Dodany: 18.07.2009 22:22|Autor: Moli

Odnaleźć zaginione?


Dzieła Tolkiena zaczęłam poznawać już w dzieciństwie, kiedy to pierwszy raz przeczytałam "Hobbita" i "Władcę Pierścieni". Potem przyszedł czas na "Silmarillion", który jednak wtedy nie podobał mi się aż tak bardzo, jak później.

Niedawno widziałam, co prawda nie po raz pierwszy, sfilmowaną trylogię (choć tak naprawdę to nie jest trylogia, a podział na tomy występuje dlatego, że wydawca uznał, że dzieło jest za długie na jednorazową publikację). I ponownie obudziła się we mnie fascynacja tym światem. Zapragnęłam przeczytać coś jeszcze, głębiej poznać świat Śródziemia. I wtedy oto, właściwie przypadkowo, w bibliotece wpadła mi w ręce "Księga zaginionych opowieści".

Tyle gwoli wstępu. W końcu jest to jednak recenzja, a nie historia moich prywatnych przygód z Tolkienem, tak więc do rzeczy.

Faktycznie, jest to książka raczej dla wielbicieli autora, których oczarował jego świat, a także może po trosze - jego osoba. Bo czym tak naprawdę jest ta "Księga..."? Przedstawia nam ona proces twórczy, pokazuje, jak z upływem czasu zmieniała się koncepcja historii, jak niektóre wątki zyskiwały na znaczeniu, inne traciły, inne zostały całkowicie zarzucone. Pokazuje stopniowe dojrzewanie profesora jako pisarza. Rzecz jasna nie może to być relacja pełna ani dokładna - przybliża nam jednak chociaż w małym stopniu tory, którymi mogły biec myśli twórcy Valinoru i Śródziemia.

"Księga zaginionych opowieści" to właściwie wczesne wersje historii zawartych później w "Silmarillionie". Wszystko to opatrzone jest komentarzem jego syna, Christophera, który też uporządkował notatki ojca. Opowiadania są jakby takie bardziej bajkowe, ale zarazem bardziej próbujące wpisać się w istniejącą rzeczywistość. To jeszcze nie jest świat "Władcy" czy "Silmarilliona"; widać to świetnie chociażby na przykładzie elfów - nie są to wysokie, dobrze zbudowane istoty, dostojne i dumne. Nazywane są ludem czarodziejskim, co więcej, pierwotnie miały maleć i znikać wraz ze wzrostem ludzi, żeby w końcu odpowiadać bardziej wyobrażeniom Szekspira o leśnych duszkach niż postaci uwielbianego przez fanki filmowego Legolasa (czy może raczej rzec powinnam - Orlando Blooma?). Takich niespodzianek jest więcej, nie zdradzę ich jednak, bo jaka pozostawałaby wtedy frajda z czytania?

Co więcej, Tolkien próbuje przypasować miejscom mitologicznym - faktycznie istniejące, głównie w Anglii. Zresztą i sama Anglia jest tam wymieniona. Początkowo Tolkien zamierzał bowiem stworzyć pewnego rodzaju mitologię dla Anglii, aby zapełnić istniejącą, według niego, lukę w kulturze.

Generalnie uważam, że jest to świetna lektura dla wszystkich głębiej zainteresowanych światem Tolkiena, chociaż miejscami faktycznie może stać się trochę trudniejsza w odbiorze, dla mnie szczególnie były to zagadnienia dotyczące nazw elfickich itp., ale nie przeszkadza to wcale delektować się lekturą, jeśli nas te kwestie nie interesują, nie musimy się w nie wgłębiać.

Co więcej, myślę, że niektóre opowieści czy wiersze (bo i takie tu znajdziemy) mogłyby oczarować kogoś, kto nigdy nie słyszał o Valinorze, Eldarach i orkach. Mają w sobie po prostu jakiś taki - bo ja wiem - niewinny wdzięk.

Zaginione Opowieści czekają na odnalezienie. Cieszę się, że mnie udało się na nie trafić w mrokach biblioteki (no dobra, z tymi mrokami to taka przenośnia:)).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2263
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Kuba Grom 20.07.2009 14:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzieła Tolkiena zaczęłam ... | Moli
interesująca recenzja.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: