tym bardziej się przekonujemy, że dobre chęci – nawet jeśli są niekłamane – to stanowczo za mało, by na siłę nieść szczęście ludziom, którzy o nie nie prosili.

17 marca 2003 roku George W. Bush gromko głosił dobrą nowinę Irakijczykom: „Zbliża się dzień waszego wyzwolenia”. „Nasze wojska nie wkraczają do waszych miast i na wasze ziemie jako zdobywcy, lecz jako wyzwoliciele”[3] – powiedział gen. Stanley Maude w 1917 roku, kiedy Brytyjczycy przyszli „uwolnić” Irak spod władzy osmańskiej. Zostali w Iraku, przejmując kontrolę nad zasobami ropy naftowej, przez kilkadziesiąt lat. Czyż zatem można dziwić się Irakijczykom, że podchodzili do tego typu oświadczeń z nieufnością?

„Nie będę się krył z tym, co czuję: amerykańska inwazja nie ma nic wspólnego z demokracją ani z prawami człowieka. Jest to przede wszystkim gniewna reakcja na wydarzenia 11 września i na to, że Saddam Husajn jeszcze się uchował, a także może mieć związek z interesami naftowymi w regionie. […] To nie jest polityka. […] To cyrk”[4] – mówił irakijski lekarz.

Nie znajdziemy w tym reportażu informacji o przypadkach arogancji i bestialstwa amerykańskich żołnierzy, o których doniesienia mogliśmy czytać w gazetach i oglądać w telewizyjnych wiadomościach. Można by sądzić, że ich brak wynika z tego, iż mimo arabskich korzeni autor jest Amerykaninem. Wydaje mi się jednak, że przyczyną jest przede wszystkim to, iż reporter poświęcił się obserwacji i rozmowom z Irakijczykami; to z nimi dzielił straszne chwile wojennej zawieruchy, u nich szukał odpowiedzi na pytanie, jak postrzegają sytuację w swoim kraju i dlaczego po początkowym otwarciu i serdeczności ich nastawienie do amerykańskiej interwencji całkowicie się zmieniło.

Drobne codzienne uciążliwości, jeśli występują systematycznie, potrafią doprowadzić do wybuchu wściekłości. Życie w zniszczonym kraju, brak prądu, głód, przemoc szalejąca na ulicach… A do tego teoretyczny sprzymierzeniec, ponoć „wyzwoliciel”, traktuje ludzi, którzy ich doświadczają, jako ich sprawców i łamie wszystkie ich kulturowe zasady.

„Żołnierze, mówili, wchodzili bez pukania i bez sprawdzania, czy pan domu jest w środku. Cały czas trzymali palce na spuście. Odzywali się bezpośrednio do żon i córek – i to po angielsku, żeby chociaż po arabsku. Przeszukiwali pomieszczenia, nie pomijali nawet sypialni”[5] – skarżą się rozmówcy Shadida.

Dla Irakijczyków, u których niezwykle głęboko zakorzenione są tradycja honoru i godności, codzienne poniżenia stały się nie do zniesienia i wyzwalały w nich agresję. Kiedy czytałam o takich zajściach, w mojej głowie krążył wiersz Władysława Broniewskiego: „Kiedy przyjdą podpalić dom,/ ten, w którym mieszkasz – Polskę/ kiedy rzucą przed siebie grom/ kiedy runą żelaznym wojskiem/ i pod drzwiami staną, i nocą/ kolbami w drzwi załomocą –/ ty, ze snu podnosząc skroń,/ stań u drzwi./ Bagnet na broń!/ Trzeba krwi!”[6].

Stany Zjednoczone wkroczyły zbrojnie do Iraku, by usunąć Saddama – bez żadnego pomysłu, co dalej. Zniszczyli ten kraj, żeby zabić Saddama-lisa i… uwolnili z lasu wilka. Kiedy zniknął znienawidzony przywódca, a nie pojawiły się żadne propozycje władzy, która mogłaby zarządzać krajem, do głosu doszły predysponowane do tego kulturowo i historycznie siły – mniej widoczne w ostatnich latach, ale przecież istniejące od zarania dziejów – przywódcy religijni i plemienni. W kraju bezprawia zaczęto przywracać sprawiedliwość w pojęciu znanym z przeszłości. Co więcej, w powstałej próżni z nową siłą rozgorzały religijne i etniczne niesnaski; szyicka większość prześladowana przez Saddama stanęła przeciwko sunnitom, Kurdowie przeciwko Arabom. Każdy walczył z każdym, a jednocześnie wzrastały nacjonalistyczne nastroje; wszyscy mieli wspólnego wroga – Amerykę. W miarę upływu czasu ludzie, którzy nienawidzili reżimu i witali z radością amerykańskich żołnierzy, zaczynali mówić, że nawet Saddam był lepszy, bo przynajmniej był Irakijczykiem.

Reporter pisze o przemocy, zamachach bombowych, lejącej się krwi, ale – nie potrafię uchwycić, na czym to polega – ta książka nie epatuje okrucieństwem; wszystko jest jakby przesączone przez warstwę środka znieczulającego. Wyraźnie wyczuwa się brak nadziei, potworne zmęczenie uwikłanych w opisywane wydarzenia ludzi. Także samego narratora, którego cechuje ogromna zdolność do współ-czucia. Nawet kiedy Shadid przytacza słowa wypełnione wściekłością, agresją i nienawiścią, w nich także wyczuwa się ogromną bezradność i zagubienie.

To świetna książka, zarówno pod względem informacyjnym, jak literackim (doskonałe tłumaczenie pani Izabeli Szybilskiej-Fiedorowicz). Przedstawia życie i spojrzenie na otaczającą rzeczywistość ludzi odmiennej kultury – pięknie opowiada o innym, często trudnym do wyobrażenia kręgu cywilizacji. W dzisiejszym, pędzącym na łeb, na szyję ku zagładzie świecie warto się na chwilę zatrzymać i spróbować zrozumieć; postarać się odnaleźć podobieństwa, a nie różnice. Być może następnym razem, zanim zdecydujemy się wejść bez zaproszenia do cudzego kraju, by z butą forsować własne wyobrażenia o szczęśliwości – zastanowimy się nad tym raz jeszcze. A przynajmniej nie zapomnimy zapukać i wytrzeć butów.


---
[1] Anthony Shadid, „Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny”, przeł. Irena Szybilska-Fiedorowicz, Wydawnictwo Czarne, 2014, s. 34. Przysłowie arabskie, które wypowiada jeden z przyjaciół reportera, oceniając plany amerykańskiej inwazji na swój kraj.
[2] Tamże, s. 79.
[3] Tamże, s. 35.
[4] Tamże, s. 75.
[5] Tamże, s. 317.
[6] Władysław Broniewski, „Bagnet na broń”, w: tegoż, „Wiersze i poematy”, PIW, 1970, s. 97.


[Recenzję umieściłam również na swoim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1101
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: