Dodany: 28.04.2014 14:29|Autor: Frider

Książka: Czarny koktajl
Carroll Jonathan

2 osoby polecają ten tekst.

Tytuł i długo, długo nic


[W recenzji mieszam palcem w fabule]


Tytuł jest niebagatelną częścią książki, składową, z którą potencjalny czytelnik ma kontakt jeszcze przed lekturą dzieła. Podobnie jak okładka, ma zaintrygować, zaciekawić, skłonić do zakupu i przeczytania. Ma także, najlepiej w oryginalny sposób, nawiązać do treści. Ma być efektownym wstępem do książki i często jej zaskakującym podsumowaniem, miniaturową esencją zawartości. „Czarny koktajl” jest znakomitym przykładem wzorowego tytułu.

Tytuł to zagadka. To obietnica. Tak jak obietnicą i zagadką jest koktajl, radosna mozaika kolorów. Patrząc na jego barwy, wąchając jego aromat, zadajemy sobie pytanie, z jakich składników jest zmieszany. Wygląd i zapach niosą ze sobą obietnicę smaku. Są koktajle kolorowe, lekkie, owocowe, orzeźwiające, musujące, tropikalne, z alkoholem lub bez. A czarny? To intryguje, zaciekawia, choć brzmi nieco groźnie, mrocznie. Czarny koktajl to tajemnica, bo kto widział lub smakował napój o takiej barwie? Z drugiej strony wyobraźnia mówi mi, że niekoniecznie będzie on smaczny i aromatyczny - raczej mdły, nudny; zalegnie na żołądku i pozostawi niesmak. I to, niestety, sprawdza się także w przypadku „Czarnego koktajlu”.

Tytuł to najlepsza część tej książki.

„Czarny koktajl” składa się z dwóch oddzielnych dłuższych opowiadań (albo minipowieści) połączonych ze sobą pomysłem, że pojedynczy ludzie są tylko fragmentem pewnej jedności. Owa całość to w tym przypadku pięć osób („Mamy po pięć palców u rąk i nóg, gdyż Bóg wyjawia nam w ten sposób, że wszystko spełnia się w piątkach, także dusze”[1]), a w przypadku „Ale karuzela!” to aż trzydzieści sześć osób („ludzie są zwykłymi ludźmi, ale trzydziestu sześciu spośród nich, razem, jest Bogiem”[2]).

Może poznęcajmy się najpierw nad „Ale karuzela!” - dajmy jej pierwszeństwo ze względu na wyższą wagę wspomnianej „jedności”. Otóż trzydzieści sześć osób dobranych w specyficzny (karmiczny? transcendentalny?) sposób tworzy... Boga. A co, tu nie ma to-tamto i nie w kij dmuchał. Pomysł, a jakże, ciekawy, wręcz intrygujący, gdyby nie to, że rozwinięty... No właśnie, nie rozwinięty. Owe trzydzieści sześć osób (dlaczego właśnie tyle, a nie na przykład dwadzieścia cztery?) zajmuje się... czym? Nie wiadomo, oprócz tego, że jedna z nich na wysoki połysk sprząta mieszkania, wyczarowuje smaczne kanapki (choć może je po prostu zrobiła, boska tajemnica) i śnieżne kule z małymi ludzikami w środku. Imponujące? Dla mnie nieco za skromnie jak na istotę boską (a nawet jej cząstkę), ale pewnie mam za duże wymagania. Co więcej, Bóg ten jest bardzo filuterny - w pewnym momencie, bez mrugnięcia swoją boską powieką, okłamuje szarego, biednego człowieka, że on także jest jedną z trzydziestu sześciu „cząstek boskich”! Taki żarcik, bo chodziło o kogoś innego. A że oszołomiony ów człowiek w nocy już spać nie mógł, zastanawiając się, co też sobie teraz wyczaruje, to już insza inszość, niech wie, burak jeden, że Bóg też ma poczucie humoru.

W przypadku „Czarnego koktajlu” pięć istot ludzkich o określonej proweniencji czy też pochodzeniu, czy też genach, czy też diabeł wie czym innym jeszcze, tworzy... coś. Nie wiemy dokładnie co, ale możemy śmiało założyć, ośmieleni tytułem, że jest to jakowyś koktajl czy inny dekokt nieznany. Może też być, że to nie koktajl, tylko bełt raczej, co już zależy od jakości składników - dajmy na to, jeżeli weźmiemy pięciu piratów, może nam jeszcze wyjdzie „Krwawa Mary”, ale z pięciu dystyngowanych dżentelmenów spod budki z piwem uzyskamy raczej koktajl „Gronowy słodki” albo nawet „Sen sołtysa”. Takie życie. Tak czy inaczej, jeżeli ktoś świadomy swego „piątkowego” przeznaczenia odnajdzie przeznaczoną mu pozostałą czwórkę składników dopełniających - ta dam! - zaświeci się kolorem odpowiadającym jakości wymieszanych składników - ta dam! I to w sumie tyle, jeżeli chodzi o fabułę. Jeśli nie zrozumieliście, nic nie szkodzi, ja czytałem opowiadanie dwa razy dla pewności i dalej nie rozumiem, pewnie nie o to chodzi, żeby rozumieć. Czasami cała zabawa polega na tym, żeby się zastanawiać, o co biega, a nie o to, żeby gdzieś dobiec.

Wracając do tytułu. Lepszy byłby zapożyczony z drugiego tekstu w zbiorze: „Ale karuzela!”. Oddawałby absurdalność, groteskowość fabuły obu opowiadań. Ale, ale... groteska... No właśnie! Być może od początku źle do nich podchodziłem. Nie należy ich traktować jako fantastyki, magicznego realizmu czy surrealizmu. Błędem jest doszukiwanie się tu stylu Stephena Kinga czy Deana Koontza. Jeżeli spojrzymy na nie z punktu widzenia groteski (chociaż raczej niezamierzonej przez autora), całość nabiera innego kształtu, zaczyna mieć nieco większy sens. Co nie znaczy, że te opowiadania stają się przez to lepsze, o nie. Oznacza to po prostu, że należy je inaczej traktować - z większym przymrużeniem oka i pobłażliwością, bez doszukiwania się drugiego dna, bez nadmiernych oczekiwań w stosunku do ich logiki. Groteska. I wszystko pasuje, w miarę.

W „Czarnym koktajlu” znalazłem intrygujące zdanie na temat korelacji wieku z krytycznym podejściem do rzeczywistości: „Tak, najbardziej bezlitosnym naszym krytykiem jest piętnastolatek w nas obecny”[3]. Nie mam lat piętnastu (niestety!), ale krytyk w moim wieku także mógłby książkę podsumować dość niekorzystnie dla niej: niekonsekwentna, powierzchowna, płytka, w wielu miejscach nielogiczna, kontrowersyjnie śmieszna.

Zaraz, zaraz, czy mi się wydaje, czy słyszę jakiś głos, falset dochodzący z głębi mojego złośliwego jestestwa? A tak, to jednak okrutny piętnastolatek obecny we mnie także ma coś do powiedzenia! - „miejscami było grubo, ale ogólnie żaden full-wypas, mnie to nie jara”.


---
[1] Jonathan Carroll, „Czarny koktajl”, przeł. Jerzy Łoziński i Arkadiusz Nakoniecznik, wyd. Zysk i S-ka, 1995, str. 67.
[2] Tamże, str. 130.
[3] Tamże, str. 49.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1000
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: