Dodany: 19.07.2014 10:11|Autor: dot59
Do Powstania "w letniej sukience i z torbą sanitarną"[1]
"Dziewczyny z powstania". Żeby precyzyjnie rzecz ująć, nie tylko dziewczyny. Bo jest i mała dziewczynka, córka powstańca, i młode mężatki, żony powstańców, które pozostały same w domach z małymi dziećmi, dzieląc los innych cywilów. Wszystkie je łączy to, że dwa miesiące, sierpień i wrzesień 1944 roku spędziły w powstańczej Warszawie lub na jej obrzeżach; część z nich we własnych domach, a po ich zniszczeniu w piwnicach lub w jakichś tymczasowych schronieniach pośród gruzów, część - na posterunkach bojowych.
Czy Powstanie widziane oczyma dziewcząt i młodych kobiet różni się od Powstania utrwalonego w dostępnych do tej pory źródłach?
W "Pamiętnikach żołnierzy baonu "Zośka"" można znaleźć (nieliczne, co prawda) opowieści kobiet, które, prawdę powiedziawszy, nie odbiegają od tego, co piszą ich koledzy. To przede wszystkim reminiscencje z pola bitwy, gdzie na płeć zwracało się niewiele uwagi, jeśli nie liczyć przydziału zadań: mężczyźni częściej walczyli na pierwszej linii, kobiety biegały z meldunkami albo opatrywały rannych, co, nawiasem mówiąc, nie było wcale mniej niebezpieczne niż udział w "męskiej" strzelaninie. Jeśli mówiono tam o życiu osobistym, to zupełnie na marginesie: zginęła czyjaś narzeczona, czyjś ukochany został ciężko ranny, jakaś para wzięła ślub w gruzach, nie wiedząc, czy spędzi razem choć jedną dobę…
"Dziewczyny z Powstania" skonstruowane są inaczej. Prócz samych wspomnień z dni walki (odmiennych od pisanych prawie na gorąco tekstów z "Pamiętników...", gdyż spisywanych nie po kilku, lecz po kilkudziesięciu latach) książka zawiera również prezentację sylwetek bohaterek, całego ich przed- i popowstaniowego życia. A jest o czym opowiadać, bo najstarsza z rozmówczyń autorki liczy sobie 93 lata (najmłodsza "zaledwie" 78), zaś ich przedwojenne życiorysy ukazują niemal cały przekrój społeczny II RP, od rodziny owdowiałego poczmistrza samotnie wychowującego sześcioro dzieci, po magnacki dom, którego mieszkańcy przyjmowali najwyższych dostojników państwowych, a na wakacje jeździli do zamku krewnych we Francji.
Mimo tej przepaści, która dzieliła kamienicę na Woli od dworu na Wołyniu i pałacu w podwarszawskim majątku, praktycznie nie ma między bohaterkami różnic w postawie wobec Powstania: wszystkie bez wahania uznały, że one same i/lub ich bliscy muszą w nim wziąć udział, jeśli nie z potrzeby serca ("To było dla mnie oczywiste. […] Byłam dzieckiem tego kraju i tej epoki. Wpojono mi wielką miłość do ojczyzny, dla której – w godzinie próby – należy być gotowym na największe poświęcenie"[2]), to z patriotycznej powinności ("Janek od początku mówił, że to nie ma sensu. Poszedł do walki z obowiązku, był żołnierzem"[3]) i prawie żadna z nich po tylu latach nie zmieniła zdania ("Do Powstania poszłabym raz jeszcze. Bez najmniejszego wahania. […] Straty, które ponieśliśmy, były oczywiście potworne. Do tego ci wszyscy niewinni mieszkańcy Warszawy… Innego wyjścia jednak nie było"[4]; "Czy było warto? Mimo tego wszystkiego, co się stało, odpowiadam bez wahania – tak. Było warto"[5]).
Podobnie jak rosyjskie bohaterki reportażu Swietłany Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety", również i "dziewczyny z Powstania" starały się w tej dramatycznej wojennej rzeczywistości znajdować jakąś namiastkę normalnego życia. Umyć się, uczesać, sprawdzić, czy nie zginęły zabrane nieopatrznie z domu "srebrne sztućce, z wyprawy dla siostry"[6], porozmawiać z miłym kolegą o czymś innym niż wojna, obejrzeć zostawione w opuszczonym mieszkaniu "porozrzucane zdjęcia z Alp. Przepiękne"[7]. "Czasem ktoś zagrał skoczną melodię na pianinie, ktoś inny zaśpiewał...”[8]
Jednak dość szybko po wybuchu Powstania stało się jasne, że zwycięstwem będzie nie pokonanie okupanta, lecz samo przeżycie i stwierdzenie, że i bliscy pozostali przy życiu. Ta ostatnia radość nie wszystkim była dana - prawie każda z bohaterek straciła kogoś - a to narzeczonego, a to brata, a to jedno czy oboje rodziców, nie mówiąc o dalszych krewnych czy przyjaciołach. Jakże jednak szczęśliwe były dwie młode matki, którym udało się wynieść z tego piekła brudne i wygłodzone, ale żywe kilkumiesięczne dzieci! Czyż ich zwycięstwo nie było równie, albo i bardziej heroiczne? Opowieść o tym, jak karmiły i pielęgnowały niemowlęta, gdy wszystko wokół waliło się w gruzy, a "wielu ludzi zamieniło się w zwierzęta. Osaczone, złe"[9], dziś wydaje się niemal niewiarygodna. Chyba że sięgniemy po bardziej współczesny dokument z jakiegoś zupełnie innego miejsca, który uświadomi nam, że takie rzeczy zdarzają się ciągle – raz na Bałkanach, raz w Rwandzie, raz w Afganistanie – wszędzie, gdzie toczy się wojna, nieważne, z kim, i nieważne, o co…
"Dziewczyny z Powstania" to cenne uzupełnienie tego, co do tej pory o Powstaniu napisano. Wyraziste, nieretuszowane, pozwalające spojrzeć na tamte wydarzenia z perspektywy dłuższego czasu i zrozumieć także punkt widzenia osób cywilnych, które będąc bliskimi walczących, nie chciały może okazywać bezwzględnej dezaprobaty dla powstańczego zrywu, lecz postrzegały go pod nieco innym kątem. Szkoda, że nie ma więcej takich relacji, ale i tak dobrze, że zebrało się ich aż tyle; za kilka lat pewnie już nie byłoby kogo pytać…
[1] Anna Herbich, "Dziewczyny z Powstania", Znak, 2014, s. 24.
[2] Tamże, s. 81.
[3] Tamże, s. 308.
[4] Tamże, s. 199.
[5] Tamże, s. 179.
[6] Tamże, s. 103.
[7] Tamże, s. 76.
[8] Tamże, s. 104.
[9] Tamże, s. 47.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.