Dodany: 10.04.2014 18:12|Autor: zsiaduemleko

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Sodoma i Gomora
McCarthy Cormac (właśc. McCarthy Charles)

2 osoby polecają ten tekst.

O tym, czy nie masz nic przeciwko, żebym siednął?


Odwlekałem to i celebrowałem. Nie chciałem jeszcze kończyć "Trylogii pogranicza", bo ten cykl po lekturze "Przeprawy" nabrał dla mnie kolosalnego znaczenia, reprezentując to, co najlepsze w literaturze i to wszystko, czego w niej szukam szeleszcząc setkami kartek. "Sodoma i Gomora" leżała więc długo na półce, a w mojej głowie piętrowo rodziły się kolejne pytania. Jak się ma - już nieco przeze mnie zapomniany - John Grady Cole ("Rącze konie")? Co u Billy'ego Parhama ("Przeprawa"), którego trzy wyprawy do Meksyku cudownie ugodziły moją wrażliwość? Jak McCarthy splecie ich losy (bo wiedziałem, że to zrobi)? Czy dzisiaj na obiad znowu będą schabowe z ryżem? Czy chłopaki znów będą w kółko jedli tortillę z fasolą? Pytania nie wynikały z obawy o poziom opowieści, bo pod tym względem McCarthy z reguły nie zawodzi. Pojawiły się naturalnie, poprzedzając i napędzając moją lekką ekscytację oraz zniecierpliwienie przed lekturą. To działa na podobnej zasadzie, jak przenosiny do nowej klasy w szkole i towarzyszące im kwestie w rodzaju "ciekawe, czy będą tam ładne koleżanki?" (wybaczcie męski punkt widzenia). I nie szkodzi, że te atrakcyjne koleżanki nigdy nie zaszczycą mnie spojrzeniem, nie pożyczą korektora ani zeszytu do przepisania i nie odwzajemnią mojego zachwytu nimi - nie ma powodu, by tego od nich wymagać. Chodzi o samą możliwość obcowania z pięknem, czarem gestów i detalami, bycia w pobliżu, gdy przygryzają w zamyśleniu ołówek. A teraz najlepsze: "Sodoma i Gomora", w przeciwieństwie do większości atrakcyjnych koleżanek, wynagrodzi nam każdą poświęconą jej minutę. I nie będzie wypominała, że chodzi nam tylko o seks.

"Jak jesteś dzieckiem, masz różne wyobrażenia o tym, co będzie w przyszłości, powiedział Billy. A jak się robisz starszy, to zaczynasz się z tego po trochu wycofywać. Myślę, że na końcu po prostu próbujesz złagodzić ból. Tak czy owak ta ziemia się zmieniła. Tak jak i wszystko tutaj. Wojna wszystko zmieniła. Wydaje mi się, że ludzie jeszcze tego nie rozumieją"*.

Ogłoszenie organizacyjne: "Sodomę i Gomorę" można czytać oddzielnie jedynie w teorii. Zwieńczenie trylogii nie jest już tak autonomiczne, jak dwa wcześniejsze tomy, które z czystym sumieniem można było poznawać osobno i w dowolnej kolejności. Po trzeci tom po prostu nie warto sięgać bez zapoznania się z bagażem doświadczeń Johna Grady'ego i Billy'ego, bo bez nich są oni jedynie cieniami samych siebie, początkowo wręcz nie do rozróżnienia. Dopiero wcześniejsza lektura "Rączych koni" i "Przeprawy" daje nam możliwość spojrzenia na wszystko w szerszej perspektywie i automatycznie podnosi wartość "Sodomy i Gomory", pozwalając docenić i zrozumieć drobne odniesienia w treści (w rodzaju ciężarówki Meksykanów, którym pomóc musiał Billy). Koniec ogłoszenia.

Pogranicze Teksasu i Meksyku, ranczo, a tam zatrudnieni doskonale nam znani młodzieńcy. Zaganiają bydło, układają konie, spożywają wspólnie posiłki w kuchni, śpią w stajni pośród zapachu koni i czasem wybiorą się do El Venady, Juárez czy innego El Paso na szklaneczkę whisky oraz meksykańskie prostytutki. Codzienność kowboja na wymarciu w połowie XX wieku. Dla urozmaicenia John Grady na zabój i definitywnie zakochuje się w jednej z dziewczyn - Magdalenie, ale wyrwanie jej z rąk meksykańskiego alfonsa nie będzie łatwe. Banalna historia? I to jak! McCarthy jednakże jest specem od opowiadania takich wątków, wyciągania z nich całego potencjału i przerabiania ich na lekturę pełną rzeczywistych emocji. Jejku, i to jakich emocji. Wszystko, co zachwycało w poprzednich tomach, jest i tu, a choć samo dorastanie zostało zepchnięte ze sceny (co zrozumiałe), nadal pozostają na niej przyjaźń, tęsknota za minionym, poświęcenie i miłość, a co za tym idzie - chęć stawiania czoła codzienności.

"Ta dziewczyna stąd nie wyjedzie. Może twojemu przyjacielowi wydaje się, że tak, ale nie wyjedzie. Choć może nawet i jej się wydaje, że wyjedzie. Jest jeszcze bardzo młoda. Pozwól, że cię o coś zapytam.
Pytaj.
Co jest nie tak z twoim przyjacielem, że zakochuje się w kurwach?
Nie wiem.
Czy on uważa, że ta dziewczyna naprawdę nie jest kurwą?
Nie umiem ci odpowiedzieć.
Nie możesz z nim o tym porozmawiać?
Nie.
Bo ona jest kurwą do szpiku kości. Znam ją.
Spodziewam się"**.

"Sodoma i Gomora" to powieść zaskakująco konkretna. Mniej tutaj opisów przyrody, co jest akurat zrozumiałe ze względu na osiedlenie się i tryb życia bohaterów. Codzienność mija im na licznych rozmowach o niczym, na ponownym pokonywaniu tych samych tras, na przebywaniu w tych samych okolicach i tych samych miastach. Co nie znaczy, że jest monotonnie. Nie wiem, jak McCarthy to robi, ale robi to ponownie - mianowicie przydaje jakąś nieokreśloną mistyczną otoczkę zwykłym rozmowom przy stole w kuchni, na werandzie, a nawet trywialnej wymianie zdań Johna Grady'ego z młodym czyścibutem. To już zresztą norma u tego autora, a ja uwielbiam jego przeciągające się w nieskończoność, surowe i wiarygodne dialogi. Nawet te między młodymi kochankami - tak słodkie oraz wyidealizowane, że aż gorzkie w swoich próbach uchwycenia tego, czego nie sposób ująć słowami (kochasz mnie? Na zawsze, a ty mnie? Do końca życia).

McCarthy początkowo leniwie snuje opowieść, budując tym samym poczucie sielanki, ale to wszystko zmyłka, miraż, kłamstwo. Bezkompromisowość zaczyna rzucać się czytelnikowi w oczy już przy fenomenalnej scenie polowania na dzikie psy - byłem w lekkim szoku, a to powinno obudzić we mnie czujność. I obudziłem się, ale w środku nocy i nie mogąc zasnąć zapaliłem lampkę z myślą, że przeczytam kilkanaście stron - to zawsze miła kołysanka. Nie przestałem czytać (choć próbowałem), póki nie dobrnąłem do końca. Cały ostatni, czwarty rozdział i wydarzenia niewiele go poprzedzające po prostu mnie literacko zmasakrowały, nie mogłem oderwać oczu, które ani przez chwilę nie odważyły się domagać snu. Po wszystkim mruknąłem tylko ciche WOW. Ja wiem, że książki są fajne, ale sen lepszy. Jednak najwyraźniej nie w tym przypadku.

Po niewielkim falstarcie "Trylogia pogranicza" na krótkim odcinku przyspieszyła i już do samego finiszu utrzymywała odpowiednie tempo, raz za razem uderzając czytającego nadzwyczajnymi fragmentami niczym obuchem. Ostatecznie jestem zauroczony całością, zazdroszcząc lekko tym czytelnikom, którzy lekturę mają jeszcze przed sobą. Szczęściarze!

Spoważniałem, powinienem może rozładować doniosłość chwili trafnym żartem, ale żaden mi nie przychodzi do głowy. W zamian cytat na deser i już sobie idę.

"Jeździł pan kiedy do Juárez?
Jeździłem. Dawno, jak jeszcze żem pił. Ostatni raz byłem w Juárez, w Meksyku, w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym. Widziałżem, jak zastrzelili w knajpie jednego faceta. Stał przy barze, pił piwo, wszedł jakiś gość, zaszedł go od tyłu, wyciągnął zza pasa federalną czterdziestkę piątkę i strzelił mu z niej w tył głowy. Potem wsunął rewolwer z powrotem za pas, odwrócił się i wyszedł. Nawet się nie spieszył.
Zabił go?
Tak. Tamten zginął na miejscu. Jedno, co pamiętam, to jak szybko upadł. Normalnie zwalił się na podłogę jak kłoda. W filmach nigdy zaś nie pokazują tego jak należy.
A gdzie pan stał?
Prawie obok niego. Widziałem wszystko w lustrze barowym. Do dzisiaj jestem głuchy na jedno ucho po tamtym strzale. Mało mu głowy nie urwało, cholera. Wszędzie krew. Kawałki mózgu. Byłem w nowiutkiej gabardynowej koszuli od Stradivariusa i w niezłym stetsonie i spaliłżem potem całe to ubranie z wyjątkiem butów. Wziąłem z dziewięć kąpieli pod rząd, słowo daję.
Spojrzał na zachód, gdzie ciemniało niebo. Opowieści z dawnego Dzikiego Zachodu, powiedział.
Tak, psze pana"***.


---
* Cormac McCarthy, "Sodoma i Gomora", przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013, str. 116.
** Tamże, str. 198.
*** Tamże, str. 275.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2559
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: adas 18.06.2014 13:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Odwlekałem to i celebrowa... | zsiaduemleko
Nie mam przekonania do akurat tej książki Pana Cormaka. Może nawet więcej, nie podoba mi się. Co nie znaczy, że jest to książka zła i absolutnieniedoczytania. McCarthy, który w swoich książkach z reguły przecież balansuje na linie i są to wygibasy dość dzikie, tym razem kilka razy się solidnie potłukł. Nie wiem, o skały, czy o pustynię? Co boli bardziej? Du.. - odpowiedział sucharem tajemniczy głos.

Jest już jednak Amerykanin na tyle doświadczonym pisarzem, że nawet nawet dawał radę otrzepać się i z powrotem, ha właśnie pomyślałem, że metafora z liną jest do niczego, oczywiście dał radę wskoczyć na konia i przez kilka stron galopował, z zapartym tchem - czytelnika. A potem znowu koń, bydlę uparte, choć nie złośliwie - taka już natura konia... i człowieka, z siodła go wysadzał.

I tak gdzieś na sto stron nazad McCarthy wyleciał tak przepięknym łukiem, że już nie dał rady wsiąść. Koń, teraz już kobyła?, odbiegł za daleko, a pisarzowi chyba rękę przetrąciło. Czas przejść do trybu niewidzialnego. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

O dziwo, żadnej jego książki nie przeczytałem tak szybko. Plus to czy minus? "Przeprawa" jest dla mnie po "Południku" najlepszą książką Amerykanina, jednak pierwszy i trzeci tom, to nie do końca to. Momenty były! Ale tylko momenty (jak przemowa alfonsa nożownika - ironiczna? sarkastyczna? złośliwa? prawdziwa?).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: